Po „Peace Sells... But Who’s Buynig?” Megadeth stał się bardzo znanym i rozpoznawalnym zespołem. Płyta odniosła ogromny sukces i przekonała do siebie wielu fanów na całym świecie. Po dwóch latach uderzyli po raz trzeci potwierdzając swoje czołowe miejsce w świecie thrash metalu. „So Far, So Good... So What!” to genialna, ponadczasowa pozycja i myślę, że znajdzie się wiele osób, które tę płytę uznają za najlepszą w dorobku zespołu. Młodzieńczy, szalony thrash, nieskalany żadnymi naleciałościami porywa po dziś dzień nie tylko zarażając swoją pasją, ale także urzekając bardzo już rozwiniętymi umiejętnościami instrumentalnymi i kompozytorskimi Dave’a Mustainea i jego załogi.
Od składu właśnie zacznę, bo w czasie rzeczonych dwóch lat w zespole zaszły dwie zmiany. Na miejsce perkusisty Gara Samuelsona i gitarzysty Chrisa Polanda, pojawili się odpowiednio Chuck Behler i Jeff Young. W moim posiadaniu znajduje się reedycja płyty z 2004 roku, gdzie we wkładce są wspomnienia Dave’a dotyczące ówczesnej sytuacji w zespole i pisze w nich również o okolicznościach pojawienia się nowych osób. Całością kompozytorską oczywiście zajął się sam, wspomagany tylko przez jedynego, poza nim, stałego członka zespołu – Davida Ellefsona.
Płyta zaczyna się nietypowo, bo od utworu instrumentalnego, ale za to tak naładowanego energią i gitarową rozpierduchą, że szczęka z hukiem wali o podłoże, by zresztą nie dźwignąć się już z niego przez najbliższe pół godziny, a to dlatego, że dalej wcale nie jest gorzej. „Set The World Afire” to pierwszy numer, jaki Mustaine napisał po odejściu z Metalliki. Miał być ciężki, agresywny i niszczyć wszystko i taki właśnie jest. Ostry, przepełniony wyśmienitymi solówkami kiler.
Jako trzeci jest z kolei bardzo znany cover zespołu Sex Pistols „Anarchy In The U.K.”, gdzie w tekście U.K. zamienione jest na U.S.A. W wykonaniu Megadeth ten utwór nabiera nowego wymiaru, choć chyba wolałbym jednak, żeby był na końcu, bo tak wyeksponowany przykrywa trochę następne nagrania.
A następny jest już trochę wolniejszy i bardziej rozlazły, co wcale nie znaczy, że gitarowo odstający, „Mary Jane”. Potem znowu powrót do prędkości i opowiadający o jeżdżeniu samochodem w stanie nietrzeźwości „502”. W tym kawałku jest fajny motyw, kiedy w pewnym momencie muzyka się wycisza, a na pierwszy plan wchodzi właśnie odpalanie silnika, głos jadącego samochodu, sygnał policji, przyspieszanie, hamowanie i zderzenie. Moment zderzenia idealnie zgrywa się z uderzeniem gitary i perkusji i powrotem do normalnej muzyki.
Prawdopodobnie nieprzypadkowo następny w kolejności jest najpoważniejszy i najsmutniejszy na płycie „In My Darkest Hour”. Dave przekazuje we wstępie, że napisał go na wieść o śmierci Cliffa Burtona. Jest to jego jedyny tekst jaki powstał w całości za jednym podejściem. Utwór bardziej nostalgiczny, trochę odróżnia się od reszty ale nie wyłamuje się poza konwencję albumu. Daleko mu na przykład do ballady.
Wprawdzie takiej informacji nie ma we wkładce, ale inne źródła informują, że „Liar” to kawałek, który jest dedykowany Chrisowi Polandowi, który miał rzekomo ukraść Dave’owi gitarę i następnie ją sprzedać, za co wyleciał z zespołu. Wiadomo, że w owym czasie w Megadeth rządziły wszelkie możliwe narkotyki i być może to jest powodem takiej sytuacji. W tekście pośród całej gamy oszczerstw, wyzwisk i wszelkiego rodzaju inwektyw znajduje się też wzmianka o zastawianiu gitary. Sam kawałek jest świetnym, walącym po zębach hitem, gdzie w pewnym momencie następuje taka wokaliza Mustainea, że aż trudno uwierzyć, że to wszystko wyrzuca z siebie na jednym oddechu. Płytę zamyka kolejny klasyk „Hook In Mounth”. Wydaje mi się, że tekst jest skierowany przeciwko komunizmowi. Wypełniony i dobrymi wokalami i świetnymi solówkami jest kolejną wspaniałą pozycją z tej niesamowitej płyty.
Tutaj powinienem kończyć, ale niestety moja płyta zawiera jeszcze powtórzone „Into The Lungs Of Hell”, „Set The World Afire”, „Mary Jane” i „In My Darkest Hour”. Strasznie nie lubię wszelkich zremasterowanych reedycji, a już znajdujące się na nich bonustracki doprowadzają mnie do szału. Psują mi odbiór płyty, powodują, że oddala się od oryginału, przez co nie zyskuje, a traci na wartości. Pół biedy, jak by dorzucili ze dwa kawałki z koncertu czy jakiś nie wydany do tej pory utwór z tej sesji, ale powtórzenie jeszcze raz połowy materiału to już kompletny bezsens i za każdym razem jak biorę do ręki tę płytę to boli mnie, że ktoś tak ją spierdolił. I co z tego, że to są mixy czy remixy i Dave we wkładce opowiada czym dokładnie różni się dany utwór od oryginału. I co z tego, że nawet jestem w stanie te różnice wyłapać. Dla mnie płyta jest przez to zjebana i tyle.
Całe szczęście, że zjebana nie jest i nigdy nie będzie muzyka. „So Far, So Good... So What!” na zawsze pozostanie klasykiem i kamieniem milowym w historii amerykańskiego thrash metalu, a także mojego muzycznego rozwoju jako nastoletniego metalowca. „No survivors! Set The World Afire!”
Tracklista:
1. Into the Lungs of Hell
2. Set the World Afire
3. Anarchy in the U.K. (Sex Pistols cover)
4. Mary Jane
5. 502
6. In My Darkest Hour
7. Liar
8. Hook in Mouth
Wydawca: Capitol Records (1988)
Ocena szkolna: 5+
zsamot : Jest zajebiście, chyba mój ulubiony album Rudego... Zasłuchiwałem si...
JancioWodnik : Jest dobrze :)
Sumo666 : Gniewo ma rację do tego cover fanie nagrany bardzo sympatycznie. Ale jakby...