Grupa Radiohead należy do ikony muzyki alternatywnej. Przez lata swej działalności udało jej się pozyskać milionowe rzesze fanów przy jednoczesnym szacunku krytyków. Kapela sprzedała do tej pory około 30 milionów płyt na całym świecie a cześć albumów stała się multiplatynowymi krążkami. Trzykrotnie aż odbierali statuetkę Grammy. Brytyjczycy długo ociągali się przed przyjazdem do naszego kraju. Przez 15 lat nie przyjmowali zaproszeń na koncerty i wielkie plenerowe imprezy takie jak Open'er. Tym bardziej, więc poznański koncert był jedynym wydarzeniem w swoim rodzaju.
Muzycy biorą udział w akcjach proekologicznych a do przyjazdu do stolicy Wielkopolski skłoniła ich akcja Poznań dla Ziemi.Na koncert Radiohead wybrałem się z ciekawości. Doceniam dokonania zespołu, ale nie jestem jakimś wielkim fanem poza tym nie lubię tłumów. Koncert grupy miał być jednak unikalnym wydarzeniem i właśnie chęć przyjrzenia się mu z bliska skłoniła mnie do wybrania się na poznańską Cytadelę. Cytadela nie widziała tylu ludzi chyba od Powstania Wielkopolskiego. Podobno sprzedano 35 000 biletów. Nawał fanów był ogromny - podobno przez cały dzień jeździły do Poznania przepełnione pociągi. Znajomi z rożnych miast donosili o dantejskich scenach w PKP. Muzycy zaapelowali o przyjście na koncert pieszo bądź komunikacją publiczną. Miasto zorganizowało specjalne autobusy wahadłowe kursujące z Mostu Dworcowego, Matejki oraz dworca PKP, na teren koncertu bez przystanków na trasie. Z uwagi na proekologiczny charakter imprezy wybranie się samochodem było niewskazane a z uwagi na brak miejsc parkingowych w pobliżu Parku Cytadela - praktycznie niemożliwe. Zachęcano również do przejazdu rowerami. Za wejściem przy iglicy znajdował się bezpłatny strzeżony parking rowerowy.
Impreza odbyła się na wolnej przestrzeni obok Dzwonu Wolności a pod samym dzwonem zorganizowany był wybieg dla VIP-ów. Trzeba przyznać, że naturalne podwyższanie gwarantowało tam najlepszą widoczność. Koncert był dobrze zorganizowany, nie było kolejek, dodatkowe przejścia miedzy sektorami eliminowały ścisk. Na szczęście na koncercie było piwo, bo przed wybraniem się miałem poważne wątpliwości. Było też można coś zjeść, choć kolejki nieziemskie - spokojnie można było postawić dwa razy tyle bud z żarciem. Z pewnością mogło być kilka razy więcej toalet - niektórzy koczowali na cytadeli już od 16.
Suportem Radiohead był niemiecki Moderat znany już w Polsce z występu na słynnym festiwalu Audiodriver w Płocku. Moderat to elektroniczno - alternatywny zespół z Berlina. Grupa powstała w 2002 roku i zadebiutowała EPką "Auf Kosten Der Gesundheit" a ostatnio swój pierwszy album. Czy był to wybór najtrafniejszy dla fanów Radiohead - nie wiem. Faktem jest jednak, że o ich support zabiegał sam Thom Yorke. Zainteresowanie koncertem jednak było niewielkie. Czterech facetów z laptopami - jak określili to fani Radiohead wyszło na scenę krótko po 19:00. Występ jednak bardziej pasowałby do zadymionego klubu niż skąpanej w słońcu gigantycznej sceny. Tak czy owak grupa dostała jednak gromkie oklaski.
Punktualnie o 21:00 Rozpoczął się koncert Radiohead poprzedzony skandowaniem publiczności. Dla fanów grupy był to koncert życzeń. Grali absolutnie najlepsze utwory z całej swojej twórczości. Dominowały, co prawda piosenki z najnowszego longplaya - "In Rainbows" ale co chwila pojawiły się kawałki z przeszłości.
Zespół zaczął od utworu znanego wszystkim miłośnikom książkowego i kinowego przeboju "Zmierzch" - "15 Step". Potem pojawiły się kawałki "There There", "Weird Fishes/Arpeggi" i "All I Need" z ostatniej płyty "In Rainbows". Po tym żywiołowym rozpoczęciu kapela zagrała bardziej stonowane kawałki jak "Karma Police", "Bangers and Mash", "Idiotique" oraz "Everything In Its Right". Thom Yorke zaczął żwawo ruszać się na scenie, pojawiły się klasyczne hiciory takie jak "Paranoid Android", "Optimistic", "Jigsaw". Publika żywo zareagowała na sample po polsku podczas utworu "The National Anthem". Zespół zagrał ponad dwugodzinny koncert i bisował dwa razy. Najpierw pojawił się nowy utwór "These Are My Twisted Words" a ostatnim kawałkiem doprowadzającym publiczność do szaleństwa był oczywiści "Creep".
Koncert był pierwszorzędnie nagłośniony. Wszystko było słychać zarówno z przodu jak i z tyłu. Telebimy zręcznie pokazywały co się dzieje na scenie nieszczęśnikom spoza pierwszego sektora. Podczas koncertu ważna była nie tylko muzyka, ale też światła, których grupa użyła podczas koncertu. Specjalne energooszczczędne oświetlenie, zaprojektowane na potrzeby ostatniej trasy Radiohead robiło duże wrażenie.
Pod koniec postanowiłem wycofać się na z góry upatrzone pozycje. Kiedyś ze Stinga "udało mi się" wychodzić przez dwie godziny. Umiejętności przemieszczania się skrótami po Cytadeli z zamkniętymi oczami i pod wpływem z pewnością tu pomogły. Na terenie koncertu wszystko było w cukierkowych ekologicznych opakowaniach więc uczestnicy zostawili na trawie tony atrakcyjnego ekologicznego śmiecia. Przed bramkami śmieci były jeszcze bardziej zróżnicowane i kolorowe. Kolorowe pojemniki do recyklingu pięknie się komponowały na tle tego pięknego dywanu.
Muzycznie koncert był przyjemny, choć nie jestem fanem oglądania milimetrowych figurek na odległej scenie i przytulania się do nieznajomych. Rozumiem jednak, że dla prawdziwego fana możliwość zobaczenia swojego zespołu raz na 15 ;at jest wystarczającą nagrodą rekompensującą te drobne niedogodności. Koncert był dobrze zorganizowany a z samym zaproszeniem Radiohead organizatorzy strzelili w dziesiątkę. Miejmy nadzieję, że następnym razem grupa odwiedzi Polskę trochę szybciej.
http://www.darkplanet.pl/modules.php?name=usergallery&op=show_photo&id=78310