Ostatnimi czasy mam dziwne myśli. O swojej przyszłości (liceum) myślę już od jakiegoś czasu i mam nawet bardzo ambitne plany co do tego. Nowa szkoła będzie wiązała się z wyjazdem z rodzinnego miasta i zakwaterowaniu się w innym, większym. Nie bałam się, że sobie w nim nie poradzę. Znam je dość dobrze. Widziałam w tym same superlatywy. Cieszyłam się bardzo na myśl o tym, że wreszcie nie będę musiała tłumaczyć się z wszystkiego, będę robiła co będę chciała. Będę DOROSŁA.
No tak . Bardzo to chwalebne.
Z czasem jednak przyszły wątpliwości.
A co jeśli sobie nie poradzę? Co jeśli nie podołam samodzielności, tak wyczekiwanej? I czym właściwie jest ta dorosłość? Pytanie niby proste – branie odpowiedzialności za swe czyny. To tego doszłam już dawno i myślę, że udaje mi się wprowadzanie tego w moje życie. Ale mimo to dorosła nie jestem.
No cóż, mam jeszcze rok. Bardzo trudny rok przed sobą. Egzamin gimnazjalny, egzaminy wstępne do katolika….
Nowe życie czeka…