Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Katatonia - Discouraged Ones

Porównując cały dorobek szwedzkiego zespołu Katatonia (obecnie progresywno-rockmetalowego), "Discouraged Ones" jest bezwzględnie albumem przełomowym. Został nagrany w 1997 roku, a wydany sumptem  Avantgarde Music Century Black w 1998 roku, tuż po wypuszczeniu singla do utworu "Saw You Drown", a rok przed kolejnym wydawnictwem - "Tonight's Decision".
Dzięki poprzednim albumom - głównie "Brave Murder Day", Katatonia zyskała miano dość znaczącej w światku metalowym kapeli pałającej się doom metalowym graniem. Jakież musiało być zaskoczenie "zatwardziałych" fanów tamtego ciężkiego brzmienia, gdy ukazało się owo "Discouraged Ones". Podstawowa zmiana dokonała się na poziomie wokalnym - zniknęły mroczne, głębokie growlingi, ustępując miejsca czystej choć przygnębiającej barwie głosu Jonasa Renksego. Zwiększyła się tym samym o wiele przebojowość kawałków, melodyjność riffów oraz ogólna spójność poszczególnych kompozycji.

Zauważyć to można już w pierwszym, dość dynamicznym jak na Katatonię - "I Break" - na uwagę zasługuje chwytna melodia w refrenie, która potrafi pobrzmiewać w głowie długo po przesłuchaniu utworu.

Kolejny - "Stalemate" - jest typowym "katatoniowym" kawałkiem, z przytłaczającym tekstem; wyróżnia go być może jedynie ciekawe przejście z niemal gotycko-doomową wstawką klawiszową.

Ożywienie wprowadza następna kompozycja. "Deadhouse" rozpoczyna miła dla ucha partia gitar z równomiernym, bardzo prostym uderzeniem perkusji, po czym następuje znaczne zwolnienie, w którym Renske znów śpiewa swoim "nowym" smętnym głosem, co kontynuuje również w refrenie. Wokal może nużyć niezaprawionych w tym klimacie słuchaczy, ale chyba żaden inny sposób śpiewania by tu nie pasował, Renske wydaje z siebie dźwięki jakby od niechcenia, niedbale, bez żadnych popisów ... i cały w tym właśnie urok.

Jednym z moich faworytów na płycie jest "Relention" - o bardzo przebojowej linii gitar, a przede wszystkim wokalu w refrenie - prostota kompozycji, a nawet samego tekstu (I'm Returning For Something/To Something/To Something) niemal poraża, ale za to Katatonię najbardziej lubię. Szkoda, że utwór kończy się stopniowym wyciszeniem ...

Również następną pozycję na albumie - "Cold Ways" - rozpoczynają melodyjne riffy gitarowe z nieskomplikowanym podkładem bębnów i znów mamy przeplatające się zmiany tempa. Utwór jest dynamiczny tylko pozornie, bowiem tak naprawdę wytwarza jakąś przygniatającą, cierpiętniczą aurę ...

Ale jeszcze dosadniej, smutniej, a przede wszystkim wolniej jest w "Gone" - gdyby ktoś szukał "piosenki na doła", to chyba najlepszy jej przykład. Bardzo smętny, prawie żałobliwy  głos wokalisty na początku, podparty partią pianina, później wzmaga się nieco, żeby dać wyraz jakby całemu swojemu bólowi i cierpieniu. Krótki to numer, ale jakże treściwy i sugestywny.
Żeby nie było za dużo tego przygnębienia, mamy "Last Resort" - może też nie za wesoły, ale na pewno żywszy od poprzednika. Zwłaszcza partia gitary w środku utworu daje ciekawy efekt, głowę bym nawet dała czasem, że to dźwięk raczej wiolonczeli.

Ósmy na liście "Nerve" znów raczy nas prostotą brzmienia, głos Renskego zaś coraz bardziej przywodzi na myśl Roberta Smitha z The Cure.

Potwierdza to chyba najbardziej singlowy "Saw You Drown" - jak dla mnie przepiękna kompozycja z bez mała poetyckim tekstem. W tym utworze objawia się cała asceza i delikatność, cała liryczność... Niewiele jest tak z jednej strony rzewnych, a z drugiej - że nawet zaryzykuję: przebojowych kawałków w tej niszy muzycznej. Jest to również przykład na to, że czasem im prościej, tym lepiej.

Dla znużonych (jeśli tacy są) monotonią wokaliz następuje kolejny, instrumentalny utwór - płynąca partia gitary - iście progrockowa kompozycja!

Ostatnim na płycie jest "Distrust", z dosadniejszym uderzeniem bębnów, utwór chyba najbardziej zalatujący nutką doom metalu, z solem gitary pod koniec.

Subiektywnie rzecz biorąc, płyta ta należy do moich ulubionych jeśli chodzi o całokształt twóczości Katatonii, zaraz po "Last Fair Deal Gone Down". Moim zdaniem, zmiana stylu przyniosła zespołowi raczej korzyść, głos Renskego na początku może nie zachwyca możliwościami wokalnymi, ale potem jest tylko lepiej. Zresztą, to właśnie on nadaje całej płycie swoisty urok. Może album jest zbyt wygładzony, może za mało w nim "czadu" i  urozmaiceń, jednak posiada to "coś, co, zwłaszcza podczas takiej szarugi jak dziś, zachęca do delektowania nim, do czerpania z jego pokładów melancholii.

Wydawca: Avantgarde Music Records (1998)
Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły