„Księżyc Milczy Luty”. Już sam tytuł jest zastanawiający. No bo kto milczy, księżyc czy luty? Gdzieś tam powinna być chyba kropka. Ale nie ma. I ciężko też mówić, że coś powinno, bo tutaj nic nie jest takie jak powinno. Furia po raz kolejny wydała album intrygujący, zagadkowy i wymykający się wszelkim konwencjom. A więc czekajmy do nocy i milczmy, wtapiając się w mrok post black metalowej melancholii.
W odpowiednim wejściu w klimat płyty pomaga też okładka. Nie tylko ta czołowa, ale w całym zestawie mrocznych i tajemniczych grafik z książeczki. Wszystko jest rozmazane, niewyraźne, zacienione i uchwycone we fragmentarycznym kontekście. To samo jest z tekstami. Są krótkie, ukazują pewną myśl, rzucają pryzmat, odkrywają stan uczuciowy, gmatwają się w strzępach i nie przekazują treści. Są twórcze, działające na wyobraźnię, wzbudzające emocje, ale puste. Czuć w nich dekadentyzm i katastrofizm. Dokładnie tak jak w muzyce. Do tego dochodzą, nie pierwsze już, w ich wykonaniu, odniesienia do rodzimej śląskiej ziemi. Już na samym początku znajdujemy się „miedzy Wełnowcem, a Siemianowicami”. „Przez ogród zamknięty”. Aż strach pomyśleć co to może być za ogród. Czarny, węglowy, zadymiony. „Za ćmą, w dym”. Wszystko to jest duszne, ciężkie w atmosferze, wprowadzające nastrój przygnębienia. To samo w ostatnim „Zwykłe Czary Wieją” gdzie ni stąd ni zowąd pojawiają się Katowice i huta Laura, huta Luna.
Furia odchodzi daleko od korzeni black metalu. Wprost rozpływa się w depresyjnym otumanieniu, tworząc rozległe i wolne, psychodeliczne dźwięki. Pod koniec „Grzej” są nawet dość długie fragmenty ciszy. Jakby dające czas na zastanowienie i przetrawienie tego wszystkiego. Wydawałoby się, że to koniec, ale nie. Do końca trzeba jeszcze poczekać. Nie do przecenienia jest tez rola basu. W tej wolnej tonacji jego rytmika sprawdza się doskonale, a każde uderzenie jest jak trzęsienie ziemi. Ten bas, aż czuć w sercu jak dudni, a często odpowiada też za tłustą melodykę. W ogóle cała muzyka jest bardzo selektywna i wszystkie instrumenty są dobrze wyeksponowane. Mają swój pogłos i ściśle określoną rolę w konstrukcji utworów.
Ale Furia też przyspiesza. Narasta. Wznosi się i potężnieje. Wzmaga się jak wicher i rozkręca do szaleńczej trąby powietrznej. Wciąż w oparze czarnej szarości, z przytłumionym brzmieniem, ale porywa. Wciąga w wir koszmarnych wrażeń i rozpala żar otępiałych namiętności. Te momenty kulminacyjnego uniesienia są kwintesencją tego albumu. Pięknie czuć to w „Zabieraj Łapska”: „Wstawać trupy, koniec spania!”. Oczywiście wszystko to miesza się ze sobą, przechodzi płynnie z jednego stanu w drugi, stanowi nieregularną sinusoidę doznań. Świetnie obrazuje to już sam początek i cały „Za Ćmą, W Dym”, albo pulsujący zmiennością „Tam Jest Tu”.
Do tych wszystkich scenografii dobrane są odpowiednie wokale. Nihil zmienia je w zależności od potrzeb, ale najbardziej chciałbym zwrócić uwagę na spokojne deklamacje. Są rewelacyjne. „Sam w siebie patrzę z daleka”. Już wolniej się nie da, ale ile w tym głębi, ile obrazowości, jakie emocje. Mistrzostwo, podobnie jak początek "Zabieraj Łapska”, albo wspomniane już przejście przez ogród w Siemianowicach. Są też wręcz skrzeczące deklamacje, bo zwrotki w „Ciało” czy „Zwykłe Czary Wieją” to jest taka czarna poezja.
„Księżyc Milczy Luty” to bogata ruda drogocennego kruszcu, wykopana spod hałdy i oprawiona w zimne ramy. Jest skarbem wydobytym na powierzchnię. Nielśniącym, z pozoru nie przyciągającym uwagi. Wielu go nie zauważy, przejdzie obojętnie. Nie bądźcie wśród nich.
Tracklista:
1. Za Ćmą, W Dym
2. Ciało
3. Tam Jest Tu
4. Grzej
5. Zabieraj Łapska
6. Zwykłe Czary Wieją
Wydawca: Pagan Records (2016)
Ocena szkolna: 5