Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Recenzje :

Slayer - Reign In Blood

Reign In Blood, Slayer, Tom Araya, Kerry King, Jeff Hanneman, Dave Lombardo

„Reign In Blood” – płyta pomnik. Absolutny i niedościgniony wzór, jądro muzyki metalowej. Pół godziny hałasu, który stał się wyznacznikiem tego czym jest kwintesencja muzycznej agresji. Gdzie każda sekunda jest wyżyną, a każdy utwór jest kolejnym ciosem, po którym nie sposób się pozbierać, bo z prędkością światła już nadciąga następny. Kunsztowna maszyna śmierci, precyzyjnie zaprogramowana i wykonana w najdrobniejszych szczegółach, stanowiąca o sile i niezwykłości swoich twórców. Stanowiąca o potędze Slayer.

Śmierć wisi nad tą płytą, a jej duch jest obecny od samego początku. Początku, który zaszokował opinię publiczną i stał się przedmiotem wielu bezsensownych spekulacji. Pod tytułowym aniołem śmierci kryje się bowiem jeden z największych i najbardziej spektakularnych zbrodniarzy hitlerowskich, obozowy „doktor” obozu w Óświęcimiu – Joseph Mengele. Opis jego nieludzko okrutnych, sadystycznych eksperymentów na ludziach jest wstrząsający, a oprawa muzyczna tylko potęguje opisywane w tekście piekło: „Auschwitz, the meaning of pain, the way that I want you to die…” – ten początek po prostu powala, a dalej jest już tylko gorzej. „Angel Of Death” to niesamowity, mrożący krew w żyłach numer, w którym gitarowe szaleństwo miesza się z niszczącymi wokalami, a wszystko daje piorunujący efekt. Tom Araya wykrzykuje tekst, czyniąc go jeszcze bardziej porażającym, ale jednocześnie utrzymuje melodykę i płynność swoich kwestii: „Millions laid out in their crowded tombs. Sickening ways to acheive the holokaust.” Natomiast solówki są obłędne. Szaleńcza przeplatanka Hannemana i Kinga jest jak samolotowy nalot. Ich szybkość jest niesamowita, ale to właśnie jest cechą całej tej płyty. Jest bezwzględnie szybka i wyśrubowana do granic możliwości, co nie przeszkadza wpleść w nią wiele melodyki, która dobrze słyszalna jest już w pierwszym utworze. Do tego dopasowuje się i Dave Lombardo, którego wyeksponowany fragment perkusyjny, dopełnia części solówkowej pod koniec kawałka.

Jakby ktoś myślał, że po „Angel Of Death” odetchnie z ulgą to nic bardziej mylnego: „Modulistic terror, a vast sadistic feast…” Normalnie z deszczu pod rynnę. „Piece By Piece” to opis jakiejś strasznej zbrodni skondensowanej do dwóch minut szału. Zresztą wszystko pomiędzy pierwszym i ostatnim numerem nie dochodzi do trzech minut, a poszczególne numery przelatują w mgnieniu oka, lecz pozostawiając po sobie ciężki uraz psychiczny. Taki „Jesus Saves” zaczyna się wolniej, ale za to potem tak nadrabia, że Tom nie nadąża artykułować tekstu. Podobnie jest w najkrótszym „Necrophobic” opowiadającym o przeżyciach na krześle elektrycznym.

Takim wolniejszym momentem na płycie jest „Criminally Insane”. Nie przez cały czas i bez przesady, bo choćby solówki są jak zawsze zabójcze, ale jest to numer ze zwolnieniami, co jest tu wyraźnym wyjątkiem. Gdy jednak wszystko się zrywa i wraca do normy, widać, że te zwolnienia potrzebne były tylko do tego, żeby wywrzeć jeszcze większe wrażenie podczas nadciągającej burzy.

„Reborn” i „Epidemic” to kolejne dwa niszczące ciosy i gitarowo i wokalnie. Szczególnie lubię ten pierwszy, gdzie z chaosu wyłania się: „I will be reborn”. Ale to już taki dodatkowy smaczek do tego mistrzostwa, które dzieje się tu po prostu przez cały czas. Tak samo jak perkusyjne przejście rozpoczynające „Epidemic”. Po dwóch sekundach trwania piosenki człowiek już leży na łopatkach.

Najbardziej melodyjnym numerem jest „Postmortem”, którego riff przewodni, można powiedzieć, że jest bardzo klasyczny dla Slayer. Jest to taka wizytówka tego zespołu. Obsesyjna próba samobójcza ubrana jest w wytworne dźwięki, które, nie tracąc nic ze swojej złości, stają się wręcz upojne. Podobnie zresztą jest z kończącym całość „Raning Blood”. Przejście jakie jest między tymi dwoma ostatnimi kawałkami, ten moment wyczekiwania, wstęp na bębnach, nadciągająca burza i wreszcie wchodzący riff, to jest coś niesamowitego. Niesamowite jest to, że po tak rewelacyjnej całości, Slayer potrafił zostawić na koniec istną perełkę, absolutny gwóźdź programu. „Raning Blood” to znów ten genialny kunszt. Znowu fantastyczna melodia opakowana w zło wcielone i bulgocząca niezgłębionymi pokładami gniewu. Kończące cały album solówki to już jest po prostu piekło. Potępione dusze spadają w czeluści w deszczu lecącej z nieba krwi.

I właśnie to piekło jakie Slayer zgotował światu nagrywając „Reign In Blood” jest czymś czego już nie można było powtórzyć. Począwszy od okładki, przez teksty, nie tylko te wspomniane, ale i te szatańskie z „Altar Of Sacrifice” czy antyreligijne z „Jesus Saves” na zawsze odcisnęło swoje piętno na muzyce. Odtąd nic już nie miało być takie samo, a Slayer stał się wyrocznią, a dla wielu wręcz religią. Mało jest płyt tak ważnych, tak wielkich i tak aktualnych, które nigdy się nie zestarzeją. A drugiej takiej płyty jak „Reign In Blood” nie ma w ogóle. I już nigdy nie będzie.

Tracklista:

01. Angel Of Death
02. Piece By Piece
03. Necrophobic
04. Altar Of Sacrifice
05. Jesus Saves
06. Criminally Insane
07. Reborn
08. Epidemic
09. Postmortem
10. Raining Blood

Wydawca: Def Jam Recordings (1986)

Ocena szkolna: 6

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły