Marcus Winter, który nagrywa muzykę wraz z zespołem, pod swoim nazwiskiem jest bardzo płodnym artystą. Ledwo, zeszłą jesienią, ukazał się jego poprzedni album „Pale Horse”, a już mamy nową płytę " Fire Rider" i to zawierającą aż szesnaście kawałków. A w międzyczasie pojawił się jeszcze best of w postaci „Looking Back”. Jest więc nad czym się pochylić.
Są takie płyty, do których trzeba przyzwyczajać się stopniowo i zaczynają podobać się po pewnym czasie, a są takie które zaskakują natychmiast i cieszą człowieka od razu. I taki właśnie jest nowy Hellhaim „Let The Dead Not Lose Hope”. Już po pierwszych dźwiękach wiadomo, że to jest właśnie to. Jest żwawo, skocznie i z przytupem: „Hiding in darkness, surrounded by rivals, you’re doing your best to survive…” Zaczynamy!
Biorąc pod uwagę, że trzeci album Scream Maker „BloodKing” od poprzedniego dzieli aż sześć lat, nie można się dziwić, że zespół uzbierał aż 14 kawałków, dających w sumie 67 minut muzyki. Mimo to, na początku miałem obawy, że ta ilość może mnie znużyć. Na szczęście nic podobnego. Scream Maker trzyma formę i żywotność od początku do końca i nie ma mowy o zamulaniu.
Anthrax jest dla mnie jedynym z tych wielkich, znanych zespołów, którego współczesna twórczość jest lepsza od tej z dawnych czasów, kiedy zaczynali i podbijali świat. Dodając do tego, że Joey Belladonna, tak samo, jest im starszy tym lepszy, trzeba przyznać, że Anthrax przeżywa swoją drugą młodość. Może nie przychodzi to machinalnie, bo od „Worship Music” upłynęło pięć lat, ale nie zmienia to faktu, że wydając „For All Kings”, zabłysnęli kolejną bardzo udaną płytą.
zsamot : Mocny album. Właściwie ja zawsze wolałem etap Wąglika w okresie...
CrommCruaich : Album pozytywnie mnie zaskoczył. Nigdy nie byłem fanem Anthrax, a ta p...
Czwarty album King Diamond „Conspiracy” jest kontynuacją historii z „Them”. Oto, dorosły już, King wraca do domu po osiemnastu latach spędzonych w zakładzie psychiatrycznym i przeżywa śmierć swojej siostry Missy. Tak bardzo chce się z nią spotkać, że zawiera pakt z duchami – Nimi, że będzie dane mu ją jeszcze raz zobaczyć, w zamian za oddanie zwierzchnictwa nad domem Amon. Jest jednak ktoś, komu ten plan jest nie na rękę i będzie chciał go pokrzyżować.
leprosy : Na temat tej wybitnej płyty wspomniałem w recenzji "Abigail". Zupełna...
zsamot : Będąc niepoprawnym fanem K.D./M.F. mogę tylko rzec, że po takiej rec...
Czy mieszka ktoś może w pobliżu cmentarza voodoo? Podobno przeszkadzają grające po nocach bębny. Jeśli nawet cierpicie na takie towarzystwo, to nie radziłbym starać się pozbywać go na własną rękę. Taki właśnie błąd popełniło w 1932 roku małżeństwo Lafayette, co gorsza zwierzając się swojemu lokajowi, który okazał się być aktywnym członkiem tego ruchu. Oczywiście to nie mogło im ujść płazem, a o dramatyczność akcji i jej zawoalowany przebieg zadbał King Diamond na swojej ósmej płycie „Voodoo”.
Nowo powstałe wydawnictwo ProgMetalRock Promotion rozpoczęło swoją działalność z dużym przytupem, wydając niezwykle ciekawą, dwupłytową kompilację tematyczną. Jak sugeruje nazwa, składanka skupia się wokół szeroko pojętego rocka i metalu progresywnego i zawiera starannie wyselekcjonowane utwory 22 wykonawców z całego świata, z czego połowa to formacje polskie, a połowa zagraniczne. Skład jest naprawdę imponujący.
Shadowland to angielski zespół progresywno rock/metalowy. Zaczynali w 1992 roku debiutanckim albumem „Ring Of Roses”, a „Through The Looking Glass” jest ich dugą płytą, wydaną pierwotnie w 1994 roku, a następnie kilka razy wznawianą z bonusowym utworem. Jednym z dystrybutorów był także Metal Mind Production, który opublikował ja na kasecie.
„Blasting our way through the boundaries of hell”. Tak to się proszę Państwa zaczęło. To znaczy zaczęło się wcześniej, gdy numer „Aggressive Perfector” pojawił się na składance „Metal Massacre III” Briana Slagela, a potem droga do albumu w Metal Blade Records była już otwarta. Brian wspomina w swojej książce, że był oczarowany Slayerem, który zrobił na nim piorunujące wrażenie, zwłaszcza na żywo. Zresztą nie tylko na nim, a płyta „Show No Mercy”, która z tego wyniknęła z miejsca stała się legendą i zarazem początkiem nowej religii.
Skład skompletowany do nagrania albumu „Set The World On Fire” nie przetrwał próby czasu i stało się jasne, że Annihilator stał się teatrem jednego aktora. Do prac nad kolejną płytą „King Of The Kill” Jeff Waters skorzystał już tylko z pomocy perkusisty Randy Blacka, całą resztę nagrywając sam. Materiał jaki powstał w ten sposób prezentuje szerokie horyzonty i jest bardzo zróżnicowany.
