My Dying Bride jest jak kameleon - w każdym kolejnym albumem zmienia oblicze, ale wciąż jest to ten sam zespół. "Songs Of Darkness Words Of Light" jest następcą "Dreadful Hours" - albumu, który raczej nie zdobył szerszego uznania wśród fanów. Jakie więc oblicze przyjął teraz MDB?
Wydaje mi się, że "Songs Of Darkness Words Of Light" miał być z założenia najbardziej depresyjnym i melancholijnym krążkiem w dorobku formacji. Od otwierającego płytę "The Wreckage Of My Flesh" mamy do czynienia z bardzo wolnymi tempami, graniem na akordach, czystymi wokalizami, szeptami i sporą dawką przestrzeni. Okazjonalnie jak choćby w takim "The Prize Of Beauty" czy w bardzo ciężkim "The Black Lotus" mamy do czynienia z agresywniejszymi wokalami i trochę mocniejszym graniem, ale generalnie nad albumem unosi się posępna oniryczna, dosyć cicha atmosfera. Zwraca także uwag użycie kościelnych organ jak i skromne wykorzystanie smyczków. Krążek w wielu momentach nawiązuje do "The Angel And The Dark River" ale jest bardziej mroczny i niestety chyba nieco bardziej zachowawczy w formie. Tutaj też pojawia się dylemat - choć "Songs Of Darkness Words Of Light" jest albumem niezłym, to muszę przyznać, że jest to chyba jedno z najsłabszych dokonań zespołu. Problem polega na tym, że omawiane tutaj wydawnictwo jest zwyczajnie nudne, monotonne i jest na nim bardzo mało elementów rzeczywiście godnych uwagi. Niby jest ciężko i mrocznie, ale muzyce brak poloty, enegii i serca. "Songs Of Darkness ..." jawi się jako album jednowymiarowy, chyba odrobinę przekombinowany i pozbawiony ciekawych pomysłów. Na pewno nie jest to dzieło na miarę genialnego „The light at the end of the world”, ani tak odważne jak "The Angel And The Dark River" ani tak przekonujące jak "Turn Loose The Swans". Tym razem czuję się rozczarowany postawą Anglików, ale chwałą im za to, że cały czas poszukują i próbują stworzyć każdorazowo coś innego.
Wydawca: Peaceville (2004)