Bardzo wiele pochlebnych opinii słyszałem na temat islandzkiego Sólstafir, ale nigdy ie dane było mi usłyszeć muzyki zespołu. Formacja krążyła gdzieś na szarym końcu orbity blackmetalowej, była dostrzegana, ale niewiele się o niej mówiła. Tymczasem islandzki kwartet nagrał album podobny do ich macierzystego kraju - pełen osobliwości.
"Masterpiece Of Bitterness", będący drugim albumem formacji przynosi
nam sporą porcję progresywnego black metalu, z naciskiem na ten
pierwszy człon. Zespół porównywany jest często do Primordial oraz
Enslaved, ale gra muzykę o wiele bardziej rozbudowaną. I to
stwierdzenie niewiele mija się z prawdą. Osobiście od siebie dodam, że
dosyć wyraźne są tez wpływy takich zespołów jak Pelican czy Isis.Na omawianym wydawnictwie, dominują raczej średnie i wolne tempa, nastawiające słuchacza raczej na odbiór emocjonalny. Właśnie w tych momentach objawia się fascynacja slugde metalem i eksperymentalnym, progresywnym metalem. W warstwie wokalnej też jest spore zróżnicowanie, ale to raczej właśnie wokalizy oparte na delikatnym krzyku niż na blackowym skrzeku są dominującą formą.
Co zaś się tyczy samych kompozycji, to są bardzo rozbudowane - pięć z siedmiu utworów trwa powyżej ośmiu minut, a dwa grubo powyżej dziesięciu. Miłym zaskoczeniem jest też poziom instrumentalny - w szybszych partiach często dostajemy to głowie całkiem przyjemnym przejściem i kaskadą dobrych riffów. Sólstafir umiejętnie dawkuje emocje, nie robi gwałtownych zrywów, kiedy trzeba gra prościej, kiedy indziej gra skomplikowanie.
"Masterpiece Of Bitterness" jest prawdziwą perełką gatunku, oferującą granie jakiego jeszcze nie było. Nie jest to muzyka łatwa w odbiorze, czy chwytliwa, która łatwo zapada w pamięć, ale na pewno jest to dzieło, którym można się delektować i które wypadałoby usłyszeć.
Wydawca: Spikefarm Records (2005)
Yngwie : Aż musiałem to z ciekawości zbadać. I znalazłem kawałek wywia...
minawi : coś z wrześniem chyba, a zespół świetny, choć przyznam, że n...
oki : i jest do szpiku kości islandzka