Zapadał już wczesny, zimowy wieczór i wokół panował półmrok. I cisza. Ewa nie miała pojęcia, czy ogarnięta szaleństwem horda szuka jej, czy może czai się gdzieś niedaleko, tuż za granicą coraz bardziej malejącego pola widzenia, ciesząc się strachem ofiary. Bo dziewczyna bała się. Nie, to mało powiedziane. Z przerażenia skręcały jej się wnętrzności i ledwie mogła ustać na drżących nogach.
Ze swoją współlokatorką, Dominiką, Ewa dzieliła małe mieszkanko i pasje, gdy więc znajomy ksiądz, ojciec Batruszewski, poprosił je o renowację zabytkowego krzyża, dziewczyny zabrały się za robotę z ochotą. Krzyż, który im przysłano, był duży, prawie tak wysoki jak przeciętny człowiek, drewniany, niewątpliwie bardzo stary ale też i zniszczony. Brakowało figury Jezusa a cała powierzchnia pokryta była nie znanymi symbolami. Po pracach wstępnych, wieczorem, dziewczyny przykryły krzyż płótnem i udały się spoczynek.Jednak nie było dane Ewie przespać nocy spokojnie. Cały czas męczyły ją koszmary i majaki, dziwne światełka niczym świetliki fruwały po pracowni wokół przykrytego płótnem krzyża a za oknem, na niebie, widziała gigantyczny świetlny dysk składający się z tysięcy takich „świetlików”. Nie wiedziała, czy wstawała z łóżka i patrzyła przez okno, czy tylko śniło jej się, że to robiła. Rano Ewa obudziła się zmęczona a nocne zmory pozostawiły w niej silny niepokój. Dominika noc miała równie nielekką, więc czym prędzej spakowały antyczny krzyż i pojechały odwiedzić księdza Batruszewskiego.
Mieszkał w niewielkim miasteczku, na starej plebanii otoczonej ogrodem. Od szerokiej, kamiennej bramy wjazdowej do samych drzwi prowadziła malownicza droga i nawet smutny wystrój wczesnej zimy nie odejmował uroku temu miejscu. Ojciec Batruszewski przywitał dziewczęta z wyraźną ulgą i już od progu zaczął z niepokojem opowiadać, że w nocy był świadkiem dziwnych zjawisk i od tamtej pory dręczą go złe przeczucia. Ponadto w miasteczku dzieje się źle - coś, czego Batruszewski nie potrafił jeszcze określić i nazwać, ale dręczący niepokój stawał się nieznośny a jakaś niejasna myśl łączyła ten niepokój ze starym krzyżem.
U księdza w domu Ewa i Dominika spotkały wiele młodych osób z kręgu przyjaciół ojca Batruszewskiego. Każdy przeczuwał, że coś czai się w powietrzu i te niemiłe myśli przygnały wszystkich tam, gdzie czuli się bezpiecznie. Zebrali się więc na plebanii.
