Gdzieś daleko w mieście Boga
Gdzie gościny nie zna trwoga
Gdzieś gdzie Niebo widać z bliska
Mieszkał stary ateista
Gdzieś daleko w mieście BogaGdzie gościny nie zna trwoga
Gdzieś gdzie Niebo widać z bliska
Mieszkał stary ateista
Gdzie gościny nie zna trwoga
Gdzieś gdzie Niebo widać z bliska
Mieszkał stary ateista
W starym domu z brudnej cegły
Lata nieszczęśnika biegły
Biegły wolno wciąż niezmiennie
Wciąż tak samo i codziennie
Żył jak inni lecz bez wiary
Tak jak w Boga tak i w czary
W nic nie wierzył człek ów głupi
Nawet w Śmierć i szkielet trupi
I tak biegły losy jego
W mieście Boga mu obcego
Jednak czasem w mroku nocy
Do gospody starzec kroczył
Skryty czernią łeb w kapturze
Siadał sam przy zimnym murze
Drżąc przed okiem innych ludzi
Sam nieludzki lęk w nich budził
Bowiem człekiem był garbatym
Tu ciut łysym tam kudłatym
A z szczerbatej jego szczęki
Ludzie ubaw on miał męki
Zatem zbiry z końca sali
Bez pardonu go besztali
Drwić zaczęli strasznie z niego
Śmiejąc się do upadłego
Starzec mrugnął tylko okiem
Spuścił łeb i usiadł bokiem
Chwilę potem pan gospody
Przyniósł grogu dzban i wody
Dzban ów grogu dzierżąc w dłoni
Pił łapczywie jak szalony
Pijąc siódmy trunku dzbanek
W okno karczmy zajrzał ranek
Starzec spostrzegł to zdziwiony
Długim czasem tam spędzonym
Migiem wstał i w chwilę potem
Siedział w chacie ze swym kotem
Z kotem czarnym niczym węgiel
Co to imię nosił tęgie
Bo choć w strachu krył sie w butach
Nazywany był Boruta
Minął dzień spokojnie cały
Lecz wieczorem dzwony grzmiały
Grzmiały wprost z kościelnej wieży
W hołdzie komuś kto już nie żył
Starzec włożył płaszcz z kapturem
Na łeb nadział czapkę z piórem
I wolniutkim sennym krokiem
Do kościoła szedł wraz z kotem
Gdy przekroczył próg kaplicy
Ujrzał w dali blask gromnicy
Lecz nie jednej tylko trzech
Nad trumnami z jasnych dech
Podszedł bliżej razem z kotem
Pod lichtarze lśniące złotem
I gdy ujrzał trupów twarze
Stanął sam jak te lichtarze
I bez ruchu z żabim wzrokiem
Tkwił zaklęty tym amokiem
Gdyż po gębach nieboszczyków
Z karczmy poznał rozbójników...