In Flames, tak tak coś tam słyszałem/am. To częste słowa wypowiadane przez ludzi, gdy mam okazję pytać się o znajomość tego bandu. Smutne w tym wszystkim jest to, że zdecydowana większość pytanych zna tę "gorszą" (moim zdaniem) część twórczości In Flames - to znaczy wydawnictwa po roku 2000.
Można powiedzieć, że jestem starym fanem tej formacji, gdyż jestem z nimi od 1995 roku. Wiele czasu upłynęło zanim wykrystalizował się obecny skład tej popularnej kapeli. Mało brakowało a In Flames nigdy by nie powstało. Stałoby się tak gdyby między Jesperem Stromblad'em, a jego kolegami z jego ówczesnej formacji Ceremonial Oath nie doszło do różnicy zdań odnośnie wykonywanej muzyki. Lider Płomieni chciał, aby muzyka którą grało Ceremonial Oath była bardziej melodyjna i przystępna dla ucha. Jako, że był w mniejszości nie mógł zrealizować swojego pomysłu na grę. Skutkiem tego było założenie In Flames, co z perspektywy czasu wydaje się fantastycznym posunięciem 28-letniego wówczas Szweda. W 1993 roku Jesper (gitara, bębny, klawisze) zaprosił do współpracy Glenna Ljungstroma (gitara) oraz Johana Larssona (bas) w celu utworzenia pierwszego składu grupy In Flames.
Pierwszy album studyjny "Lunar Strain" z Mikaelem Stanne z formacji Dark Tranquillity jako wokalistą został nagrany już w 1993 roku, i zyskał bardzo pochlebne recenzje w prasie. Jako, że Stanne nie chciał rezygnować z działalności w DT, Stromblad został niejako zmuszony do szukania wokalisty na stałe. Na szczęście dla zespołu na jego drodze pojawił się Anders Friden, który nie przerwanie pełni funkcję gardłowego w In Flames.
W 1995 roku zespół w składzie Anders Friden (wokal), Jesper Stromblad (gitara, gitara akustyczna, klawisze), Glenn Ljungstrom (gitara), Lars Larsson (bas) i Bjorn Gelotte (perkusja, gitara) wszedł do studia Fredman w celu realizacji drugiego LP Płomieni. Za produkcję albumu odpowiedzialny był Fredrik Nordström (właściciel studia), co okazało się bardzo trafnym posunięciem. Płyta nakładem Nuclear Blast Records trafiła na półki sklepowe w 1995 roku i odniosła wielki sukces zarówno na rynku europejskim jak i japońskim. Nic dziwnego, ponieważ na "The Jester Race" jest tym czego oczekuje fan ostrzejszego, melodyjnego grania.
Album zaczyna się kawałkiem "Moonshield" - akustyczny początek, średnie tempo i wpadający w ucho refren. Co to dużo mówić świetny początek. Numer dwa na płycie to instrumentalny "The Jester's Dance". Już po raz drugi gitarzyści serwują nam mariaż dźwięków akustycznych i tych generowanych przez przester. Coś pięknego. Bardzo ciekawa kompozycja.
Następny kawałek to kolejny z killerów na płycie. "Artifacts Of The Black Rain" bo o nim mowa jest szybszy od poprzednich dwóch numerów. Pojawia się podwójna stopa, ostrzejsze gitary i wokal Fridena staje się lekko agresywniejszy. Sposób na numer szybko - wolno - szybko sprawdza się tu znakomicie. "Graveland" jest nie co inny od poprzedniego numeru. Jest wolniejszy, gitary są jeszcze bardziej ostrzejsze. Mamy tu do czynienia z kontrastem wokali, bo oprócz tradycyjnego growligu Fridena pojawiają się wersy mówione.
Kawałek "Lord Hypnos" co tu dużo mówić, jest kolejną perełką na tym LP. Sprawdzona konstrukcja jak w przypadku "Artifacts...", tylko tym razem w zwolnieniu słuchacz jest uraczony melodią z gitary akustycznej.
