Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Opowiadania :

Ustawka

Kiedy nuda staje się tak męcząca, że nie wiemy już, co ze sobą zrobić, organizujemy ustawkę. Naszymi przeciwnikami są mieszkańcy rejonu Powązek. Tędzy z nich zawodnicy - średnia wzrostu to przeciętnie metr osiemdziesiąt, a waga przekracza u większości dziewięćdziesiąt kilo. Twarde kości i czaszki, niezła sprawność ruchów, agresja godna berserkerów i brak jakichkolwiek ludzkich odruchów w momentach, kiedy trzeba kogoś mocniej uszkodzić - to właśnie cenimy sobie u naszych rywali najbardziej.

My także stanowimy silną grupę, choć niestety mniej liczną. Przyczyną tego jest miejsce naszego pochodzenia, reprezentujemy bowiem dzielnicę leżącą na obrzeżach miasta. Jak nietrudno się domyśleć w takich miejscach dość ciężko jest uzbierać dużą drużynę.

Słabi liczbowo, lecz silni duchem, jesteśmy podczas ustawek trudnym orzeszkiem do zgryzienia. Niejeden już połamał na nas zęby. To niesamowite jak bardzo kruche jest ludzkie ciało. Wystarczy delikatne uderzenie tępym narzędziem, sprytnie wyprowadzony pięścią cios lub niezbyt eleganckie, lecz bardzo skuteczne kopnięcie w krocze i już można mieć pewność, że potraktowany w ten sposób przeciwnik nabył kilka guzów bądź poważniejszych obrażeń.

Do moich ulubionych sposobów atakowania należy uderzenie pięścią w twarz, ze szczególnym uwzględnieniem nosa. Pozwala ono na zadanie rywalowi dużego bólu i zostawia na jego licu wyraziste ślady. To swojego rodzaju podpis, który dość często umieszczam na ciałach moich przeciwników. Zmiażdżony nos z pewnością nie przydaje urody, ale przynosi właścicielowi sporą dumę, jako że należy do poważnych obrażeń. Dawni wojownicy także chełpili się ranami odniesionymi w bitwie, świadczyły one przecież o ich męstwie. Fakt, że ból został zadany moją ręką także jest czynnikiem nobilitującym. Musicie wiedzieć, że należę do najbardziej doświadczonych uczestników w swojej grupie (kimś na kształt idola zarówno dla kolegów i wrogów). Można powiedzieć, że jestem jednym z jej ojców - założycieli, ponieważ stałem się jej członkiem, gdy liczyła zaledwie cztery osoby i była maleńkim kółkiem nietypowych zainteresowań. Z czasem przyłączyli się do nas kolejni członkowie i mam nadzieję, że w przyszłości jej popularność jeszcze wzrośnie. Wierzę, że bardzo by nam pomogła reklama w mediach. Niestety, choć dysponujemy sporą gotówką  marzenie to zostanie nieurzeczywistnione. Sport, któremu oddajemy całą naszą pasję jest rozrywką nielegalną i jako taka nie może być promowany w środkach masowego przekazu. Wielka to szkoda, ale cóż czynić  - pewnych zasad nie da się przeskoczyć.

Moglibyśmy, rzecz jasna, zainteresować się innym rodzajem sportu - dajmy na to wspinaczką wysokogórską, która dostarcza ponoć zastrzyków adrenaliny przekraczających wyobrażenia tych, którzy jej nie skosztowali. Jeśli o mnie chodzi, to bardzo chętnie bym jej spróbował, lecz w innych okolicznościach, czyli krótko mówiąc - za życia.

Po śmierci utraciłem możliwość poruszania się w ciągu dnia, a wspinaczki na taki Szpicbergen raczej nie da się kontynuować po zapadnięciu ciemności. To zbyt niebezpieczne, nawet dla umarlaka. Śnieg, niekorzystne warunki pogodowe i możliwość popełnienia błędu, który skończyłby się upadkiem w przepaść - dziękuję, to nie dla mnie! Wolę klimat bijatyk, z których można spokojnie nad ranem wrócić do przytulnego grobu i ułożyć skołataną głowę w miękko wyściełanej trumnie. Przed zapadnięciem w sen przed oczyma przelatują jeszcze najbardziej krwawe obrazy z rozegranej bitwy i czuje się w takich chwilach, że tli się jeszcze w nas namiastka życia. Dlatego do momentu, w którym nie rozsypiemy się w proch planujemy nadal uczestniczyć w tego rodzaju rozrywkach. :-)

Komentarz
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły