Zobaczyć na żywo Zdradę Pałki miałem ochotę, odkąd pierwszy raz usłyszałem utwór "Onanizuję". Twórczość grupy błyskawicznie stała się dla mnie świetnym przykładem na to, jak można robić toporne electro tak, aby kiczowatość była jego zaletą, współgrającą z luzackimi - może wyzwolonymi, a może jajcarskimi - tekstami. Od tamtej pory przegapiłem niestety co najmniej jeden występ projektu, aż w końcu, przy okazji kolejnego Festiwalu Równych Praw, czujność i upór zaprowadziły mnie we właściwe miejsce, o właściwej porze - prawie.
Uff okazało się być klubem tak rozległym, że siedząc w salce blisko jednego końca, nie zorientowałem się, że na przeciwnym zabawa trwa już od paru minut, zwłaszcza że z głośników rozmieszczonych gdzieś ponad zajętym przeze mnie leżakiem dochodziła wciąż ta sama muzyka. Gdy dotarłem przed scenę, Martyna, wokalistka ciagnąca obecnie Zdradę Pałki samodzielnie, stała na niej z charakterystycznym dla niej makijażem, w kolorowych ciuchach. Towarzyszył jej tylko laptop, z którego odtwarzała podkłady, za jej plecami natomiast stanowiącą jednostajne tło ścianę urozmaicało logo Kultury Równości. Rozbrzmiało intro, piosenka o "potworze gender" w warstwie tekstowej czerpiąca z "Bestii" Dezertera, a następnie dwa lepiej już znane kawałki: "Polonez" i "W biegu", którego refren część widzów śpiewała z Martyną. W ciągu tych paru pierwszych utworów wokalistka zdążyła m.in. zrzucić złotą pelerynę i włączyć dwie lampki, których światło przebijało się przez jej strój w miejscu sutków.
Artystka potrafi zaskoczyć nie tylko wizerunkiem, ale też doborem coverów - jakby wygrzebanych z czeluści zapomnienia. Za taką pozycję w secie można uznać "Gdybym była wielką gwiazdą" z repertuaru Magdy Fronczewskiej, współautorstwa Majki Jeżowskiej. Aby lepiej oddać treść utworu, do jednej ze zwrotek wokalistka założyła zielone futro. W dalszej kolejności usłyszeliśmy piosenki o autoeksploatacji i o taniej roboczej sile, a następnie "Malinowy róż" z chwytliwym refrenem - ta kompozycja może jeszcze długo być mocnym punktem koncertów Zdrady Pałki.
Set został ułożony na laptopie w całości, łącznie z przerwami między utworami. Niektóre z nich Martyna celowo ustawiła dłuższe, żeby mieć czas na konferansjerkę. Ciszę po "Malinowym różu" wykorzystała na pozytywne refleksje na temat Czarnego Poniedziałku, przy czym zaznaczyła, że wydarzenia z tego dnia to dopiero początek. Była to równocześnie zapowiedź piosenki tekstowo bazującej na "Satisfaction" The Rolling Stones. Związek z manifestacjami miała też kolejna pozycja w secie. "Masę krytyczną" wokalistka zamierza, jak twierdziła, wykonać w Sopocie, a tam wymagane jest wykonanie utworu wspólnie z publicznością. We Wrocławiu poinstruowani przez nią widzowie powtarzali więc po niej wers "Siada dama mi na ramie".
Jako ostatnią Martyna wykonała piosenkę o policyjnej przemocy, z repertuaru pewnej białoruskiej kapeli punkowej, z nawiązaniem do "Enter the Ninja" Die Antwoord. Publiczność domagała się jeszcze "O take polske", ale wokalistka wytłumaczyła, że nie tylko nie bisuje, ale dodatkowo z utworów Zdrady Pałki obecnie stara się wykonywać jedynie te, które napisała sama, bez Marcela. Przy okazji poinformowała, że nowy album jest już w końcowej fazie powstawania.
Występ trwał zaledwie trzy kwadranse, ale czas ten był przez artystkę odpowiednio wykorzystany. Martyna od samego początku miała dobry kontakt z widzami i przyjemnie się ją oglądało nawet wtedy, gdy nie śpiewała. Szkoda tylko rzeczywiście, że w secie zabrakło starych kompozycji Zdrady Pałki, chociaż też wśród przedstawionych nowych były takie, które chciałbym jeszcze nieraz usłyszeć.