Wyjścia bez wyjścia
frustracja z doniczek
puszcza pędy
rozedrgane jak wskazówki
w zegarze rytmicznie
zawsze tak samo
co chwilę krzyk
rozrywa nieruchome
myśli szarpią
do krwi
klaustrofobia ciszy
do ziemi
przytłacza
spokój zdycha
jak chory zwierz
dogorywa złamany
samotnością zbyt wolno
przeciągle podtruwany
przeklinam i niszczę
wznoszę i upadam
stłumioną agresją
ciosem w serce
z destrukcją na ustach
wszystkie sny
eksplodują tak nagle
gdzieś daleko
spuszczona pętla z drzewa
chodź poszukamy dla siebie
ukojenia w urojeniu