Jestem jak sztorm w dziecku albo dziecko topiące się podczas sztormu.
Wiecznie,w każdym momencie życia cała paleta uczuc.I wszystko tak się zmienia,jak te fale,jak pogoda.Tyle we mnie nienawiści, tyle wydarzeń,ktore skreśliły ludzi w moich oczach.Wszystko to ciągle pamiętam.Wszystko.A potem każdy najmniejszy ruch powoduje,że już nie ma odwrotu.Każdy otrzymuje jedną szansę.Częśc od razu,a częsc później, jeśli zasłużą.Ale wszystko tak łatwo zburzyc..
Jakie to wszystko śmieszne-nie lubię kobiet, nie dbam o przyjaźnie sama z siebie,a jednak samotnośc to najgorszy ze stanów.Paradoks za paradoksem.
Tak,to kolejna definicja mnie.
Ale przecież jestem niedefiniowalna.Jak ta tarcza Achillesa, jak twarz demona, jak życie. I to chyba najgorsze.
Minął rok.Zmieniło się wszystko.Nawet ja.Ale sztorm nie zniknął.Jestem tylko gdzie indziej.Może dalej, głębiej, z innej perspektywy.A gruntu jak nie było,tak nie ma.
I tyle cierpienia.Nienwiści.Zawsze.A już najbardziej do samej siebie.