się koncertujem/się morzujem. się dzieje. w piątek Furius u Bazyla, nudzą/męczą mnie takie imprezy. potrzebuję ich (o co chodzi,tej,kobietom?). w sensie że dzikie tańce jak najbardziej, muzyka mnie niesie, jest nieopisywalną siłą i emocji nośnikiem, panie boshe moja szyja, trele morele, kto da więcej. lecz nie tym razem. nie zawsze. z upływem lat człowiek samoistnie dystansu nabiera. potrzebuje wejść, poobserwować sącząc wodę czy cokolwiek zdrowego i wyjść. innymi słowy pozostać w kręgu. zachować dystans. muzyka woła, bezzspornie. panowie z gitarami. dusza rwie się do tańca, każda komórka, każdy nerw. zazwyczaj ulegam. adrenalinie. tym razem było refleksyjnie, z myślami gdzie indziej. muzyka stale istotna,lecz już nie najważniejsza. koncerty zupełnie nie. życie jest gdzie indziej. życie to porannie kakao do termosu (mój z 'zerówki' jeszcze. działa). kilka godzin później jechaliśmy nad morze. jeej. w strugach deszczu. był fun, była faza. faza musi być, zaprawdę. tak lubię, gdy się dzieje. cokolwiek by się nie działo. iście zajebiście. smack my bitch up on air, smack my bitch up drga w duszy. prawie jak w Chłopaki nie płaczą. równie spontanicznie: To co wpisujemy do gps? wyszedł Kołobrzeg (poniekąd miasto mojego dzieciństwa,drugie po Pradze), wbiliśmy kinda na Sunrise, gdybym tylko wiedziała, czego oni tam słuchają. przemoknięci po kolana w Bałtyku, duszę nurzaliśmy. duszę kąpaliśmy. twarz oblepiona włosami, sól morska na twarzy, w kącikach ust. zjednoczenie z wodą,jak w maminym brzuchu. przebraliśmy się w aucie (wszystko było na wskroś mokre) robiąc 'chatę Cygana' i huzia dalej. całą podróż w samochodzie towarzyszyło nam the Prodigy,nasza młodość przeto, próbowałam mieszać z Trivium. ale Trivium jakoś nie wchodziło,potrzebowaliśmy bardziej bezrefleksyjnie. zwariowanie było. w niedzielę już słonko. boso było, niekaloszowo już, balet wśród fal. wiatr we włosach,muzyka na uszach,myśli na wietrze. ludzie się uśmiechający po drodze. fajowo. czuję się jak córka rybaka. boso, w dżinsach podwiniętych,przeciwsłonecznych szybkach. i nikt mnie nie zna. mam w nosie wszystko.mimo iż nie potrafię się wyluzować do końca. śpiewam,popijam boso wesołe napoje w aucie. i tak sobie morzujemy. telefon do mamy:'Mamo,ale słyszysz?'hi, moje trzykrotne 'słyszysz'? - podsuwałam jej fale do słuchawki.
kto by tam w upał nad morze jeździł?jeszcze czego,żeby mi się skóra foto-postarzyła. ha. my to w nawałnicę (K. used to say: 'jestem hardcorem,nie przełamuję tabletek na pół'.raczej nie inaczej). parawanik, apaszka,kalosze,książki. bo facet to ma swoje zabawki. śmiać mnie się chciało,ja taka rozhasana, rozśpiewana, a on poważny, uśmiechał się zza przeciwsłonecznych szybek, jak paw dumny spacerował po plaży, zamyślony, potakiwał, gdy pytałam; chusteczki podawał, włosy związał, bo wiatr niecnie targał. tak się dobrze bawię. tak dużo się śmieję.
kto by tam w upał nad morze jeździł?jeszcze czego,żeby mi się skóra foto-postarzyła. ha. my to w nawałnicę (K. used to say: 'jestem hardcorem,nie przełamuję tabletek na pół'.raczej nie inaczej). parawanik, apaszka,kalosze,książki. bo facet to ma swoje zabawki. śmiać mnie się chciało,ja taka rozhasana, rozśpiewana, a on poważny, uśmiechał się zza przeciwsłonecznych szybek, jak paw dumny spacerował po plaży, zamyślony, potakiwał, gdy pytałam; chusteczki podawał, włosy związał, bo wiatr niecnie targał. tak się dobrze bawię. tak dużo się śmieję.