w lesie jestem, na siedząco. Przede mną drewno płonie i jakieś czary w nim się odprawiają. Chyba same, bo ludzi nie dostrzegłem, a zwierzęta nie czarują. To wiem na pewno, bo kto sam siebie na ofiarę by składał, no chyba jakiś desperat co nie zna boga i nie pozna...ł. I siedząc sobie jeszcze bałem się w tym lesie, że coś mnie pochłonie. Coś, cokolwiek, sam już dobrze nie pamiętam, bo to dawno było, strach jednak... to jego uczucie - dobrze pamiętam, schowałem go w sercu żeby nie zapomnieć, bo z głową to różnie ostatnio bywa. I chyba dobrze zrobiłem, bo do lasu już nie chodzę i w ogień się nie patrzę, chyba że ze świecy to jest inny ogień i "płomykiem" go nazwałem. Jego wcale się nie boję nawet w lesie bym się nie bał, gdybym chodził. Łatwo zdmuchnąć, nawet palcem go zagaszę, świeczki przy tym nie marnując. Droga jest, widziałem - przed lasem, w markecie. Ludzie w dziwnych miejscach sklepy stawiają, ale i tak ich podziwiam, przez ten las - że się go nie boją. Ja bym się bał, ale jestem tylko klientem, to zmienia postać rzeczy i moją postać, w ich oczach też zmienia. Widzę to, chociaż bardziej dostrzegam. I znów – to uczucie strachu odczuwam, więc chyba jestem w lesie... i znów palcem ognia nie zagaszę bo "płomyczkiem" go nie nazwę, dymu nosem też nie wciągnę, chociaż umiem, ale nie chcę, jeśli ty chcesz to oddychaj. Ja się duszę i....
... siedzę sobie.