Moja przygoda z tym albumem przypominała podróż muchy po witrażu. Jedno fajnie zabarwione szkiełko rozciąga się po horyzont, potem inne szkiełko, w tym samym lub innym kolorze znów po horyzont. Brak z punktu widzenia tej spacerującej muchy jakiegokolwiek ładu i składu w tym wszystkim. Przekracza to zdolności intelektualne tego drobnego stworzenia, które mimo stu szkiełek za każdym razem zaskoczone jest, że za horyzontem natrafia na kolejne szkiełko. Na szczęście mucha dysponuje też skrzydełkami i kiedy po długiej, żmudnej wędrówce na piechotę czuje się wkurzona i sfrustrowana wzlatuje. Dopiero wtedy dostrzega w tym ciągu kolorowych szkiełek sens i urok.