"Dead Eternity" to jeden z trzech kawałków na tej płycie posiadający elementy tradycyjnego metalowego "łojenia" ale są one dostrzegalne na szczęście tylko przez chwilę (gra perkusji). Szybsze partie instrumentalne, agresywny wokal Fridena - czysty death metal.
Utwór tytułowy "The Jester Race" to powrót patentu z dwóch pierwszych kawałków (akustyczna gitara) - zdecydowanie najlepszy utwór na płycie. Wielkie brawa za tekst i refren który wpada w ucho "And we go..our steps so silent, And we go..our blooded trace, The Jester Race", szczególnie po tym jak wchodzi fantastyczna solówka (zresztą tych solówek jest na tej płycie co najmniej kilka). Ten kawałek naprawdę zapada w pamięć.
Numer ósmy to "December Flower" - rozpoczyna się łomotem i mocnym wokalem Fridena, po czym wchodzi gitarowa melodia. To co wyróżnia tan kawałek z pośród innych to jedne z najlepszych (moim zdaniem) gitarowych sól wszech czasów. Melodia jaka z ów sola płynie powoduje uczucie lekkości - czysta poezja. Instrumentalny "Wayfearer" to kolejna porcja fenomenalnych dźwięków wydobywanych przez Szwedów ze swoich instrumentów. Mamy tu fragmenty szybsze, wolne jest genialna melodia – po prostu wszystko. Zamykający płytę "Dead God In Me" to kolejna porcja dobrego szwedzkiego death metalu. Lekko przypomina "Graveland". Wokal jest znowu agresywny, gitary wychodzą na pierwszy plan - klasyka rzeźnika.
Każdy numer na tym albumie jest rewelacyjny. Nie ma tu żadnego niepotrzebnego dźwięku, przestoju, wszystko jest na odpowiednim miejscu w i odpowiednim momencie zagrane. To co rzuca na kolana to finezja i polot z jakie można dostrzec słuchając tego albumu. Stromblad zadbał we wszystkich odsłonach tej płyty o megaprzegenialne melodie (za jego kompozytorski geniusz powinien otrzymać Nobla).
Jest to "bezapelacyjnie i do samego końca..." najlepszy album In Flames. Pozycja obowiązkowa dla fanów tzw. melodic death metalu.
Te czterdzieści kilka minut mija jak z bicza strzelił - nie pozostaje nic innego jak nacisnąć przycisk play po raz kolejny. To wydawnictwo to bez wątpienia klasyk szwedzkiego metalowego grania. Mimo upływu lat na niczym nie traci, i mimo postępu w nagrywaniu wciąż słucha się go rewelacyjnie (wielkie brawa Panie Nordström). Nie będę ukrywał, że "The Jester Race" jest moim prywatnym muzycznym top 10. Jest to jedno z tych wydawnictw, które powaliły mnie na kolana już po pierwszym przesłuchaniu, powalają za każdym kolejnym.
Ten krążek okazał się przełomem w karierze Szwedów, wyniósł ich na salony. Panowie po wydaniu tego albumu stali się czołowym produktem stajni Nuclear Blast, która miedzy innymi dzięki tejże kapeli wyrosła na największą wytwórnię wydającą muzykę metalową (a pomyśleć, że pierwsze biuro stanowił kuchenny stolik). In Flames cały czas pozostają na topie i są niejako maszynką do robienia pieniędzy, na czym niestety ucierpiał poziom artystyczny ich teraźniejszych wydawnictw. A było tak pięknie...
Ocena: 10/10
Tracklista:
01. Moonshield
02. The Jester's Dance
03. Artifacts Of The Black Rain
04. Graveland
05. Lord Hypnos
06. Dead Eternity
07. The Jester Race
08. December Flower
09. Wayfaerer
10. Dead God In Me
Wydawca: Nuclear Blast (1995)
Sumo666 : Zapomniales o Whoracle :P A Purpose tez walne recke i nie bedzie pochleb...
sums : Szczerze przyznam, że bardzo lubię Płomyki. Bardziej oczywiście sta...
Aeg : Ja tam lubie Inflames :) Milutkie takie dla ucha :)