Zespół Popsysze przedstawia swoją najnowszą, trzecią płytę, zatytułowaną "Kopalino". Album powstał w kwietniu 2016 roku w trakcie tygodniowego pobytu w domku wypoczynkowym w pomorskiej wsi Kopalino. W czasie tego wyjazdu została skomponowana i zaaranżowana większość utworów na nowy album. "W nagranym materiale słychać morze, czuć wilgotną ziemię. Okolica zauroczyła oraz zainspirowała nas na tyle mocno, że jako nazwę wydawnictwa wybraliśmy własnie "Kopalino"". Płyta ukazała się 11 lutego 2017 roku nakładem wydawnictwa Nasiono Records.
21 marca premierę będzie miała pierwsza płyta długogrająca sygnowana nazwą Fall. "W blasku umierającego słońca" - bo taki będzie nosiła tytuł - to siedem kompozycji zamykających się w nieco ponad 44 minutach muzyki utrzymanej w klimacie black/doom. Płyta dostępna będzie w tekturowym digipacku z 7-stronicową książeczką. Wydawcą jest również debiutant warszawsko-rzeszowskie wydawnictwo Black Vault Productions.
Komentarze Glingorth : Świetna muzyka, genialny klimat, oby więcej takich kapel w Polsce.
dostałam czarny flamaster
i czarny karton
narysowałam słońce
takie duże
jasne
z szerokim uśmiechem
-mamo
gdzie podziało się słońce
i czarny karton
narysowałam słońce
takie duże
jasne
z szerokim uśmiechem
-mamo
gdzie podziało się słońce
Krótka, mdła refleksja nad magią zapadającego zmroku, której tak mi ostatnio brakuje.
Wschód
Migoczący blask w oku,
Szumiąca natura za oknem.
Ciemne chmury już dawno opadły ku ziemi,
W odległej krainie.
Owijam się Tobą niczym ciepłym kocem,
Tulę się czule i bezkreśnie grzeję.
To czuć rad ciągle chcę,
To kochać ku końcu też.
Zimną dłoń podaję słowu ataraksja.
Ongiś mi wstrętne, wrogie, podstępne.
Mimo, znając jego znaczenie,
Wiem, że dobre progi zawsze będą dla niego niedostępne.
Jam zapowiadam sobie przyszłość,
Mym wróżbitą Tyś me krwiste serce.
Już nie pierwszy raz na krwawą miazgę Ciebie próbowano,
Mimo nieskutecznie, mimo to niepotrzebnie.
Lodowatym wzrokiem zabijam złe spojrzenie,
Złą myśl, złe marzenie.
Śmierci, rzuciłem nie pierwszy raz złe życzenie,
A o jego spełnieniu – ucho me zawsze będzie chętne.
Tego pragnę i tego chcę,
To pożądam i to lubię.
Grzebać rękami w piasku ziemi,
Bez koniecznie wspominania młodego siebie.
Kocham Ciebie i Tyś mym największym dorobkiem,
Moją zdobyczą w wojnie z czasem.
Tyś mym największym skarbem,
A ja zagorzałym chroniącym Ciebie piratem.
Tyś królową mego życia,
I na ongiś tronie zasiadasz.
Tyś mym światłem – dniem, ciemności – nocą,
Tak zdrowiem jako chorobą.
Południe
Mój obraz, nie był zawsze wypchany barwami,
Jeśli – to niczym zabite zwierze – sztuczne.
Ongiś miał krajobraz życia, przeszłości mej przedstawiać sceny,
Jest wciąż tak samo – biały.
Miały być na nim,... kwiaty,
Niebo, pola, lasy – obraz matki w pełni bogaty.
Teraz obraz stoi blady,
Chroni się; widok słońca – nieubłagany.
Słońce na szczycie swego położenia,
Odbija Twymi dłońmi na policzkach wrażenia.
Gorące uczucie rozkosznego spełnienia,
Rozpalonego niczym żelazo od erotycznego szaleństwa.
Gra to jest czysta, prawa ręka – boska,
Nie każe mnie, nie jeździ wścibsko po troskach.
Jestem silnym, zamkniętym na jego łaski,
Kładę miecz na biblijną wagę.
Nie wzywam do walki,
Ni gonitwy za wrogiem.
Jam taniec wybrać wolę,
Niźli brudzić matki skórę.
Zew krwi mnie nie fascynuje,
Zbrodnia mimo korzyści – zasłania na wieki słońce.
A sumienie? Rozgoryczone, płonące
Nie wytrzyma, nie da rady chować się przed sądem.
Ongiś z czasem mnie osądzi,
Wsadzi rękę w pierś, ściśnie serce tętniące.
A kędy te wrzaśnie o litości proszące,
Pęknę; wnet wszystko – skończone.
Mimo; nie mogę.
Gdy Ona w mej piersi, w mej myśli rządząca.
Ona mym życiem i tętnem,
Za zdrowym rozsądkiem goniąca.
Zachód
Wreszcie mnie dopadasz miedzy dniem,
A porannym chłodem.
Podrywasz z łoża, rwiesz głosem,
Usypiasz lekkim włosem.
Zapach mym pożywieniem,
Mym życiodajnym powietrzem.
Pocałunki wodą z najgłębszych źródeł,
Najczystszą i najlepiej smakującą.
Ongiś zwodzą od smutku drogi,
Nucą pieśni godzące złe drogi.
Zabiją me troski raz na zawsze,
Kędy tylko łyku tej wody w usta me nabiorę.
Piersi Twych niczym jedwab delikatnych,
tykam za miłości i wierności umowę.
Tak posiąść ku Twego ciała dążę,
W nie kończącej się mej namiętności porze.
To czym tęsknić kiedyś mogłem,
Teraz już w niepamięć oddalam.
Jestem złości wszelkiej wrogiem,
A szczęścia nadgorliwym wyznaniowcem.
Tyś mą Panią, mym Kochanie,
Jam srogo chronić wrót Twych będę.
Ongiś Twe królestwo najważniejszym życia tworem,
W mej krainie nie kończącej miodem.
Tutaj wszystko pięknem wyścielone,
Rzeki winem, przejrzyste diamentem.
Lasy, zboża, pola, łąki,
Ongiś Tobie są złożone.
Jam Twą ofiarą z krwi i kości,
Zdrowym stworem boskich umiejętności.
Ongiś ulepił mnie z tej ziemi, a krwi Twej,
Oddając w ręce miłości na wieczność nie kończącej – Twojej.
Migoczący blask w oku,
Szumiąca natura za oknem.
Ciemne chmury już dawno opadły ku ziemi,
W odległej krainie.
Owijam się Tobą niczym ciepłym kocem,
Tulę się czule i bezkreśnie grzeję.
To czuć rad ciągle chcę,
To kochać ku końcu też.
Zimną dłoń podaję słowu ataraksja.
Ongiś mi wstrętne, wrogie, podstępne.
Mimo, znając jego znaczenie,
Wiem, że dobre progi zawsze będą dla niego niedostępne.
Jam zapowiadam sobie przyszłość,
Mym wróżbitą Tyś me krwiste serce.
Już nie pierwszy raz na krwawą miazgę Ciebie próbowano,
Mimo nieskutecznie, mimo to niepotrzebnie.
Lodowatym wzrokiem zabijam złe spojrzenie,
Złą myśl, złe marzenie.
Śmierci, rzuciłem nie pierwszy raz złe życzenie,
A o jego spełnieniu – ucho me zawsze będzie chętne.
Tego pragnę i tego chcę,
To pożądam i to lubię.
Grzebać rękami w piasku ziemi,
Bez koniecznie wspominania młodego siebie.
Kocham Ciebie i Tyś mym największym dorobkiem,
Moją zdobyczą w wojnie z czasem.
Tyś mym największym skarbem,
A ja zagorzałym chroniącym Ciebie piratem.
Tyś królową mego życia,
I na ongiś tronie zasiadasz.