„Jomvikingowie byli mroczną i legendarną grupą najemników, których podboje w całej Europie i na Bliskim Wschodzie przeszły go historii. Bezwzględni zabójcy, którzy zawsze walczyli w wyższym celu. Ich kod był prosty: Nie pokazuj strachu. Nigdy się nie cofaj. Broń swoich braci, a kiedy zostaniesz wezwany – pomścij ich śmierć.” Tak Johan Hegg wyjaśniał znaczenie tytułu dziesiątej płyty Amon Amarth „Jomsviking”. I właśnie opowieść o jednym z nich stanowi jej temat przewodni.
„Season In The Abbys” zakończyło pewną epokę w dziejach Slayer. Epokę lat osiemdziesiątych kiedy to zespół powstał, zadebiutował, zaszokował, rozwinął się i osiągnął absolutny szczyt, stając się czymś znacznie więcej niż tylko grupą muzyczną. Dla wielu Slayer stał się religią, a z każdą płytą potwierdzał swoją supremację, mimo że ta poprzednia wydawała się już niemożliwa do pobicia. Tę pierwszą dekadę zamknęli jeszcze świetną dwupłytową koncertówką „Deacade Of Aggression”, podsumowującą cały ten okres, ale czas leciał dalej, a Slayer wcale nie zamierzał odpuścić.
„Reign In Blood” – płyta pomnik. Absolutny i niedościgniony wzór, jądro muzyki metalowej. Pół godziny hałasu, który stał się wyznacznikiem tego czym jest kwintesencja muzycznej agresji. Gdzie każda sekunda jest wyżyną, a każdy utwór jest kolejnym ciosem, po którym nie sposób się pozbierać, bo z prędkością światła już nadciąga następny. Kunsztowna maszyna śmierci, precyzyjnie zaprogramowana i wykonana w najdrobniejszych szczegółach, stanowiąca o sile i niezwykłości swoich twórców. Stanowiąca o potędze Slayer.
Nie ma to jak obudzić się na cmentarzu i powoli przypominać sobie gdzie się jest i dlaczego. Nie ma to jak uświadomić sobie, że tu właśnie mieszkamy od kiedy udało się uciec ze szpitala dla obłąkanych. Tak, tu nas nie znajdą i tu można spokojnie knuć zemstę przeciwko swojemu prześladowcy, burmistrzowi McKenzie, oczywiście na wszelki wypadek zabijając wszystkich, którzy przypadkowo się napatoczą. Tak zaczyna się akcja „The Graveyard” – siódmej płyty King Diamond.
Sumo666 : Maksymalnie 2+ ta płyta otrzymuje od mojej osoby.
Forlorn powstał w 1992 roku w Stavanger i zanim zdążył oficjalnie wydać kasetę demo, już został wchłonięty przez Head Not Found, która opublikowała najpierw EPkę „Forlorn”, a następnie płytę „The Crystal Palace”. Dwa utwory z EP się powtarzają, podejrzewam, że na niedoszłym demie też były te same. Nie dziwi mnie więc tak szybkie zainteresowanie ze strony wytwórni, bo jest to znakomity materiał, a w podjęciu decyzji na pewno pomógł też fakt, że na wokalu występuje tu Sanrabb (tutaj jako S.Aske) z dobrze już osiadłej w black metalowym kotle, Gehenna.
„The main part of the stories told on this album is unfortunately true, and took place during the french inquisition, 1450-1670”. A wszystko to widział naszyjnik z zaklętym okiem spalonej na stosie wiedźmy. Narkotyczne obrzędy za ścianami klasztoru, ukrzyżowanie noworodka, zbrodnie popełniane przez szalonego ojca Picard i karę wymierzoną na niewinnej zakonnicy. Wszystko to można też przeżyć samemu delektując się piątym albumem King Diamond „The Eye”. „If you look at The Eye, it will take you back in time.”
King Dude wraca do Polski na dwa koncerty i wystąpi w Krakowie 7 kwietnia (wtorek) w Klubie Zaścianek oraz dzień później we Wrocławiu w klubie Firlej ze specjalnym setem akustycznym. King Dude (TJ Cowgill) to niebieskooki, amerykański mefistofeles z gitarą, którego znakiem rozpoznawczym od ponad dekady stały się hipnotyczny, gardłowy baryton, kontrowersyjne teksty oraz – nade wszystko–brzmienie, łączące w sobie elementy bluesa, krajowego folku oraz Americany.
King Dude - niebieskooki, amerykański mefistofeles z gitarą wystąpi akustycznie 7 kwietnia 2020 w krakowskim Klubie Zaścianek. Jego znakiem rozpoznawczym od ponad dekady stały się hipnotyczny, gardłowy baryton, kontrowersyjne teksty oraz, nade wszystko, brzmienie, łączące w sobie elementy bluesa, krajowego folku oraz Americany. Siódmy album Króla Kolesia, "Music to Make War To" ukazał się w zeszłym roku nakładem Ván Records – i promowały go dwa single: sensualny Velvet Rope oraz mroczny Time to Go to War.
„Universe Funeral” to druga płyta rzeszowskiej Misterii, podobnie jak pierwsza wydana w Pagan Records. Znajdziemy na niej całą masę bardzo różnego grania i niespodzianek ujętych w black/death metalowe ramy, z dużą domieszką folku i awangardy. Jest to istna mieszanka stylów i nastrojów, trwająca grubo ponad godzinę.