The Dillinger Escape Plan podobnie jak nasz rodzimy Vader rozpieszcza
nas różnorakimi EPkami, minialbumami, ale "pełnych" dzieł jakoś
brakuje. Wydany w 2004 roku "Miss Machine" jest dopiero drugim pełnym
krążkiem zespołu, a mimo to zmiany, które przynosi są znaczące.
Po piersze to brzmienie - bardzo czyste, potwornie ciężkie, odrobinę metaliczne, świetnie pasujące do tego co gra zespół. No właśnie - muzycy odeszli odrobinę od nieustannego nacierania słuchacza perfekcyjnym technicznie mathcorem... ale tylko odrobinę... Konstrukcja kompozycji stała się o wiele ciekawsza, gdyż oprócz ultratechnicznych łamańców, podziałów kosmicznych z innej galaktyki rodem, znalazło się miejsce na odrobinę industrialu, ambientu, punka i melodii. Utwory są niesłychanie przemyślane, a popisy instrumentalne pojawiają się zazwyczaj po zakończeniu pewnej "frazy". Poszczególne kompozycje różnią się jednak dość znacząco od siebie. Mamy tutaj ultratechniczne "The Perfect Design", "Baby's First Coffin" i "We Are The Storm" z fantastyczną "gotycką" wstawką w środku, cholernie motoryczny "Panasonic Youth" przeplatany co chwila jakimś łamańcem, miażdzące "Van Damsel" i "Sunshine The Werewolf" z ciekawym ambientowo-industrialnym zwolnieniem, typowo industrialny "Phone home", punkcore'owe "Highway Robbery" i "Setting Fire To the Sleeping Gians" z bardzo ciekawą jazzową partią w środku. Znalazło się też miejsce dla bardzo przebojowego "Unretrofied" utrzymanego w stylu kapel pokoju Muse, podrasowanego jedynie klawiszami.
Oddzielna kwestia to wokalista Greg Puciato, który posiada niesamowitą skalę głosu od ocierającej się o death-core, przez krzyk, wrzask, aż po bardzo ładne czyste zaśpiewy, jak i podrabianie maniery wokalisty Linkin Park (w końcuwcu "Baby's First Coffin"). Warto zwrócić uwagę także na sposób pisania tekstów, które dosyć znacząco różnią się od tych typowych. Zdecydowanie bardziej przypominają one formą monolog.
Drugi album The Dillinger Escape Plan jest jednym najlepszych albumów nagranych w ostatnich latach. Niesłychanie urozmaicony, perfekcyjny technicznie, oryginalny, deklasujący konkurentów z gatunku, a pomimo swojej różnorodności bardzo spójny. Jako, że Dream Theater i Morbid Angel mieli ostatnie albumy słabsze, a Death nie istnieje, to posunę się nawet do stwierdzenia, że DEP to aktualnie najlepszy technicznie zespół instrumentalistów, który wyznacza nowe granice w ekstremalnym metalu.
Wydawca: Relapse Records (2004)
Sleeping_Giant : Jak ktoś tu już słusznie zauważył Miss Machine ma jakby więcej g...
Harlequin : My to mamy zlot, gdy jest nas więcej niż 10 osób, wiec tych zlotów by...
cross-bow : DEP na V zlocie DP !!! a to 4rty się odbył? oh lol... przegapiłam ;D czu...