Już samo logo i nazwa Lux Perpetua oraz okładka i tytuł ich płyty „The Curse Of The Iron King”, nie pozostawiają wątpliwości czego możemy się dalej spodziewać. I rzeczywiście, klawiszowe intro w stylu Rhapsody Of Fire, wchodzące, tego samego typu, gitary i wreszcie atak zwiastujący płynne przejście w pierwszy numer, otwierają tę wojenną sagę. Przed nami pięćdziesiąt cztery minuty przeklasycznego power metalu.
Lia Fail to, znajdujący się w Irlandii, wielki kamień koronacyjny, któremu lokalne mity przypisują różne magiczne zdolności. Stał się też źródłem inspiracji dla wielu artystów, którzy nazwali w ten sposób swoje zespoły, nie tylko muzyczne, ale i na przykład pieśni i tańca. Jest też polska grupa o tej nazwie, ale ja dziś o włoskim Lia Fail, który pochodzi z Bolonii i wykonuje neofolk.
W maju, nakładem SG Records, ukazała się trzecia płyta włoskiej Ibridomy. Specyficzny power metal tego zespołu charakteryzuje się oryginalnym, przesłodzonym wokalem, choć sama muzyka często bywa ostra i heavymetalowa. Do tego wystąpili tu znani goście czyli Fabio Lione z Rhapsody Of Fire i Ralf Scheepers z Primal Fear. Z ciekawością więc zabrałem się do słuchania „Goodbye Nation”.
SatansLittleHelper : Ekhem ... Przepraszam, ale jak już ktoś pozwolił sobie na zmianę tytuł...
Włoski zespół 4th Dimension powstał już w 2005 roku. Tak więc proces kreowania ich debiutanckiego albumu był długi, biorąc pod uwagę, że ukazał się on w marcu 2011. Myślę jednak, że ten czas nie poszedł na marne bo zaprezentowali płytę dojrzałą i podążającą w ściśle określonym kierunku. „The White Path To Rebirth” to klasyczne wydawnictwo power metalowe, zawierające wszelkie cechy charakterystyczne gatunku, czerpiące z dokonań poprzedników i eksponujące plusy i minusy jej muzyki.
Oj długo kazało czekać Rhapsody na swój koncert warszawskim fanom. Tak długo, że ja na przykład, nie mogłem się doczekać i w zeszłym roku wybrałem się zobaczyć ich występ w Katowicach. Myślę jednak, że większość zebranych w czwartkowy wieczór, w Progresji osób widziało ich po raz pierwszy. A fani byli nie tylko z Warszawy. Ludzie przyjechali z różnych miejsc by zobaczyć czołową potęgę symfonicznego power metalu. I choć Progresja nie pękała w szwach, to myślę, że każdy kto był nie może czuć się zawiedziony. Ale po kolei.
Kto chce może się śmiać ale ja tam zawsze lubiłem Rhapsody. W przeciwieństwie do wielu płyt z gatunku power metal nie mamy tu do czynienia z dwoma fajnymi kawałkami i wypełnieniem w postaci słodkich smętów i spedalonych balladek, tylko płyta jest dobra w całości. "Symphony of Enchanted Lands" stanowi zwartą całość, a w ogóle jest drugą częścią trylogii o szmaragdowym mieczu. I właśnie ten miecz jest głównym tematem płyty, o czym możemy się przekonać ze wstępu stanowiącego drugą część kroniki Algalorda. Dowiadujemy się z niej, że zaczarowany świat jest w wielkim niebezpieczeństwie i tylko odnalezienie szmaragdowego miecza może odwrócić losy wojny z panem chaosu i uratować wszystkich dobrych i miłujących pokój ludzi. Odnalezienia miecza podejmuje się niejaki wojownik z Loregardu, syn świętego lodu. Aby to zrobić musi odnaleźć trzy klucze mądrości, które pozwolą mu otworzyć wrota z kości słoniowej, za którymi należy szukać miecza. W tym celu przemierza on szmat drogi i pokonuje wielkie niebezpieczeństwa. Między innymi odczarowuje smoka, który odtąd staje się jego przyjacielem i właśnie tą nieujarzmioną dwójkę możemy oglądać na okładce. I gdy już wszystkie klucze są odnalezione następuje właściwy początek płyty.