Wieść gminna niesie, że Atheist chciał się rozpaść już przed swoją trzecią płytą, ale musieli dopełnić kontraktu względem Active Records, będącej sublabelem Music For Nations. Dlatego zamknęli się w studiu na czterdzieści dni i stworzyli od podstaw „Elements”. Album koncepcyjny, w którym każdy utwór dotyczy jakiegoś pierwiastka składowego naszej planety.
No dobrze. Tak naprawdę to nie każdy. Elementy są bowiem porozdzielane krótkimi, instrumentalnymi motywami, którym daleko do muzyki metalowej. Do tradycyjnego metalu daleko zresztą całej płycie. Atheist gra muzykę skomplikowaną, techniczną i inspirowaną różnymi formami stylistycznymi. Do tego stopnia, że całe to granie określa się jazz metalem. Całościowo może to przesada, ale na pewno coś w tym jest. Słychać to już od samego początku „Green”, rzuca się w uszy w „Elements” i najbardziej w „Water”. Tam z pewnością nie brakuje jazzowych zagrywek, tak samo jak w wesoło pogrywającym pianinkiem „Samba Briza”. Zresztą ciężko dociec czy to jazz, blues czy inna samba, ale takich, pojawiających się nagle, progresywnych fragmentów, jest tu cała masa. Właściwie to nigdy nie wiadomo co za chwilę się wydarzy. Wszystko jest zmienne i pełne zawirowań. Ubrane jest to jednak w taką, ciężką do określenia, death/thrash metalową szatę, która toczy się wyrywkowo, zmieniając drobiazgowo utkane riffy w pedantyczne solówki i chwilowo zanikając dla uwydatnienia klimatycznych przerywników. Tak samo nierównomiernie pracuje perkusja, która wygrywa co i rusz inne rytmy, dostosowane do zmieniającego się gitarowego zamętu. Duża też w tym rola basu, który jest bardzo wyeksponowany i wykorzystuje wszelkie luki, żeby wcisnąć swoje brzdęki, niejednokrotnie w dłuższych, tworzących solowe partie, sekwencjach.
Wokal do tego jest skrzeczący, ale zdarty, jakby wyciągnięty głęboko z przepony. Tak jak w przypadku muzyki ciężko w nim o jakąś płynność czy harmonię. Nie ma tu żadnych zwrotek i refrenów, tylko wtrącane ostro frazy. Najlepiej wypada to w „Mineral”, gdzie można odnaleźć jakieś zalążki melodyjności.
„Elements” uważa się za płytę niedocenioną, w której leżą duże wartości muzyczne i pokłady artyzmu, nie odkryte dla świata w odpowiedniej skali. Na pewno spowodowane jest to tym, że jest to sztuka trudna, nie dająca ani wojny ani radości, a wymagająca skupienia i wytężenia uwagi. Sam, choć dostrzegam wszelkie jej zalety, nie bardzo lubię słuchać takiej muzyki. Kto jednak lubi, na pewno będzie miał z niej pociechę.
Tracklista:
01. Green
02. Water
03. Samba Briza
04. Air
05. Displacement
06. Animal
07. Mineral
08. Fire
09. Fractal Point
10. Earth
11. See You Again
12. Elements
Wydawca: Music For Nations (1993)
Ocena szkolna: 4+