Tyś mym światłem – dniem, ciemności – nocą,
Tak zdrowiem jako chorobą.
Południe
Mój obraz, nie był zawsze wypchany barwami,
Jeśli – to niczym zabite zwierze – sztuczne.
Ongiś miał krajobraz życia, przeszłości mej przedstawiać sceny,
Jest wciąż tak samo – biały.
Miały być na nim,... kwiaty,
Niebo, pola, lasy – obraz matki w pełni bogaty.
Teraz obraz stoi blady,
Chroni się; widok słońca – nieubłagany.
Słońce na szczycie swego położenia,
Odbija Twymi dłońmi na policzkach wrażenia.
Gorące uczucie rozkosznego spełnienia,
Rozpalonego niczym żelazo od erotycznego szaleństwa.
Gra to jest czysta, prawa ręka – boska,
Nie każe mnie, nie jeździ wścibsko po troskach.
Jestem silnym, zamkniętym na jego łaski,
Kładę miecz na biblijną wagę.
Nie wzywam do walki,
Ni gonitwy za wrogiem.
Jam taniec wybrać wolę,
Niźli brudzić matki skórę.
Zew krwi mnie nie fascynuje,
Zbrodnia mimo korzyści – zasłania na wieki słońce.
A sumienie? Rozgoryczone, płonące
Nie wytrzyma, nie da rady chować się przed sądem.
Ongiś z czasem mnie osądzi,
Wsadzi rękę w pierś, ściśnie serce tętniące.
A kędy te wrzaśnie o litości proszące,
Pęknę; wnet wszystko – skończone.
Mimo; nie mogę.
Gdy Ona w mej piersi, w mej myśli rządząca.
Ona mym życiem i tętnem,
Za zdrowym rozsądkiem goniąca.
Zachód
Wreszcie mnie dopadasz miedzy dniem,
A porannym chłodem.
Podrywasz z łoża, rwiesz głosem,
Usypiasz lekkim włosem.
Zapach mym pożywieniem,
Mym życiodajnym powietrzem.
Pocałunki wodą z najgłębszych źródeł,
Najczystszą i najlepiej smakującą.
Ongiś zwodzą od smutku drogi,
Nucą pieśni godzące złe drogi.
Zabiją me troski raz na zawsze,
Kędy tylko łyku tej wody w usta me nabiorę.
Piersi Twych niczym jedwab delikatnych,
tykam za miłości i wierności umowę.
Tak posiąść ku Twego ciała dążę,
W nie kończącej się mej namiętności porze.
To czym tęsknić kiedyś mogłem,
Teraz już w niepamięć oddalam.
Jestem złości wszelkiej wrogiem,
A szczęścia nadgorliwym wyznaniowcem.
Tyś mą Panią, mym Kochanie,
Jam srogo chronić wrót Twych będę.
Ongiś Twe królestwo najważniejszym życia tworem,
W mej krainie nie kończącej miodem.
Tutaj wszystko pięknem wyścielone,
Rzeki winem, przejrzyste diamentem.
Lasy, zboża, pola, łąki,
Ongiś Tobie są złożone.
Jam Twą ofiarą z krwi i kości,
Zdrowym stworem boskich umiejętności.
Ongiś ulepił mnie z tej ziemi, a krwi Twej,
Oddając w ręce miłości na wieczność nie kończącej – Twojej.
"Pod osłoną nocy
Wije się jak węgorz
We mnie dobroczyńca
Pod osłoną piekła
Karmię wciąż zawiścią
Moją obojętność
Pod osłoną myśli
Zmieniam się w zwierciadło
Które za mną kroczy
Pod osłoną marzeń
Czuję jak usypia
Powolny narkotyk
"
Wije się jak węgorz
We mnie dobroczyńca
Pod osłoną piekła
Karmię wciąż zawiścią
Moją obojętność
Pod osłoną myśli
Zmieniam się w zwierciadło
Które za mną kroczy
Pod osłoną marzeń
Czuję jak usypia
Powolny narkotyk
"