Nowe miejsce nie jest moje. Jeszcze nie.
Dziwny zapach, inne światło, nieznajoma faktura mebli pod palcami, obce odgłosy. Siadam na łóżku, w kącie, podciągam kolana pod brodę i zamykam oczy.
Powoli wypełnię tę przestrzeń sobą, ale póki co zapach nie daje mi spokoju, jak zawsze w przypadku nowych dla mnie pomieszczeń, przestrzeni czy ludzi. Ten pokój już czuję w ubraniu - wszechobecny, lekko duszący zapach kurzu i gipsu. Sprzątanie, aromatyzowane świece, potpourri i kadzidełka powinny załatwić sprawę.
Wnętrze uznam za znajome, gdy bez trudu będę się w nim poruszała w ciemności. A póki co parę drobiazgów tu i tam. Zdjęcia, rysunki, ulubiony koc, zasłony i… wstępnie przestrzeń uważam za opanowaną.
We władanie muszę przejąć jeszcze tylko dźwięki. Te atakują zza ściany: śmiech współlokatorów, czyjeś kroki, trzaśnięcie drzwiami, bębnienie kropel deszczu o parapet. Zakładam słuchawki i… już jestem u siebie.
Szkoda, że oswajanie mieszkańców nie jest tak szybkie i łatwe do przeprowadzenia jak oswajanie przestrzeni…