Wysłany: 2007-10-27 20:57
Zagadkowa sentencja dotarła i do niego, lecz nie zwrócił nań większej uwagi.
- Kolejny omamieniec plecie bzdury, mające na celu zmącić umysły... - pomyśłał przedzierając się przez ścianę dymu, lizany płomiennymi ozorami i z trudem oddychając dusznym powietrzem. W końcu dostrzegł przed sobą niewyraźne postaci i nagle wypadł tuż obok Mordraug, o mało co jej nie taranując. Spojrzał na nieprzytomną Nimdraug, rzucającą się w potwornych konwulsjach.
- Ścierw... - syknął jadowicie, mierząc wzrokiem w odległy, przyciemniony zakątek, gdzie pośród nietkniętych płomieniami zarośli wił się kolejny żmijcowaty cień.
- Póki jesteśmy przytomni, nie tkną nas. - stwierdził.
- Lecz już niedługo możecie nie być... A wtedy... co dalej ? Powiezmiemy was, powezmą was... i gdzie zabiorą ?? W jaką okrutną rzeczywistość ?? Och... Tak... Może może do jakiejś zapomnianej otchłani, gdzie cierpieć będziecie bez kresu, może w nicość, która odbierze wam umysły, a może... Wiesz, ze możliwości jest nieskończenie wiele. W końcu jak tu trafiłeś Xibalbha... pamiętasz ? Pamiętasz tamte radosne dni, spędzone w tych twoich lasach ? Pamiętasz sen, jaki ci darowałem ? Był piękny... - złowieszczy głos, dochodzący jakby zza płomiennych ścian nagle zanikł, a Rogaty parsknął, zmrużył oczy i podszedł ku Nimdraug. Spojrzał na nią chłodnym wzrokiem, przycupnął i przytrzymał, aby się nie miotała. Otworzył jej oczy, tchnące pustką, blade jak Księżyc.
- Może być za późno... - rzekł. - Ścierwce wloką ją... tylko dokąd ? - dodał, po czym skierował wzrok ku czarnej dziurze w suficie. - Tam jest coś jeszcze... - stwierdził, dostrzegając w mroku zagadkowe kształty. - Bogowie jedni wiedzą, co ów senny omamieniec jeszcze tu ściągnął...
Wysłany: 2007-10-27 21:44
Padł na plecy, pod ciężarem rozdygotanej wilczycy, nerwowo rozglądającej się po okolicy.
- A niech mnie... - syknął, chwycił ją mocno, by uspokoić, obejrzał, obwąchał i puścił.
- Nimdraug... Nimdraug... - rozległo się z wolna milknące szeptanie. - Wróć do nas, obejmij nas, jesteśmy tu, zatańcz z nami... jesteśmy jednością...chodź, nie bój się... nie zrobimy Ci krzywdy... zabij, a przeżyjesz... - Rogaty zasłonił jej uszy i krzyknął do Mordraug. - Czarują ją, pomóż. Ona nie może słyszeć. przynajmniej dopóki całkowicie się nie dobudzi. - kątem oka dostrzegł zbliżający się cień. Stwór sprytnie omijał rozświetlone miejsca, poruszał się niemal bezgłośnie.
- Parszywy ścierwulec... - stwierdził Rogaty.
Wysłany: 2007-10-28 12:14
Nie zwlekając dłużej, puścił półprzytomną jeszcze Nimdraug, wyciągnął dłoń ku leżącemu niedaleko, płonącemu drągowi, pochwycił go i cisnął w kierunku zbliżającego się paskudztwa. Płomienie rozświetliły spowijający tamtejsze rejony półmrok, tworząc sświetlistą granicę, której cień nie odważył się przekroczyć. Jakby nieco zaskoczony, począł wić się miotany koszmarnymi konwulsjami, po czym zniknął za zasłoną dymu.
- Okalecz... okalecz... oddaj go nam... a ocalisz... istnienie... sssswwwooojjjjjeejjjjjj sssiiioooossttttrryyyyy. - ponure szepty ponownie dotarły uszu wilczycy, wwiercając się w głąb jej nie do końca jeszcze rozbudzonego umysłu. Rogaty ponownież ją chwycił i osłonił przed nimi.
- Perkele. - przeklnął. Głosy na chwilę ucichły, by niespodziwanie przerodzić się w piekielną kakafonię.
- Mordraug... pozbaw go przytomności, oddaj nam, a ocalisz siostrę. Mordraug, nie lękaj się, nie drżyj przed nami. Daj go nam, a odejdziemy...
- Dość ! - ryknął Rogaty, rozglądając się dookoła. Byli otoczeni ścianami ognia, coraz ciężej im się oddychało, dym nie pozwalał dojrzeć zbyt wiele. Ponownież spojrzał w głąb otchłani rozpościerającej się za otworem w stropie.
- Trzeba się stąd ewakuować. - stwierdził.
Wysłany: 2007-10-28 13:14
Parsknął i odtrącił ją, wstając chwiejnie. Nie czuł się najlepiej, choć nie potrafił określić, czy to przez duchotę otaczającej ich atmosfery, czy też przez jakieś magiczne zamroczenie, które przeszło z Nimdraug na niego. Spojrzał na nią, leżacą u jego stóp, wymordowaną i jakby wyzutą z życia, lecz tchnącą jakąś nieopisaną energią. Później ujrzał tylko błysk za zasłoną dymu i zarys Mordraug opadającej na podłogę, osaczonej zacieśniającym się kręgiem płomieni.
- Ona jest nasza... - usłyszał w głębi swego umysłu znajomy głos. - I na co Ci opór ? Zabierzemy ją, zabierzemy wszystkich, cała ta rzeczywistość będzie pod naszym władaniem. A ty, mój drogi, też wkrótce odejdziesz.
- Być może... - odrzekł zgryźliwie łowca, z trudem pokonują ogarniającą go z wolna niemoc. Spojrzał na swoje dłonie, umorusane sadzą i lekko spieczone, skupił na biciu swojego serca. Waliło mocno, choć z każde kolejne uderzenie zdawało się tracić na sile.
- Być może komuś dziś przyjdzie skonać... być może nam obu, przyjacielu. - dodał, syknął i niewiele myśląć rzucił się ku Mordraug. Skoczył w ścianę dymu, przyklęknął przy ciele wilczycy i zwinnym susem wydobył ją z płomiennej pułapki. Pochwycił Nimdraug i zaniósł obydwie w bezpieczny kąt, pod oknem, gdzie powietrze czyste, a płomień wstępu nie miał. Usłyszał za sobą odgłos zapadającego się stropu i wtórujący mu paniczny wrzask Malkaviana, ryczenie przerażonej pantery.
- To miejsce niedługo runie. - pomyślał. Dostrzegł daleko wśród zarośli, uwięziony w płomiennym pierścieniu wężowaty cień. - A ty możesz mi się jeszcze przydać... - stwierdził. Zerknął na wilczyce, potem na zmrocza, po czym ruszył w jego kierunku. Stłumił płomienie, odgradzając bestii drogę do siebie, przyklęknął i spowolnił akcję swojego serca, pozwalając pochłonąć się otchłaniom snu.
- No chodź, skarbeńku, tego snu nie zapomnisz do kresu swojego parszywego bytu... - oststnie co pamiętał, to rozmazujący się obraz, widok pełznącego ku niemu stworzenia, złowieszcze buczenie wściekłych płomieni.
Wysłany: 2007-10-28 15:37
Wziął głęboki oddech i ze zdziwieniem stwierdził, iż oddycha niezwykle świeżym powietrzem, przesiąkniętym zapachem młodej wiosny.
- Gdzie jesteś ? - usłyszał łagodny głos i z trudem uniósł piekące powieki. W bladej jasności, rozciągającej się przed jego oczyma dojrzał po chwili zarysy korona drzew, z trudem zakrywających błękitne niebo, po którym płynęły rwane skrawki chmur. Zorientował się, że leży na jakiejś polance, gdzieś w leśnej głębinie, przy rozkosznie szemrzącym strumyczku. Zerwał się, wsparł na ramionach i przysiadł, spoglądając w krystaliczną toń rześkich wód. W głowie pulsował mu z wolna niknący ból, gardło piekło niemiłosiernie, jakby płonęły w nim piekielne płomienie. Nie namyślając się długo, rzucił się ku strumieniowi i począł wlewać w siebie życiodajną ciecz. Jej chłód rozbudził go całkowicie. Obmył się i rozejrzał dookoła. Niewiele pamiętał, jakieś dziwne przebłyski, płomienie, cienie, szaleńczą walkę o przetrwanie.
- Parszywe sny. - syknął, wstając na nogi. Rozruszał nieco obolałe kości, sprawdził swój oręż i skierował wąską ścieżyną w otchłanie puszczy. Zmierzał do domu, do swojej kryjówki, nie potrafił określić, ile czasu minęło, od chwili, w której stracił przytromność, a także, dlaczego ją stracił. Musiał tam leżeć spory szmat czasu, głód dawał mu już o sobie znać. Minął jakieś ruiny otulone cichymi cieniami, potem samotny, wzniosły głaz opleciony pnączami i wyszedł na rozległą polanę, skąpaną w promieniach zachodzącego Słońca i osnutą delikatnymi mgiełkami.
- Xibalbha... - usłyszał kobiecy głos. Dostrzegł w dali jakąś sylwetkę i chodź nie potrafił dostrzec szczegółów, poczuł nagły przypływ radosnej energii. Wiedział co to za postać, choć jej obecność wydawać się mogła czystym absurdem. Widmo nagle rzuciło się do ucieczki.
- Chodź za mną... - szepnęło.
- Czekaj ! - wrzasnął, burząc spokój przysiadłych na okolicznych gałęziach ptaszysk, które zerwały się do lotu i poczęły zataczać kręgi nad polaną.
- Szybciej... - nie zastanawiając się ani chwili ruszył za postacią, lecz gdy dotarł na środek równiny, poczuł w sobie coś dziwnego. Siły poczęły go opuszczać, spojrzał w niebo, które zabarwiło się na kolor purpury i grzmiało teraz rozgniewane.
- Pamiętasz sen, przyjacielu ? - posłyszał złowieszczy szept. Nagle grunt się zatrząsł, polana, pod wpływem jakiejś nieznanej siły, został oderwana od reszty świata i poczęła wznosić się ku otchłani nieba. Ze zgrozą spostrzegł, iż co rusz odpadają od niej kolejne fragmenty, jedne szybciej się unoszą, inne opadają w czeluść na dole. Nie wiadomo kiedy tuż obok niego pojawiła się tajemnicza zakapturzona postać, spostrzegł ją dopiero w chwili, w której położyła na jego ramionach koąścistą, lodowato zimną dłoń. Odskoczył odeń i przyjmując postawę obronną spiorunował wzrokiem.
- Witaj, przyjacielu. - szeptał przybysz.
- Ty... - odparł jadowicie, a obcy zaśmiał się donośnie i nagle cała otchłań poczęła emanować podobnym, złowrogim chichotem.
- Parszywy omamieniec z manią wielkości i władzy... - westchnął Rogaty, przysiadając i z pogardą zerkając na zakapturzonego.
Wysłany: 2007-10-28 17:40
- Widzisz mój drogi, taki świat, takie życie... a raczej istnienie, bo to nie zawsze wiąże się z życiem. - zakapturzony prawił swoje dyrdymały, pogrążony w osobliwej ekstazie, unosząc się lekko nad polanką i fruwając z jednego jej krańca na drugi. Rogaty był już dość znużony.
- Stul pysk i mów w końcu, czego chcesz. - syknął, nie odrywając wzroku od pełzających tu i ówdzie cieni, żerujących wyjców i innych dziwadeł, lewitujących pomiędzy wyspami wzniesionymi nad otchłanią.
- Jesteś moją duszą, moim sługą, lecz stawiasz mi opór, od kiedy pamiętam. Kiedy w końcu zrozumiesz, iż nie ma on najmniejszego sensu. Oddaj się mej woli.
- A, tu cię kole, zmroczu zafajdany. - powstał i obdarzył go pogardliwym spojrzeniem, takoż samo się uśmiechając. - Wiesz, jakoś nie mam ochoty. - odwrócił się plecami do oponenta.
- Myślę, że jak sobie tu posiedzisz kilka wieczności, zmienisz w końcu zdanie. Jakby nie było, jesteś teraz moim więźniem, więźniem tegoż miejsca. - zakapturzony zaśmiał się złowieszczo.
- Zapomniałeś o jednym, przyjacielu. - przerwał mu Rogaty.
- To znaczy ?
- Tak się składa, ze jesteś w moim śnie i nie powiedziałbym, że to ja jestem tu więźniem... - Xibalbha zachichotał i obnażył ozor.
Wysłany: 2007-10-28 18:51
Te słowa uderzyły w niego z siłą błyskawicy, rozdarły wewnętrznie i choć nie zawierzał im całkowicie, zwarzając na to, przez kogo zostały wypowiedziane, czuł ich niezwykłą moc. Xibalbha tylko uśmiechał się, spoglądając na niego, a on dostrzegł w jego wzroku coś niepokojącego, stoicki spokój.
- Teraz ty pleciesz nonsensy... - orzekł, lecz w jego głosie brak już było wcześniejszej pewności.
- Ścierweczko... - mruknął Rogaty, mierząc teraz ku kłębiącym się tu i ówdzie cieniom. - A jeśli i one zrozumieją, że nie masz nad nimi władzy ? - zapytał, wyszczerzając kły.
Wysłany: 2007-10-28 20:22
Niebiosa ciemniały z każdym kolejnym jego oddechem, potężne błyskawice rozdzierały je co chwilę, grzmiąc donośnie i zagłuszając wszelkie inne odgłosy. Zakapturzony czuł, że dzieje się coś, czego nie przewidział, coś niedobrego.
- Niech cię szlag... - skrzeknął i wniósł się ku dalekiej wyspepce, na której dumnie wznosiły się jakieś potężne ruiny. Gdy znalazł się tuż nad nią, opadł na porosły suchą trawą grunt, i powędrował cichą aleją, wzdłuż której wznosiły się antyczne kolumny.
- Nawzajem. - odrzekł Rogaty i skupiwszy się, ruszył na skraj lądu, a wijące się cienie ustąpywały mu drogi. Gdy stanął na krawędzi, wyobraził sobie ścieżynkę wiodącą w górę, ku ruinom, po czym skoczył przed siebie. O dziwo, miast spaść w gardziel otchłani, wylądował na miękkim, ziemistym podłożu. Na zaczątku dróżki. Kroczył przed siebie pewnie, wiedząc, że każda chwila zwątpienia nieuchronnie nieuchronnie sprowadzi nań zagładę, a pod jego stopami usypywał się ziemisty szlak, który szybko obrósł cierniowymi pędami. Dotarł na górę szybciej niż zakładał, głownie dlatego iż wyobraził sobie, że wyspa wcale nie znajduje się tak daleko, jak to się wcześniej wydawało. Podążył teraz w głąb ruin, milczącą aleją, docierając na niewielki dziedziniec z fontanną, gdzie zastał niezwykły widok...
Wysłany: 2007-10-28 21:04
- O co teraz ? - zakapturzony wyłonił się zza wzniosłej fontannych, wraz ze znajomą Wilczycą. Widząc to Rogaty tylko zmrużył oczy i podrapał się po łbie.
- Myślałem, że takie potężne istoty jak ty, nie uciekają się do tak żałosnych metod. - stwierdził z niesmakiem.
- Ona jest moja i mogę ją strącić w otchłań. Ocalę ją, jeśli mi się poddasz.
- Popełniasz kolejny błąd, przyjacielu. - stwierdził Xibalbha, zbliżając się do nich powolnym krokiem. - Pamiętasz chyba kim jestem ? Diabelstwem, jakby nie patrzał. Zawsze mi to wmawiali i chyba mieli rację. - syknął i uśmiechnął się wrednie. - Może jakby to wilcze dziecię cokolwiek dla mnie znaczyło, wahałbym się. Może, bo ze mną nigdy nic nie wiadomo. Lecz dzięki temu zdołałem przetrwać, na złość takim padalcom jak Ty. Możesz ją sobie wziąć, mój drogi. Już nic cię nie ocali, a na pewno takież podłe sztuczki. - ryknął i klasnął dłońmi, a zakapturzony z trwogą zauważył jak grunt za nim powoli zaczyna się osypywać. Dostrzegł też cieniste kształty pośpiesznie przemykające wśród ruin, lecz trzymające się z dala.
- Mówiłem wam, że nie warto ufać temu diabelstwu. - szepnął do Nimdraug, po czym cisnął ją o glebę. Wylądowała tuż przy krawędzi lądu, która zdawała się z każdym tchnieniem coraz to bliższa.
