Szwedzki Soilwork to jeden z tych zespołów, których i tak będę słuchać bez względu na opinie złośliwców. Po prostu uwielbiam ten band za prostotę i melodię a z drugiej strony za brak adekwatnych w death metalu growlingowych wokaliz i do znudzenia czasami męczących solóweczek. Połączenie brzmień można by rzec nowoczesnych, czasem nawet kojarzonych z nu-metalem w twórczości Skandynawów w ogóle mi nie przeszkadza, a wręcz bardzo mi się podoba. Dlatego też kiedy dowiedziałam się, że moje wakacje w Pradze zbiegną się z ich występem w tym mieście - nie mogłam sobie odmówić i musiałam obejrzeć występ Szwedów, po raz drugi z resztą w tym roku.
Impreza miała się rozpocząć o godzinie 20 w klubie Futurum, o którym wcześniej nie wiele wiedziałam, poza tym, że odbywają się tam koncerty rockowe i metalowe. Z zewnątrz miejsce bardzo niepozorne, przypominające coś na kształt jakiegoś Domu Kultury, z taką z resztą mieniącą się PRLowską obsługą w szatni i podobnym wystrojem "przedsionka". Kiedy jednak przeniosłyśmy się do centrum wydarzeń, gdzie znajdowała się scena, wnętrze klubu bardzo pozytywnie nas zaskoczyło. Niby nic szczególnego, ale w Polsce z pewnością brakuje takich miejsc. Po lewej stronie znajdował się jeden mały bar, a po przekroczeniu przejścia na sale całą jego lewą stronę zajmował ogromny przestronny bar obsługiwany przez kilkanaście osób, więc szybkie zaopatrywanie się w potrzebne napoje nie stanowiło problemu. Co ciekawe, zwieńczenie deski barowej stanowił betonowy parapet, co też bardzo mi się podobało. Podobnie było ze sceną klubową, która choć niezbyt wielkich rozmiarów, to dość ciekawie była zaaranżowana. Gdyby powiesić kurtynę skojarzenia byłyby jednoznaczne z jakimś małym teatrem. Tuż przed wejściem do klubu, dowiedziałyśmy się, że jako pierwszy zespół na scenie zaprezentuje się rzekomo polski band o nazwie "nicnamniemówiącej" SFA. Kiedy to owi Panowie zjawili się na scenie tuż po godzinie 20, zaliczyłam facepalm, który omal nie wybił mi przedniej klawiatury uzębienia - to oczywiście dlatego, że zaniemówiłam. Poczułam się jak w cyrku na tandetnym przedstawieniu w wykonaniu stada błaznów. Tyle tylko, że tutaj mieliśmy do czynienia z kilkoma pajacami przebranymi w foliowe worki, a jeden z trzech wokalistów miał w okolicach krocza przymocowany emblemat sugerujący jak mniemam rozmiar jego przyrodzenia. Ten występ można by podsumować jednym słowem - DRAMAT. Całe szczęście nie trwał on zbyt długo bo zdaje się, półtora numeru i zespół został wyłączony za co ogromne podziękowania należą się obsłudze sceny.
Kolejnym krokiem do celu - był występ francuskiej formacji One-Way Mirror. Zespół w ogóle mi nie znany, jedynie z paru kawałków z profilu na MySpace, rozgrzał czeską publiczność, ale mnie szczególnie nie porwał. Połączenie hardcore'u z metalem, okraszone rockiem we flanelowej koszuli i niestety bez "obiecanych" industrialnych wstawek - co nieco rozczarowało. Na uwagę zasługuje niewątpliwie doskonała konferansjera wokalisty Guillaume Bidetu, związanego także z formacją Mnemic, który miał doskonały kontakt z publicznością. Istotny jest także fakt, że w zespole tym udziela się pałker Soilwork - Dirk Verbeuren. Wszystko razem oceniam pozytywnie, ale bez szału jednak z dużą dawką uśmiechu przy coverze z repertuaru Frankie Goes To Hollywood - "Relax".
Zaskoczyła mnie w trakcie wieczora czeska publiczność, która choć żywiołowo reagowała na występy kapel to kiedy nieopatrznie ktoś kogoś dotknął to natychmiast przepraszał. To miłe, u nas praktycznie niespotykane a i osoby nie grzeszące wzrostem jak ja - mogą sobie w takich warunkach wszystko bez przeszkód oglądać.
Wróćmy do koncertu. Około godziny 21:30 na scenie pojawili się wysocy przedstawiciele Szwecji. Z racji tego, że trasa, która na jeden przystanek zawitała do Czech jest związana z ostatnim wydawnictwem formacji "Sworn To A Great Divie" to oczywiście tytułowego kawałka zabraknąć nie mogło. Bjorn i reszta zespołu prezentowali się znakomicie. Można by stwierdzić, że muzycy chyba potrafią rozkładać siły na poszczególne dni, bo pomimo bycia już blisko miesiąc w trasie optymizm ich nie opuszczał. Powrót do szeregów Soilwork Pete'a Wichersa z całą pewnością wyszedł zespołowi na dobre, widać było w tym w występie doskonałe zgranie bandu i radość z grania. W sumie dość krótki występ zaowocował w zmiksowany materiał od starszych kawałków formacji z pierwszych płyt, z których zdaje się nie zabrakło klasyków w postaci "Bastard Chain", "Needlefeast" a obok nich hity z ostatnich wydawnictw takie jak "Overload", "20 More Miles" czy "Exile". Po godzinie formacja opuściła scenę, przez chwilę dała się prosić o upragniony bis, a jako bonusowy kawałek wybrzmiał utwór "Nerve". Z pewnością było za głośno i nie do końca nagłośnienie klubu spełniło moje wymagania, no i zabrakło w set liście wieczora absolutnego hitu w postaci "Stabbing The Drama" nie zmienia to jednak faktu, że bawiłam się doskonale, zwłaszcza po koncercie. Doskonałym zwieńczeniem wieczora w Futurum było to, że z głośników leciała do zamknięcia Agnieszka Chylińska. Zbieg okoliczności? Przypadek? W każdym razie dla nas niezwykle miłe usłyszeć było polską wokalistkę w czeskim pubie.
Cóż więcej można dodać. Koncert i zabawa doskonałe, atmosfera czeskiej stolicy z całą pewnością sprzyja wyjazdom w celach koncertowych, choć ten nie miał stricte takiego charakteru. Mimo to fajnie było zobaczyć zespół, który do Polski jakoś nie ma po drodze.
fot. Guillaume Bideau