Hasło - "YAOI"
Wiele osób, będących wielbicielami komiksów, zetknęło się z hasłem "manga". Ci, którzy nie zatrzymali się na "Dragon ball" i eksplorowali temat japońskiego rysownictwa dalej, z pewnością odkryło, że mangi potrafią być bardzo grzeczne bądź bardzo niegrzeczne. Weźmy taki "hentai", w którym zazwyczaj chodzi o to, żeby pokazać czytelnikowi soczysty akt seksualny między biuściastą panią i obficie wyposażonym przez naturę panem. Większość z tego typu produkcji charakteryzuje dość wątła fabuła, bo w końcu nie chodzi o to, żeby się zagłębiać w wybitną literaturę, tylko popatrzeć sobie jak dwie rysunkowe postaci dokonują podniecającej obłapki. Na pierwszym planie oczywiście - damskie i męskie genitalia, w różnych, czasami bardziej, czasami mniej realistycznych kombinacjach. Tyle o "hentai", bo gatunkiem, który niedawno odkryłam, znacznie ciekawszym i bardziej soczystym jest "yaoi". "Yaoi" to odpowiednik "hentai", tyle że w tego typu komiksach bohaterami są mężczyźni. Już sobie wyobrażam wyraz obrzydzenia na twarzach osób, które niespecjalnie podnieca temat męskiej miłości. Z jednej strony - mają rację, bo temat jakiejkolwiek miłości (nie tylko męskiej) jest w swoim założeniu dość obrzydliwy - te wszystkie mieszające się między sobą płyny, pocieranie się skóry i głębokie pocałunki są w pewnych okolicznościach wybitnie nieapetyczne i wywołują odruch wymiotny. Nic dziwnego, że odruch taki pojawia się w momencie, gdy na horyzoncie zamajaczy sex w wykonaniu męsko - męskim. Co ciekawe jednak, związki gejowskie w mniejszym stopniu obrzydzają kobitki, i może dlatego rysowniczkami "yaoi" bywają zazwyczaj osobniki płci niebrzydkiej.
I tu dochodzę do tematu właściwego, czyli dlaczego "yaoi" jest w stanie zainteresować tyle osób, ze mną łącznie. Diabeł tkwi w kobiecym sposobie rysowania tych komiksów, tak odmiennym od twardego, męskiego stylu. (Oczywiście, są tu pewne wyjątki jeśli chodzi o panów-rysowników - jak choćby genialny Milo Manara, ale takich artystów można policzyć na palcach jednej ręki)
Wracając tedy do rysowanego przez niewiasty "yaoi" ze zdziwieniem można stwierdzić, że kreska tych komiksów jest zazwyczaj o niebo lepsza, od typowych mang-przygodówek. Postaci w komiksach yaoi są po prostu piękne, czasami aż trudno oderwać od nich wzrok. Dzięki mistrzowskiemu wizualnemu przekazaniu ich perypetii tzw. "sceny" tracą swoją ordynarność i obrzydliwość. Weźmy na tapetę prace choćby takiej Kazusy Takashimy - jej komiksy, rozgrywające się między partnerami płci męskiej (np. manga „Wild rock”) są dużo ciekawsze niż przeciętne romanse typu: baba - chłop. A jakie ta kobieta rysuje twarze - mmm, palce lizać! Niech się schowa przy nich przystojniak Thorgal! Inną, równie ciekawą twórczynią jest Yamane Ayano. Miałam przyjemność przeczytać dwa, z napisanych przez nią komiksów, i zaprawdę, powiadam wam, oba były ponadprzeciętnie smakowite. Co prawda, Yamane lubi od czasu do czasu wrzucić do swojej twórczości scenę gwałtu, ale niech tam, dla takiej kreski, jaką ona rysuje, jestem skłonna wybaczyć jej wszelkie grzeszki.
O ile dwie poprzednie rysowniczki nazwać można księżniczkami yaoi, o tyle następna wymieniona przeze mnie postać zasługuje na miano "królowej". Mowa o Pani, noszącej wdzięczne miano Naono Bohra. Kto raz zobaczył jaj późniejsze prace, ten zakochał się na "amen". Takiej kreski nie widziałam u nikogo innego i muszę przyznać, że madamme Naono położyła mnie swoim stylem na łopatki. Jeśli dołożyć do tego specyficzny humor większości z jej komiksów, to wychodzi z jej twórczości perła, albo - szereg pereł (oczywiście zboczonych i niezwykle pikantnych). Siła rysowniczki tkwi nie tylko w pięknym stylu ale i ciekawych historiach. Naono tworzy komiksy, które można czytać jak bajki dla dorosłych – jej prace wciągają, czasami wzruszają a czasami powodują wybuchy żywiołowej wesołości.
Być może wkrótce Naono Bohrę dogoni inna przemiła niewiasta - niejaka Sawauchi Sachiyo, która jak dotąd wydała tylko jeden komiks, który pozwala wszakże mniemać, że kiedyś będzie wielka.
Niestety, w Polsce nie można dostać komiksów żadnej z wymienionych wyżej autorek (za wyjątkiem Kazusy Takashimy, która wydała nieistniejąca już oficyna „Saisha”), trzeba je sprowadzać zza granicy, bądź piracić z netu. No cóż, każdy radzi sobie tak jak umie, tak więc sposoby zdobycia tych mang pozostawiam do wyboru osobom zainteresowanym. Na koniec, pozdrawiam wszystkich yaoiowych zboczków, którzy nie wstydzą się przyznać, że taka twórczość ich nie odstręcza.
http://www.shoujoinitalia.net/2004/wildrock/Wild_Rock_layout.jpg