Wysłany: 2007-10-29 18:38
- Szlag. - przemknęło mu przez myśl gdy spostrzegł jak wilczyca osuwa się w niezbadaną, grzmiącą czeluść. Na chwilę zagubił się w swoich myślach, lecz otrząsnął się i doskoczył do zakapturzonego. Chwycił go za gardło, i spojrzał w mrok wijący się pod jego kapturem.
- Masz szczęście, bracie. - syknął. Kątem oka dostrzegł zbliżające się cienie.
- Nieźle namieszliśmy... hahaahahahaha. A Ty wiele się jeszcze musisz się nauczyć, przyjacielu. - odrzekł zakapturzony i zachichotał diabelnie. Rogaty odtrącił go, parsknął i rzucił się w otchłań za Nimdraug. Miał nadzieję się zdoła się rozbudzić, nim ona zosatnie pochwycona przez gardziel pustki. Ryknął, skulił się i wyrwał siebie wężowaty cień. Dalej pamiętał już tylko błogość, muśnięcie wiatru, znajomą sylwetkę niknącą we mgle, pośród leśnych ostępów. Wydawało mu się, że wpadł w rzeźką toń oceanu, poczuł przyjemny chłód, dosłyszał szum fal, który z wolna począł przechodzić w niepokojące buczenie, przemieszane trzaskami i rozpaczliwymi wołaniami. Woda poczęła go parzyć...
- AAARRRGGGGHHHHHH !!! - dosłyszała tylko potężny ryk, wydobywający się z czeluści płonącego budynku i spojrzał, ku zionącym ogniem oknom. Po chwili dostrzegła, jak coś wyłania się z płomiennej ściany, potężna, ciemna diabelska sylwetka nerwowo wymachująca ogonem, wle[piająca się w nią żarzącymi się ślepiami.
Wysłany: 2007-10-29 21:29
Przysiadł na stosie zgliszczy, za nim zaś płonąca posiadłość zapadła się w sobie, strawiona do reszty przez płomień.
- Znowu tutaj ? - syknął. - Niech to szlag... za jakie grzechy ? - warknął zerkając na zdziwioną wilczycę i śniącą tuż obok niej siostrę. Po chwili i w jego oczach pojawił się niemały wyraz zdziwienia. Wybałuszył gały, powędrował wzrokiem nieco za siostry, w ciemność spowijającą teren za nimi. Nagle z niej wyłoniły się mroczne postaci, niby ludzkie, lecz szczerzące kły, doskonale uzbrojone. 10, 20, 30... naliczył.
- Ożesz ścierw... - zaklnął.
- Co my tutaj mamy ? - zapytał jeden z przybyszy.
- Ścierwojady i to coś. - odezwał się inny. Przeładowali broń i wymierzyli w zaskoczone wilkołaczyce i w Rogatego.
- Bez sztuczek... - nakazał wielki, barczysty, zapewne dowódca oddziału. - Naruszyliście nasz teren i teraz idziecie z nami.
Wysłany: 2007-10-30 08:01
Podchodzili ostrożnie, trzech, zbrojnych w karabiny, długowłosych, jakby nie wiedzieli czego się spodziewać po dziwactwie siedzącym na stosie popiołu. Rogaty tylko mierzył ich czujnym wzrokiem, nie miał żadnego oręża, lecz i żadnego nie potrzebował. Ujrzał wilczyce walczące z wąpierami, uśmiechnął się podstępnie, przewędrował wzrokiem po okolicy i dojrzał mozliwą drogę ucieczki. W zarośla, ku gęstwinie, gdzie krwiopijcy nie mieliby w strarciu z nim najmniejszych szans. Kątem oka ujrzał jeszcze wycelowane w niego, jakby błagalne spojrzenie Mordri, szamotającej się w objęciach dwóch Gangreli.
Podrapał sie po łbie, uśmiechnął się do niej, po czym, ku zaskoczeniu napastników, dał błyskawicznego nura w dzicz, z impetem uderzając w ścianę liści i gałęzi, a następnie znikł w spowijających tamto miejsce ciemnościach.
Wysłany: 2007-10-30 17:43
Uformowali kolumnę, która ruszyła w głąb zdziczałej alei. Wilczyce w środku, po bokach dwie kolumienki wampirów-strażników, na czele przywódca. Nie wiadomo, dokąd je zabierali, powoli jednak cały ten pochód począł opuszczać dziwaczny las, który wzrósł na terenach okalających trupiarnię. A obecnie jej zgliszcza.
