Będę trochę narzekał, ale w gruncie rzeczy to nie wyłamię się, nie wyjdę przed szereg, oryginalnym też nie będę i jak większość pochwalę ich. Umiarkowanie, ale zawsze to lepsze, niż w ogóle się nie zająknąć. Nowy album – choć miły i sympatyczny, jest delikatnym, ale odczuwalny krokiem w tył. Nie wiem czy to z szacunku dla poprzednika, ale na "Angels of Darkness, Demons of Light 1" mógłbym jeszcze trochę poczekać, bo pomimo walorów, jakie posiada – do pełni szczęścia zabrakło kropki na "i", Panie Carlson!
Skoro już jesteśmy przy jąkaniu – muzyka Earth od zawsze kojarzyła mi się ze słuchaniem, powtarzanych po stokroć, niczym mantra zniekształconych sylab muzycznych. Z początku miałem im to za złe. Czasami wydawało mi się, że robią to specjalnie – biorą na litość i dobre serce słuchacza. Wciskają mu kit i kilka prymitywnie brzmiących zdań. Po „The Bees Made Honey In The Lion's Skull” dużo się zmieniło. Ufam im i dobrze wiem, że grają wolno, nie dlatego, że boją się pomyłki – oni po prostu uwielbiają takie tempo. Im czas sprzyja, są z nim zaprzyjaźnieni.
Nie każdy jednak dostrzeże w tym coś więcej. Skrajnie leniwy rytm „Angels of Darkness, Demons of Light 1” nie zawsze dobrze wpływa na odbiór – ta muzyka, w której wyczuwa się podskórnie: smutek, tęsknotę i zadumę, może szkodzić w przesadnych dawkach. Bywa też dość intymnie, do tego stopnia, że odnosi się wrażenie przebywania w tym samym pokoju co zespół – jeśli macie mały metraż to może to być naprawdę duży problem. Ta muzyka, po prostu wymaga odrobiny przestrzeni. Narzekać mogą, również Ci, którzy spodziewali się niespodzianek, bo w gruncie rzeczy to na tej płycie nie stało się nic nowego, co można byłoby nazwać nowością. Dobrze – dodali wiolonczelę, ale nie wpłynęło to w radykalny sposób na swobodny spływu nurtem poszczególnych kompozycji. Nadal wyczuwalne jest mocne przywiązanie do każdej kolejnej nuty – kapela pieczołowicie wymawia poszczególne sylaby, nie zrażając się przy tym małymi niedociągnięciami.
Carlson i spółka cel podróży wyznaczyli sobie kilka lat wcześniej, rosnąca popularność zespołu sprawia, że nie zmieniają kierunku swoich poszukiwań. Ciągle uczą się mówić wolniej i wolniej, nie zawsze im to płynnie wychodzi, ale nie ma co dramatyzować. Jestem ciągle po ich stronie, bo z ich fanami jest trochę, jak z harcerzami. Zostaje się nimi na całe życie. Skautem nigdy nie byłem, za to zdaje sobie sprawę, jak wiele satysfakcji daje słuchanie Earth.
Tracklista:
01. Old Black
02. Father Midnight
03. Descent to the Zenith
04. Hellâs Winter
05. Angels of Darkness, Demons of Light I
Wydawca:Southern Lord (2011)