takie byle co o moim bogatym życiu wewnętrznym.
Świat się pali. Przynajmniej mój. Już sama nie wiem co mam o tym całym
zamieszaniu myśleć. Czasami to czuję się jak ksiądz w konfesjonale.
Siedzie, a ludzi wchodzą i wychodzą zostawiając mnie z ich problemami.
Ciężko, muszę znaleźć jakiś sposób na wzmocnienie psychiki, bo inaczej
wyląduję w psycholandii. Ataki płaczu, a zaraz później niepohamowany
śmiech, histeria, radość, i nic... obojętność. A niektórzy myślą że
nie mam problemów i przychodzą się dzielić swoimi. Przynajmniej w pracy
trochę luzu będzie w poniedziałek...szefowej nie będzie. A we wtorek?
powrót do tego koła, w którym wszystko się przylepia do
człowieka...wir. A w życiu prywatnym? jeszcze większe błoto... po
takich przejściach jakie miałam z "byłym" trudno mi zaufać komuś... a
mój facet się czepia ze mu nie ufam ;/ bo przyjaciołom się ufo :P