Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Grave Pleasures - Motherblood

grave pleasures, motherblood, beastmilk, rock gotycki, gothic, deathrock

Współczesny rock gotycki ma zupełnie inne oblicze niż przed ponad trzydziestoma laty, gdy wyróżniał się posępnością i mrocznym, ale mimo wszystko romantycznym klimatem. Dziś bardziej liczy się otoczka i spektakularność, którym często towarzyszy przerost formy nad treścią. Owszem, znajdą się czasem perełki, które jednak ciężko wyłowić spod mainstreamowej papki zespołów wtórnych i nijakich. Niestety, nie zawsze tak jest, że muzyka sama się obroni – nie w dzisiejszych czasach. Ale walka trwa, dzięki czemu w tej trudnej epoce płytkich wrażeń i artystycznej prostytucji, mamy okazję obcować z prawdziwą sztuką. 

Obrońcami wiary, którzy bez zbędnych fajerwerków wokół siebie krzewią dziedzictwo swoich mistrzów, są muzycy z Grave Pleasures.

Zespół, który powstał na gruzach Beastmilk świetnie wpisuje się w zimnofalową konwencję, fantazyjnie podrapaną pazurem rocka gotyckiego. Takie połączenie zwiastuje doznania muzyczne na najwyższym poziomie. Panowie w swojej twórczości w bezczelny sposób odwołują się do typowych dla lat osiemdziesiątych surowych dźwięków punkowego brudu, wzbogaconych synth-popową romantycznością. Tomek Beksiński byłby dumny i z pewnością opowiedziałby pod księżycem nie jedną muzyczną historię prosto z fińskiej krypty. Pod szyldem Grave Pleasures ukazały się dwa długogrające albumy: "Dreamcrash" (2015) oraz "Motherblood" (2017), który znalazł szczególne miejsce w moim serduszku. Krążek jest iście rzemieślniczym dziełem, które nie potrzebuje dodatkowej oprawy, żeby stanąć ponad schematami. Jest tutaj wszystko, czego rogata dusza zapragnie... Grupa sprawnie wykorzystuje mroczną stylistykę, do której przemyca glam-rockowe inspiracje, podkręcając je popową przebojowością.

Płyta jest spójna i ciekawie zaaranżowana – muzycy zadbali o to, aby utrzymać zbliżony klimat dekadenckiej nastrojowości – czasem w apokaliptycznym anturażu, gdzie złowieszcze riffy zapowiadają koniec świata, czasem w tanecznej ekstazie, w której smutne piosenki o miłości są zarówno przekleństwem, jak i spełnieniem najpiękniejszej fantazji. Wokalista Mat McNerney umiejętnie wykorzystuje swoje możliwości gardłowe, wcielając się w role swoich muzycznych idoli. Potrafi być romantyczny jak Robert Smith z The Cure, posępny jak Paul Banks z Interpol lub całkiem frywolny niczym David Gahan z Depeche Mode. Wpływy tymi kapelami są wyraźnie słyszane na całym krążku, co jak najbardziej jest jego atutem. Mimo wszystko Grave Pleasures zachowuje charakterystyczny dla siebie feeling, poprzez który tworzy nową definicję rocka gotyckiego, opartego na zwartych kompozycjach i zadziornej melodyjności, która dzięki swojej oryginalnej prostocie nie ulega kiczowatym konwenansom. Fakt, bywa czasem zbyt cierpiętniczo, gdy spotykamy się z niespokojną melorecytacją, udekorowaną doomowym krajobrazem („Atomic Christ”), ale większość utworów na płycie nie budzi tak pesymistycznych skojarzeń – tworzą bowiem emocje same w sobie.

Najlepszymi kąskami na tym wydawnictwie są: „Be my Hiroshima”, „Deadenders” oraz „Mind intruder”, które doskonale by się sprawdziły nie tylko na zlotach fanów gotyku, ale również na młodzieżowych potańcówkach rodem ze „Stranger things”. Zespół w bezkompromisowy sposób realizuje artystyczną wizję, w której stawia przede wszystkim na atmosferę swoich nagrań. Buduje ją nie tylko poprzez posępne dźwięki, ale również dzięki nieco patetycznemu klimatowi, który jakby nie było, jest charakterystyczny dla tego gatunku. Na czym więc polega fenomen i oryginalność Grave Pleasueres? Głównie na tym, że zespół nie ulega współczesnej schematyczności, opierając się narzuconym przez mainstream etykietkom. Siłą tej muzyki jest konsekwencja, którą potwierdza trzeci już album. Jeszcze za czasów Beastmilk mieliśmy okazję się przekonać, jaką ścieżką chce iść grupa. „Motherblood” ukazuje kolejne wcielenie artystów, którym udowadnia, że rock gotycki nie jest jedynie muzyką dla smutnych ludzi lecz czymś znacznie głębszym, w czym ze względu na wielowymiarowość emocji dźwiękowo-lirycznych, można się przeglądać niczym w zwierciadle...

Tracklista:

01. Infatuation overkill

02. Doomsday rainbows

03. Be my Hiroshima

04. Joy through death

05. Mind intruder

06. Laughing abyss

07. Falling for atom bomb

08. Atomic Christ

09. Deadenders

10. Haunted afterlife

Wydawca: Century Media
Data wydania: 29 września 2017

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły