Trwa nabożeństwo w starym kościele. Łacińskie wersety niosą się wśród bladej poświaty i odbijają od zaciemnionych, ceglanych zakamarków. Nagle skrzypią wrota, ktoś wchodzi. Słychać kroki i jakieś groźne sapanie. Ten ktoś jest zły. Charczy, złorzeczy. Nagle wszystko staje w płomieniach i wśród wrzasku wiernych, nastaje krwawy koniec. Oto jestem. „…and finally, I will come! I will give a nuclear blow and dreams will burn.”