Wśród młodych ludzi była dziewczyna, ładna i pogodna. W pewnym momencie Ewa znalazła się z nią sama w pokoju, a dziewczyna nagle zaczęła zdejmować z siebie odzież jednocześnie mówiąc… Ewa nie zwróciła w pierwszej chwili uwagi na to, co do niej mówiono, bo zaskoczona i oniemiała stała i patrzyła na uwolnioną właśnie ze stanika prawą pierś dziewczyny – nieprawdopodobnie zniekształconą, rozdzieloną jakby na dwoje, gdzie każda połówka wyglądała jak osobna pierś, ale chorobliwie cienka, pomarszczona z ohydną brodawką sutkową na końcu. Tak jakby były trzy… O dziwo, lewa pierś, wyglądała normalnie, była jędrna o jasnej, gładkiej skórze. Tymczasem dziewczyna rozbierała się dalej, ukazując coraz nowe zniekształcenia: prawą dłoń, uschniętą… cała prawa strona tułowia była skrzywiona a skóra na niej pociemniała i pomarszczona, pokryta zliszajowaceniem. Zaskakujące było to, że lewa strona ciała była zupełnie zdrowa, jakby dwa istnienia w jednym ciele, dzielące je równo na pół!… W chaosie myśli Ewie przyszło do głowy, że jak to się stało, że wcześniej niczego nie zauważyła, nikt nic nie zauważył... Gdy minął pierwszy szok, zaczęło docierać do niej, że dziewczyna wciąż mówi… o demonach, klątwie, strachu. Ale nie jej strachu, tylko innych ludzi. Zdeformowana dziewczyna wyglądała na wręcz rozradowaną, entuzjazmowała się coraz bardziej a jej glos, z początku normalny, nabierał siły ale stawał się bełkotliwy i coraz częściej wdzierała się jakaś zgrzytliwa nuta. W końcu z bełkotu obłąkanej, przerywanego cichym, chorym chichotem, Ewa była w stanie wyłapać tylko fragmenty zdań: o zgubie, nieuniknionej, na którą ludzkość powinna się przygotować. Bo On się zbliża, wie, gdzie próbują się kryć ludzie i zaczyna łowy… Opętana ekstazą, szalona mówiła coraz szybciej, z coraz większą energią, coraz bardziej chaotycznie. W końcu Ewa nie mogła już jej słuchać, zdenerwowana wybiegła z pokoju. Gdy wróciła z księdzem Batruszewskim - dziewczyny już nie było. I nigdzie jej nie mogli znaleźć.
Coraz trudniej było usiedzieć w spokoju napiętej atmosferze na plebanii, więc cała grupa wyszła na dwór, by trochę odetchnąć a jednocześnie rozejrzeć się po okolicy. Oszroniona droga prosto od bramy wiodła do zagajnika i w tamtą stronę wszyscy się udali. Gdy dotarli do rozstaju, Ewa z Dominiką ruszyły jedną ścieżką, reszta grupy drugą.
Na drodze leżał trup. Zwłoki kobiety: sztywne, lodowato zimne i pokryte szronem. Miała rozerwany brzuch a wnętrzności wywleczone na zewnątrz. Była w ciąży - zamarznięty płód wyciągnięty z rozdartej macicy leżał na drodze, połączony jeszcze z matką pępowiną. Ewa i Dominka chciały zawołać księdza, ale z wrażenia nie mogły wydobyć głosu. Nie było czasu się cofać, wiec ruszyły na przełaj przez krzaki, by odnaleźć resztę grupy. Drugie zwłoki, skulone, tkwiły w krzakach: kobieta, równie zimna i sztywna, siedziała ukryta wśród gałęzi. Musiała widzieć, co zabiło tamtą, ciężarną, coś tak potwornego, że w końcu kobieta zamarzła, bo z przerażenia nie mogła się zdobyć na poruszenie się i ucieczkę.
Do dwóch oniemiałych z wrażenia dziewcząt dotarło nagle, że wokół jest nienaturalnie cicho. W powietrzu czaiło się ostrzeżenie i napięte oczekiwanie… Rzuciły się do ucieczki w stronę domu, wrzeszcząc do pozostałej z Batruszewskim grupy, by uciekali. A z krzewów wokół drogi zaczęli wyskakiwać ludzie – nieludzie: potwory z pustką w oczach. Z dzikim wyciem ruszyły za dziewczynami w pogoń.
Uciekały co sił a koszmarna, dzika horda, deptała im po piętach. Ludzie, którzy poszli z księdzem, nie dość szybko zorientowali się, co się dzieje. Zostali z tyłu, pochłonęła ich fala pędzącej nienawiści. Przez chwilę Ewa słyszała jeszcze rozdzierające wrzaski przerażenia i bólu ludzi rozrywanych żywcem na strzępy. Ale nie zwolniła biegu i nie obejrzała się, bo za sobą coraz bliżej słyszała chrapliwe oddechy i wycie goniących. Przerażenie dodawało skrzydeł, lecz zmęczona Dominika powoli zaczęła zostawać w tyle…
Ewa, oszalała z przerażenia, biegła niemal na oślep, aż dotarła do bramy plebanii. Wtedy zdała sobie sprawę, że otacza ją cisza. Zatrzymała się przy kamiennym portalu i, próbując złapać oddech, rozejrzała się.