Usłyszeli szlest liści, świst wichru, dostrzegli tylko niesamowicie szybki cień, który przebiegł tuż przed nimi, na wyciągnięcie ręki i sypnął im czymś w twarze. Dwóch tylnych strażników krzyknęło, strzepując z siebie zagadkowy pył, a swym wołaniem zatrzymało przednią część orszaku.
- Co do... ? - zapytał przywódca Gangreli.
- Tam coś jest, w ciemności. - odparł jego przyboczny zaklinacz, niespokojnym wzrokiem mierząc korony drzew.
- Może ten... cokolwiek to było... - stwierdził któryś ze strażników.
- Możliwe. - odparł dowódca, po czym wrzasnął do tylnych gwardzistów. - Wy tam, w porządku ?
- Tak, to był jakiś głupi żart. - usłyszał. Spuścił wzrok na zaklinacza, a ten spokojnie odrzekł.
- Nie wyczuwam żadnej magii w pobliżu.
- Dobrze. Miejcie się na baczności. Nie traćmy tu czasu. Wschód się zbliża. - rzekł dowódca, dając znak do dalszgo marszu.
Wysłany: 2007-10-30 18:28
- Chodź do mnie, chodź do mnie... - usłyszał kuszący kobiecy głos i odwrócił się w stropnę zarośli, wśród których dojrzał kuszącą postać wampirzycy. Stała tam, eteryczna niczym mgły, które wezbrały nad chłodnym gruntem, i wyciągała ku niemu dłonie. Gangrel nie zastanawiał się długo, wystawił ozor, odłączył od orszaku i pognał ku postaci. Już był przy niej, rozpalony od środka, gdy coś rąbnęł go w twarz i z impetem zaliczył glebę, nawet nie piskając. Jego towarzysz począł zachowywać się co najmniej dziwnie. Zataczał się, marotał coś, wreszcie począł wrzeszczeć:
- Drzewa gadają, drzewa gadają, uciszcie je, zamknąć dziuple spróchnialce...
- Co tam się dzieje ? - zdziwił się dowódca. Przebił się na koniec orszaku, a wtedy oszalały Gangrel rzucił się na niego i powalił na ziemię.
- Zabiję... zabiję zmorę... - syczał. Reszta wąpierów w osłupieniu przyglądała się całej sytuacji, nagle poczuli chłodny powiew tuż za sobą.
- Niech to... ! - wrzasnął zaklinacz. Rozległ się strzał, po nim wyraźny odgłos gryzienia, kłów zatapianych w ciepłym mięsie, miażdżonej tkanki. Oszalały gangrel osunął się martwy na ziemię, a dowódca wypełzł z pod niego, oblizując zakrwawione usta.
- Co się stało Urielu ?! - warknął.
- Zniknęła. - oznajmił zaklinacz, wskazując na miejsce, w którem jeszcze chwilę temu znajdowała się Mordraug.
- Jak to ? - wzburzył się, po czym podszedł do Uriela, rzucając wrogie spojrzenie na zdziwioną Nimdraug. Chwycił zaklinacza za gardło i zapytał.
- Jakim cudem ? Przecież nie wyczuwasz żadnej magii ? Co sprawiło, że jeden z naszych oszalał, drugi zniknął, a ta psica wyparowała ?! - wyglądał na zdrowo poddenerwowanego.
- Ja.. nie mam pojęcia... - bełkotał Uriel. Dowódca puścił go i zwrócił się do wilkołaczycy.
- Ona wie... i za chwilę nam powie. - uśmiechnął się podle.
Wysłany: 2007-10-30 21:02
Nie mogli niczego widzieć, sama Nimdraug nie dostrzegła tego, choć znajdowała się tuż przy siostrze. Gdy Gabriel poszedł uspokoić furiata, zagadkowy cień zleciał z korony pobliskiego drzewa, bezgłośnie wylądował, chwycił Mordraug i zniknął z nią w pobliskim gąszczu, zarośniętym zaułku jakiejś starej alejki. Nimdraug poczuła tylko delikatne muśnięcie wiatru, nic więcej.
Rogaty ułożył półprzytomną Wilczycę pośród listowia, po czym wrócił w pobliże orszaku. Dostrzegł Gabriela zbliżającego się ku Nimdraug, słyszał ich rozmowę. Namyślanie się co dalej nie zajęło mu wiele czasu. chwycił sklecony naprędce nieco wcześniej, prowizoryczny łuk, takąż strzałę, wycelował w przywódcę i posłał brzeszczot wprost w jego serce. Niestety, niedoskonałość oręża sprawiła, że grot chybił, godząc wąpiera w udo. Gabriel zawył z bólu, spojrzał ku ranie i lekko się odsuwając od Wilczycy, począł rozglądać się dookoła.
- Wyłaź, czymkolwiek jesteś. Dość tych żartów ! - wrzasnął, gestem dłoni nakazując reszcie oddziału przyjąć formację obronną.
Wysłany: 2007-10-30 21:28
- Wynośmy się stąd... - syknął Uriel, wspierając się na potężnym kosturze i wpatrując w Gabriela.
- Straciliśmy jedną. - odparł dowódca.
- Możemy stracić więcej, jęsli się stąd nie ruszymy. To jakieś dziwne miejsce, dzieją się dziwne rzeczy. Wschód się zbliża. Musimy wracać, wzywają nas. - zaklinaczowi odpowiedziało tylko chrapliwe warknięcie Gabriela, bacznie przyglądającego się zaroślom.
- Dobra, opuśćmy tą przeklętą ziemię. - syknął dowódca, na co jego podwładni pochwycili Nimdraug. Rogaty siedział w krzakach i bacznie obserwował. Nie reagował, nie było sensu. Gdyby zdecywdował się odbić wilczycę, nic by mu z tego nie przyszło. Kolejny bezsensowny, bohaterski czyn. Tak przynajmniej mógł się dowiedzieć, skąd przybyli napastnicy. Dotrzeć tam, idąc po ich śladach. Znaleźć coś ciekawego. Gdy oddział opuścił knieję, uchodząc na ulice miasta, łowca powrócił do Mordraug.
- Ehhh... - westchnął, przykucając przy niej i ocierając jej gorące czoło i skrapiając usta nektarem z kwiatów. - Zdrowiej sopokojna, córo wilka, twój czas jeszcze nie nastał. - wyszeptał jej do uszu, po czym wyruszył tropem wąpierów, ulicą między zrujnowanymi, starymi domami.
Wysłany: 2007-11-05 21:29
- A jednak będzie. - przeraźliwy syk rozdarł powietrze, a w chwilę po nim rozległ się świt strzały, która z impetem uderzyła w obcą istotę, przygwożdżając ją do pnia niedalekiego drzewa. Przyczajony w niedalekich zaroślach, wezwany tu swym instynktem Rogaty, powoli powstał i podszedł do zwijającej się z bólu Mordraug. Spojrzał spode łba ku bestii i ryknął:
- Nie tak traktuje się damy. - po czym pomógł wilczycy powstać, nie spuszczając wzroku z próbującej się uwolnić istoty.
Wysłany: 2007-11-06 08:03
Wnet posłyszeli jakiś szum dobiegający z okolicznych zarośli. Łowca rozejrzał się i dostrzegł jednego, dwóch, co najmniej pięciu przeciwników,k wygłodniałą wahatę Gangrelców. Następnie przeszył wzrokiem przyziemoinego obcego, lecz istota, w chwili jego niewuagi, gdzieś znikła, a jedynym śladem po niej pozostała wbita w pień strzała.
- Niech to szlag. - syknął. Gangrele utworzyły zwarty pierścień wokół niego i Mordraug, która już dość pewnie stała na nogach.
- Nie wiem, kim był twój przyjaciel, moja droga, lecz myślę, że teraz mamy nieco inny problem. - zwrócił się do Wilczycy.
- Zabić dziwactwo, ją pojmać. - usłyszeli szept jednego z Gangreli.
- Cóż, wydaje mi się, że to odpowiednia pora na taniec. Słońce niedługo wzejdzie, dookoła płożą się mgły. Słychać nawet ćwierkania porannych ptaków. Zatańczmy. - rzekł ironicznie do Mordraug, a zanim ta zdołała skojarzyć, o co mu chodzi, pochwycił w dłoń drewnianego drąga i porwał ją w szaleńczy wir. Jeden obrót, jeden Gangrel leży wdeptany w ziemię, drugi obrót, drugi Gangrel wylatuje w powietrze i uderza w niedaleki mur, kilka kroków, trzeci Gangrel zostaje wprasowany w ścianę, szalony kołowrót, czwarta bestia wzlatuje i zostaje zwaieszona na gałęziach drzewa, ostatni krok i piąty Gangrel ucieka. Nie zabiegł za daleko, przeszyty wystrzeloną z nienacka strzałą, padł na ziemię, po środku alejki. Gdzy sokńczyli ów dance macabre, Rogaty przysiadł pod jednym z pni, a Mordraug przez chwilę chodziła chwiejnie, jakby od tego wszystkiego kręciło się jej w głowie.
- To był prawdziwy dance macabre. - stwierdził Łowca, lecz po chwili uśmiech znikł z jego twarzy. Wyczuł, że nadciąga coś jeszcze...
Wysłany: 2007-11-06 09:33
Czaiło się w krzaczorach, wśród gałęzi drzew, obserwowało ich, a on to czuł i bacznie obserwował okolicę. Nagle poczuł jeszcze coś, jakby rozpaczliwe wołanie dobiegające z daleka... nie, z bliska, z jego wnętrza. Jakiś przekaz, przeczucie, lśnienie wywołane niemrawym promieniem Słońca, który zdołał dotrzeć w głąb jego oczu. Wiedział, że nie czas na zastanawianie się, a sprawę tajemniczej istoy musi odłożyć na później. Powstał, zbliżył się do Mordraug, chwycił ją i zmusił, by podążyła za nim. Drugą dłonią kreślił kręgi w powietrzu, w myślach przędąc treść cichej modlitwy.
- Moje wichry kochane, co chasacie pośród lasów nad ranem, z błękitnej otchłani przybywacie, ze podniebnymi storzeniami igracie, nosiciele zbawienia, bicze potępienia, podążcie za wołaniem, nim jego kres nastanie... - gdy skończył, poczuli potężny prąd powietrza, który pognał w głąb zrujnowanej alei, ciągnąc za sobą zerwane z drzew liście. Wkrótce poczuł go i oddział Gabriela.
-Już sie nie będzie rzucać- warknął jeden z Gangreli odrywając umorusany pysk od Nimdraug, która powoli już odpływała od rzeczywistości.
- Zabierajmy to ścierwo. Już świta...- syknął drugi i to były ostatnie słowa w jego życiu. Usłyszał cichy świst, jakby niewyraźny szept i wnet jakaś potężna siła cisnęła nim o ścianę, niczym zwykłaym kamieniem. Prąd powietrzny wprarował do pomieszczenia przez wlot w suficie i utworzył wokół Wilczycy małe tornado, chwytając i rzucając wampirami na wszystkie strony, niczym szmacianymi kukłami, nie dając im chwili wytchnienia. Wlatywał w ich płuca i je zatykał, wył donośnie i gniewnie, wniecał tumany dusznego pyłu i zaklejał nim oczy swych ofiar. Gdy burza opadła, niedobitki dostrzegły w pylistym obłoku zarysy jakiejś potężnej postaci, stojącej pewnie i łypiącej nań spode rogatego łba. Tuż obok, przy Nimdraug klęczała inna postać, najwyraźniej próbująca ocucić ją i przywrócić do życia. Pomoc nadeszła.
Wysłany: 2007-11-06 12:09
Otoczyli go. W chwilę po zniknięciu wilkołaczyc, do pomieszczenia wtargnęli Uriel oraz Gabriel, wraz z kilkoma żołnierzami.
- Proszę, proszę. - syknął zaklinacz, spoglądając na rogatego stwora. Ten tylko przyglądał się mu w milczeniu, wystukując palcami na murze jakiś rytm.
- Cóż za diabelstwo tutaj mamy ? - zapytał Gabriel.
- Jedyne w swoim rodzaju. - odparł Rogaty i już miał runąć ku zanjdującemu się w suficie wylotowi, gdy został oplątany siecią, wystrzeloną prze jednego z Gangreli.
- Niech to szlag. - stwierdził, miotając się, a im bardziej się miotał, tym bardziej sieć krępowała mu ruchy. Upadł na kolana i myśląc, co dalej, mierzył wzrokiem oprawców.
- Nie złapaliśmy tych dwóch.. ale to nic. Mamy coś lepszego. Hmm... - zaśmiał się Uriel.
- Obyś się nie mylił. - zgasił go Gabriel i począł powoli podchodzić do zdobyczy.