„Symbolic” wydawał się szczytem muzycznych możliwości, nie tylko Death, ale tak w ogóle. Domyślam się, że po takim wybryku ciężko się zebrać żeby skomponować coś przynajmniej równie dobrego. Być może również dlatego tym razem wydanie nowego albumu zajęło Chuckowi aż trzy lata. Jest jednak jeszcze jedna ciekawostka. Otóż już przed wydaniem „The Sound Of Perseverance” zaczął rozkręcać swój nowy projekt Control Denied, na którego demie znalazł się nawet „Spirit Crusher” – utwór, który ostateczne trafił na płytę Death. To demo nosiło tytuł „A Moment Of Clarity”, czyli tak jak został nazwany kolejny kawałek z „The Sound Of Perseverance”. Widać więc, że pomysły się mieszały, kształtowały w burzliwym chaosie, aby w końcu wykiełkować na dobre i osiąść w dwóch osobnych muzycznych arcydziełach.
Jest jeszcze jeden powód, dla którego można porównywać ostatnią płytę Death z rodzącym się Control Denied. Do współpracy przy „The Sound Of Perseverance” Chuck zaprosił muzyków ze swojego nowego zespołu. Tak więc sam Control Denied jest niejako przedłużeniem legendy Death i ostatnim akordem wielkiej twórczości Chocka Schuldinera. Zanim jednak do tego doszło mogliśmy zachwycać się ostatnim tchnieniem śmierci w jej najwspanialszej odsłonie.
Może i można powiedzieć, że „The Sound Of Perseverance” jest płytą, która nie dorównuje „Symbolic”, a już na pewno jej nie przebija. Pewnie ja sam bym się z takim stwierdzeniem zgodził. Jakie to jednak ma znaczenie kiedy słucha się Mistrza? Żadne, bo On po raz kolejny potwierdził swoją ogromną klasę tworząc następne niesamowite dzieło, przepełnione muzyką wybitną i absolutnie wyjątkową.
Nie odkryję Ameryki jak powiem, że główną atrakcją „The Sound Of Perseverance” są gitary. A tych jest naprawdę mnóstwo. Utwory są długie i mają całe rozległe fragmenty gdzie wirtuoz bawi się dźwiękiem, wykrzesując pourywane łamańce na przemian z melodyjnymi partiami. Numery cechuje duża zmienność, są burzliwe i ich fragmenty potrafią odjechać od głównego schematu, aby się wypląsać i wykotłować, a następnie wrócić do jakiejś zwrotki lub refrenu. Trzeba jednak wspomnieć, że nie tylko Chuck dba o tą dynamikę i Shannon Hamm też ma tu swoje solówki. Zresztą często są one połączone we wspólne, powyciągane pasaże.
Wokalnie Chuck stał się jeszcze bardziej skrzekliwy i zresztą całe brzmienie jest jakby trochę lżejsze, choć to akurat wpisało się w pewien postępujący z płyty na płytę schemat. Utwory natomiast wydają mi się jeszcze bardziej wyważone i mniej tu przebojowości. Bardziej technika, technika i technika. Największym, według mnie, hiciorem i moim ulubionym kawałkiem jest „To Forgive Is To Suffer”. Dalej ciężko by było pozycjonować. Jest to jedna wielka muzyczna epopeja, fantastyczna w całości. „Voice Of The Soul” to numer instrumentalny, bardzo uczuciowy, gdzie pojawia się gitara akustyczna i w ogóle całość przypomina „Cosmic Sea” z Human. Tym razem jednak, zamiast w kosmos, odlatujemy w zakamarki ludzkiej duszy.
Na koniec znajduje się niespodzianka w postaci legendarnego „Painkiller” z repertuaru Judas Priest. Ten i tak żywiołowy i z pazurem numer został jeszcze dodatkowo wzmocniony i podkręcony, tak, że efekt wyszedł wyśmienicie. Ten pierwszy w historii Death cover, był zarazem ostatnią kompozycją jaką uraczył nas ten zespół. Chuck Schuldiner zmarł 13 grudnia 2001 roku na raka mózgu, ale jego pamięć żyć będzie wiecznie.
Tracklista:
1. Scavenger Of Human Sorrow
2. Bite The Pain
3. Spirit Crusher
4. Story To Tell
5. Flesh and The Power It Holds
6. Voice Of The Soul
7. To Forgive Is To Suffer
8. A Moment Of Clarity
9. Painkiller (Judas Priest cover)
Wydawca: nuclear Blast Records (1998)
Ocena szkolna: 6
zsamot : Oj mocno czuć ciężki stan zdrowia Chucka, muzycznie bardzo dbry album...
Yngwie : Tej nie znam, ale "Indywidualne Schematy Myślowe", "Człowieka" i tą "Sy...
jedras666 : Jeśli o mnie chodzi - zdecydowanie najsłabsza płyta Death. Czuć, że...