„Season In The Abbys” zakończyło pewną epokę w dziejach Slayer. Epokę lat osiemdziesiątych kiedy to zespół powstał, zadebiutował, zaszokował, rozwinął się i osiągnął absolutny szczyt, stając się czymś znacznie więcej niż tylko grupą muzyczną. Dla wielu Slayer stał się religią, a z każdą płytą potwierdzał swoją supremację, mimo że ta poprzednia wydawała się już niemożliwa do pobicia. Tę pierwszą dekadę zamknęli jeszcze świetną dwupłytową koncertówką „Deacade Of Aggression”, podsumowującą cały ten okres, ale czas leciał dalej, a Slayer wcale nie zamierzał odpuścić.
Tym razem jednak do nagrania nowej płyty potrzebne były aż cztery lata. To najdłuższa przerwa w dotychczasowej historii zespołu, a jednym z jej powodów było odejście Dave’a Lombardo. To był szok dla wszystkich, gdyż Slayer znany był z kolektywności i niezmienności składu, a każdy z czterech członków zespołu uważany był za niezastąpione ogniwo. Zastępcą został Paul Bostaph z Forbidden, który w powszechnej opinii i mimo ogromnej presji, poradził sobie z tym zadaniem. Drugą zaskakującą zmianą była też nowa fryzura Kerry Kinga, który zaskoczył wszystkich zupełną łysiną.
Płyta „Divine Intervention” ukazała się we wrześniu 1994 roku i wywołała pozytywne reakcje. Po dwóch bardziej melodyjnych albumach, Slayer powrócił do skrajnych szybkości i intensywności wywołując skojarzenia z „Reign In Blood” i z pewnością będąc sobą, choć gdzieniegdzie pojawiają się zwolnienia, rozpłynięcia oraz zalążki nowych brzmień i rozwiązań, jak w opowiadającym o seryjnym mordercy „213”.
Program otwiera wojenny „Killing Fields”, w którym Paul Bostaph przedstawia się fanom od pierwszych sekund serwując seryjne przejścia i bombardowania. Natomiast gitary i wokal to stuprocentowy Slayer: „A sociopath with empty eyes and no soul…” Jeden z moich ulubionych fragmentów, choć takich jest jeszcze kilka. A potem właśnie robi się piekielnie szybko: „A choise is made of free will just like the choice, the choice to kill”. Gitary pędzą jak szalone, solówka Kinga zabija, a pole bitewne rozściela się gęstwiną trupów. Rzeź kontynuowana jest w „Sex. Murder. Art.”. Seksualny sadyzm przebiega tu w szaleńczej prędkości: „You’re nothing, an object to animation…”, ale ma też swój potworny ciężar: „Slaves to my torments…” Najkrótszy, ale niesamowicie chlastający po pysku numer.
„Fictional Reality” to kolejny hicior ze znakomitymi wokalizami Toma, z energią, melodią i mocą. Tu jest wszystko, łącznie z wolniejszym, ale wprost wciągającym do piekła, fragmentem i wyłaniającym się z tego terrorem. Potem absolutnie obłędny „Dittohead” i bardziej rozbudowany utwór tytułowy, w którym gitary serwują więcej melodyjności, a nawet psychodelicznego klimatu, a Tom znowu przechodzi samego siebie paranoicznie wywrzaskując tekst. I to nie w refrenie, ale wszystkie wersy są jak cięcie żyletką na wewnątrzokładkowych zdjęciach, gdzie jeden z fanów ma wyrżnięte napisy Slayer na obu rękach.
Wokale w „Circle Of Beliefs” są za to jakieś takie trochę przesterowane, ale to tylko na początku. Numer szybko nabiera wściekłości i prędkości, stając się kolejnym potwornym ciosem z, jak zawsze, doskonałymi solówkami. Podobnie jest w kończącym całość "Mind Control" oraz „SS-3”, gdzie otwierający riff, tak samo jak wkraczający wokal to taki do bólu klasyczny Slayer.
Na całej płycie jest trochę zwolnień, dopieszczonej melodyki i nieco nowych pomysłów. Czuć tu pewną nowoczesność, choć trzeba też zauważyć, że jest ona raczej incydentalna. „Divine Intervention” to album świeży, ale ze wszech miar pozostający w slayerowskiej konwencji i tradycji. A co najważniejsze jest to kolejne najwyższej klasy, bezpardonowe uderzenie.
Tracklista:
01. Killing Fields
02. Sex. Murder. Art.
03. Fictional Reality
04. Dittohead
05. Divine Intervention
06. Circle Of Beliefs
07. SS-3
08. Serenity In Murder
09. 213
10. Mind Control
Wydawca: American Recordings (1994)
Ocena szkolna: 5+