Mogą narzekać Ci, którym nie podobała się komercyjna nuta "Miss Machine", mogą też narzekać Ci, którym nie podobała się szorstkość i chaotyczność debiutu. Te rzeczy i wiele innych znajdziemy bowiem na "Ire Works" - ten jednak kto myśli, że dostanie połączenie tych dwóch krążków, niech lepiej przestanie mysleć. Omawiane wydawnictwo wydaje się być naturalną kontynuacją i progresją w stosunku do poprzedniczki. Dostaliśmy 13 utworów zamykających się w niecałych 40 minutach ... 40 bardzo bogatych minutach.
Najpierw jednak kilka słów o samych muzykach - kompozycje są umiejętnie napisane, pod walory techniczne muzyków - dlatego w pracy sekcji znajdziemy raczej więcej jazzu niż łamania rytmu jak to miało miejsce na "Miss Machine". Obecność jednego gitarzysty też sprawiła, że mamy więcej ornamentów, a trochę mniej wgniatajacych w ziemię riffów (choć tego też nie brakuje). Bas Wilsona częściej pojawia się na pierwszym planie, a wokale Puciato są bardziej urozmaicone.
Płytę rozpoczyna "Fix Your Face" - typowo dillingerowy łamaniec z mnóstwem ornamentyki gitarowej i brutalnym, brudnym tłem - krótko i treściwie. "Lurch" tylko podtrzymuje ten wyziew, a nawet go pogłębia. Zaskoczenie pojawia sie przy "Black Bubblegum" - postpunkowa melodia i potencjalny szlagier, który spokojnie mógłby wojować na MTV. Dla mnie bomba! "Sick On Sunday" to krótkie forgowanie z industrialem przerwane 3 - sekundową, blackmetalową wstawką - dla mnie genialne. Kolejne "When Acting As A Particle", "Nong Eye Gong" oraz "When Acting As A Wave" całkiem nieświadomie zapewne stanowią swoisty tryptyk muzyczny - dużo elektroniki i zabawy z łamaniem rytmu, ale takim bardziej w stylu Meshuggah. "82588" to już jest jednak techniczna i wyświechtana jazda do jakiej zespół przez lata nas przyzwyczaił. Szok jednak przychodzi wraz z "Milk Lizard" - rock'n'rollowy drive, z pięknie zsamplowanym jazzowym fortepianem i dęciakami! Piękne urozmaicenie dla utworu, nadające mu uroku. "Party Smasher" to szalenie dynamiczny i energiczny killer z wykręconym do granic możliwości rytmem. Punktem kulminacyjnym krążka jest jednak bezdyskusyjnie "Dead As History" - z pozoru niewinnie rozwijający się rockowy numer, który z sekundy na sekundę staje się bardziej dramatyczny, by na samym końcu słuchacza porwać, ciężkimi, miarowo bitymi riffami, delikatnym pianinem i przepiękną, delikatną i bardzo nostalgiczną melodią. Sielankę burzy "Horse Hunter" - znów atak rytmem między oczy. Na zakońcenie "Mouth For Ghosts" - jazzowy początek, potem bardziej etniczna wstawka i mocne zakończenie ... I koniec ... Repeat i tak w kółko.
Już sama okładka krążka w pewnym sensie nawiązuje do "Dark Side Of The Moon" Pink Floyd. Inny gatunek muzyczny, ale to samo wizjonerstwo, wielowymiarowość i wyprzedzanie swoich czasów. Na "Ire Works" znajdziemy mnóstwo źródeł inspiracji - od jazzu klasycznego, przez Faith No More, Nine Inch Nainls, Dog Fashion Disco, Muse, Atheist ... ale to tylko inspiracje, gdyż The Dillinger Escape Plan ma swój styl i udowodnił po raz wtóry, że jest obecnie jednym z najlepszych, najbardziej kreatywnych zespołów. Nie chcę dywagować czy "Ire Works" jest lepszy od poprzedniczek - dla mnie jest, gdyż jest bardziej eklektyczny i dojrzały. Obok najnowszego Sleepytime Gorilla Museum to bezdyskusyjnie album, który musi się znaleźć na każdej szanującej się półce. Brawo!
Wydawca: Relapse Records (2007)
Harlequin : zajebista recka. jak zwykle zresztą :wink: Miałes racje Kamil, nie z...
Harlequin : Jedna rzecz mnie tylko smuci: zabrakło mi takiego kawakła jak "We...
Stary_Zgred : Mmm - i nie mają obiekcji przed wpleceniem do swojej muzyki elementów po...