"Kosmonument” zapewne na niejednej półce zdążył już pokryć się grubą warstwą kurzu, bo premierę miał w 2011 roku. Podobnie było w przypadku mojego egzemplarza. Kupiłem, przesłuchałem parę razy i odłożyłem. Stwierdziłem, że album jest ciekawy, ale jednocześnie wymagający zbyt dużego skupienia i uwagi. Odłożyłem i tak przeleżał dobre kilka miesięcy w zapomnieniu. Oranssi Pazuzu zdążyli już wydać jego następcę, a ja jestem w tej chwili na etapie zafascynowania atmosferą jak bije z „Kosmonuemnt”.