Zapadał już wczesny, zimowy wieczór i wokół panował półmrok. I cisza. Ewa nie miała pojęcia, czy ogarnięta szaleństwem horda szuka jej, czy może czai się gdzieś niedaleko, tuż za granicą coraz bardziej malejącego pola widzenia, ciesząc się strachem ofiary. Bo dziewczyna bała się. Nie, to mało powiedziane. Z przerażenia skręcały jej się wnętrzności i ledwie mogła ustać na drżących nogach.
W końcu postanowiła uciec z miasteczka ogarniętego szałem. Pędem udała się na stację kolejową, właściwie stacyjkę, gdzie, na szczęście, na jedyny peron szybko wjechał jakiś przypadkowy pociąg. Ewie było zupełnie obojętne, dokąd pojedzie. Byle dalej od tego koszmaru... Już miała wsiadać, gdy tłum potworów wyłonił się dosłownie znikąd. Teraz Ewa zobaczyła wyraźnie ich błyskające biało oczy pozbawione źrenic i tęczówek, poszarpane ubrania, okrwawione twarze. A oni z wyciem rzucili się na pociąg. Wdzierali się drzwiami i oknami, wskakiwali na dachy. Przerażony maszynista chciał ruszyć, lecz mordercy wdarli się do lokomotywy, zanim potężna stalowa maszyna zdołała drgnąć. To, co działo się w środku, to, co działo się z zamkniętymi w wagonach niczym w pułapce ludźmi, przechodziło ludzkie pojęcie. Wycie i wrzaski rozlegały się wokół, wagony wypełniały się krwistą, drgającą masą i ochłapami mięsa.
Ewa stała jak sparaliżowana na peronie. Jakimś cudem ludzkie potwory nie zwróciły na nią uwagi, stała więc nieruchomo pośród szalejącej wokół niej makabry. To, o czym bełkotała tamta zniekształcona dziewczyna na plebanii, złożyło się w logiczną całość: On, esencja Zła, demon z najkoszmarniejszych wyobrażeń wkraczał w świat ludzi. Świat, który ogarniało szaleństwo. Jego moc wdzierała się do umysłów ludzkich, przemieniając ludzi w bezmyślne maszyny do zabijania, których obłąkane umysły wypełnione były po brzegi agresją i nienawiścią tak niepohamowanymi, że rzucali się na każdego, kogo zobaczyli. Zombie przepełnione jedynie żądzą mordu, żądzą darcia i rozrywania ludzkich ciał. Te dwie kobiety w lesie to były dopiero ich pierwsze ofiary. To miasteczko to był dopiero początek. Już wkrótce na całym świecie nie pozostanie ani jedno bezpieczne miejsce.
Krzyż. Ten cholerny krzyż to Jego schronienie. Przesiąknięty Złem artefakt, chociaż kiedyś był to chrześcijański, święty krzyż, bardzo stara relikwia o potężnej mocy. Wtedy zawierał w sobie cząstkę Boga, a figura ukrzyżowanego Jezusa przypominała ludziom o ciągłej boskiej obecności i opiece. Lecz Bóg odszedł, wraz z nim Jego Syn, a w tym przeklętym krzyżu właśnie skumulowała się sama esencja Zła, które już urosło w siłę, by móc opuścić swe schronienie i rozpocząć panowanie... na ludzi czekało Piekło.
Ewa wiedziała, że nie ma już dokąd pójść.
Diarmad : Czy sztucznych...jak się pofatygujesz to te wydłużenia bd naturalne;Pto...
Alpha-Sco : No daj spokój, wybaczam ;) Nie żartuj, miło mi jest, że ktoś się pofa...
Diarmad : Hmm a ja powiem...jak na Ciebie to nie jest to chyba szczyt twoich możliwośc...