Zaciągnięte kotary, uderzenia zegara i młoteczków fortepianu, czerwone
światło wyświetlacza cd. Muzyka staje się dziś wyraźnym memento mori,
rozpoczyna swego rodzaju seans spirytystyczny, przywołując duchy z
otchłani pamięci. Czas wyreżyserować nastrój, rozsnuć dymne zasłony,
zbudować teatralną scenę dla wspomnienia o legendarnej postaci
uwięzionej w ciele doskonałego aktora.
This is a gala evening!
Veiled angels
Crowd the theatre
To see a play.
Przeglądam zdjęcia rodzinne w małym, lekko zakurzonym albumie, czarno-białe wizerunki nigdy niewidzianych krewnych. Zastygłe twarze, suknie i garnitury, splecione dłonie. Familijne zgromadzenia nad trumną tak bardzo pozbawione znaczenia w cieniu pamięci o człowieku, na którego pogrzeb nikt nie przyszedł.
Od dogasającej świeczki odpalam aromatyzowane czarne papierosy, na stole leżą stare, wydane w Lipsku pisma Słowackiego z wytłaczanymi, pokrytymi złocistą farbą aniołami na okładkach. Czerwone wino, przesadne próby przywołania atmosfery, która w tym mieszkaniu nigdy nie zaistnieje naprawdę.
I seen the best of man go past
I don't want to be the last...
Grudniowy wieczór czeka już nad świeżo wykopanym grobem martwiejącej jesieni. W powietrzu czuć schyłek tej melancholijnej pory, wiatr przestaje bawić się suchymi, szeleszczącymi liśćmi, przybiera ton surowy, wyniosły i zimny.
Moje nieustanne oczekiwanie zwraca się ku innym obszarom, cichym, spokojnym obrazom śniegu na dachach, małych okienek inkrustowanych mrozem, londyńskich uliczek z drewnianymi elewacjami domów, pachnących cynamonem i woskiem, kojarzących się z ciepłem kominka w salonie pewnej starej kamienicy i zapachem tytoniu unoszącym się z wiśniowej fajki.
Do you, do you fell the same?
Come with me (...)
Like it never was
In nineteen fifty-nine
Wybiła piąta, czas na herbatę i wspomnienie o kimś ważnym.
Przeszłość mam we krwi.
7 XII 2009