A cóż to za świetlana postać wynurza się z głębi bezkresnego oceanu i roztacza wokół siebie tęczową aureolę? Syrena to, nimfa jakaś czy bogini? A gdzie do tego są delfiny? Dlaczego kurwa nie ma delfinów? Różowych, żółtych, rubinowych, turkusowo-seledynowych. No dobra delfinów nie ma, ale po rozwinięciu okładki ukazuje się skrzydlate serce na tle błękitu. No, chociaż to dobrze. I wszędzie dookoła nieskończenie odległy, spokojny ocean. Można zanurzyć się w nim, by już nigdy się nie wydostać. A wszystko to na „Elements Pt. 1” – dziewiątej płycie Stratovarius.
Można się zanurzyć, można też odlecieć wraz z pierwszym „Eagleheart”. Jakiż to jest lotny hit, jak ten Timo wyciąga te wokale. Przecież jak dochodzi do „And his eyes are blazing with fire” to aż człowieka coś za gardło ściska. Ciarki same wędrują po plecach, a serce łomoce w niepohamowanej euforii. Nic tylko rozwinąć skrzydła i wlecieć ponad pięknym, przepełnionym miłością światem: „Heart of an eagle, he flies through the rainbow into a new world and finds the sun”.
Łał. To była naprawdę podniebna jazda. Drugiego takiego przeboju już tutaj nie ma, choć „Learning To Fly” również robi wrażenie i utrzymany jest w podobnym tonie. Tutaj też Timo Kotipelto wyciąga swoje podniebne falsety i wychodzi głosem poza troposferę. W ogóle to takie szybsze i mocniejsze kawałki pojawiają się co drugi, a zaliczają się do nich także „Find Your Own Voice” i najcięższy gitarowo, nasączony solówkami i klawiszowymi przeplatankami, instrumentalny „Stratofortress”. Pozostałe utwory odznaczają się zaś dużą podniosłością, wręcz patetycznością. Są bardzo orkiestralne, z rozbudowaną i górnolotną warstwą klawiszową. Dużo w nich delikatności, ale często nabrzmiewają i wznoszą się pompatycznymi pasażami. Są też takie bardzo poważne i od razu znacznie dłuższe od tych szybkich przejażdżek po tęczowym nieboskłonie. Przede wszystkim są to, mający w sobie dużo słodyczy, „Fantasia” i bardzo symfoniczny „Elements”, a także motający miarowym rytmem „Soul Of A Vagabond”. Zalicza się do nich też „Papillon”, który w ogóle jest swoistym ewenementem. Ma taki dziwaczny, piskliwy i wręcz denerwujący wokal, jakby to jakieś dziecko śpiewało, ale okazuje się bardzo rozbudowanym, lirycznym i narastającym w formie i treści utworem.
Tak więc „Elements Pt. 1” nie jest bardzo przebojowym albumem, ale za to rozbudowanym muzycznie i mającym bardzo szerokie horyzonty. Zadbano o jego odpowiedni rozmach i umiejętność pobudzania wyobraźni. Jest i do tańca i do kontemplacji, uspokojenia. Ukoi i utuli ostatni, będący balladą, „A Drop In The Ocean”. Pięknie zaśpiewany, w dużej mierze akustyczny i z symfonicznym tłem. A potem już tylko spokojny, łagodny szum oceanu… Jeszcze mewa zaskrzeczała... Ćśśśś… W tym samym roku druga część.
Tracklista:
1. Eagleheart
2. Soul Of A Vagabond
3. Find Your Own Voice
4. Fantasia
5. Learning To Fly
6. Papillon
7. Stratofortress
8. Elements
9. A Drop In The Ocean
Wydawca: Nuclear Blast (2003)
Ocena szkolna: 5