Wracać wciąż do domu Le Guin
Zmierzch Bogów
Recenzje :

Tides From Nebula - Earthshine

Tides From Nebula, Post rock, Sludge metal, Ambient, Earthshine, Aura, Obscure Sphinx, Zbigniew Preisner, Mystic, post-rockOk, skoro nikt przez ten czas się nie pokwapił, żeby napisać cokolwiek o tym albumie, wygląda na to, że to mi przypadł zaszczyt zrecenzowania drugiego dzieła warszawiaków. Nie ma sensu rozpisywać się o samym zespole, bo chyba każdy użytkownik naszego portalu przynajmniej raz słyszał o tym zespole; a nawet jeśli nie, to oki w recenzji debiutanckiej "Aury" przytoczył nam bliżej sylwetkę zespołu. Więc jeśli jeszcze - jakimś cudem - nie poznaliście Tides From Nebula, to poszukajcie recenzji debiutu. Nie zbaczajmy jednak z tematu - zespół nie kazał nam długo czekać na następcę "Aury", bo raptem dwa lata. Tym razem jednak za produkcją stał nie kto inny, a sam Zbigniew Preisner - kompozytor filmowy, producent i ogólnie jedna z większych postaci na polskim muzycznym podwórku, a samą płytę wydało zaś Mystic. Tak więc sukces murowany?

Zanim do tego dojdziemy, przyjrzyjmy się muzycznej stronie zespołu. Na "Earthshine" zespół poszedł nieco bardziej w stronę klimatycznych ambientowowo-syntezatorowych brzmień, odstawiając gitarowe zagrywki na drugi plan. Te chociaż istnieją, to jednak są zdecydowanie bardziej tłem aniżeli daniem głównym, jak to miało miejsce na debiucie. Gitary pojawiają się najczęściej tylko po to, żeby dać te charakterystyczne efekty, z których zespół jest już znany, bo samych rockowych zagrywek jest tu zauważalnie mniej, co nie oznacza, że w ogóle ich nie ma.


Ta zabawa muzyką sprawia, że "Earthshine" to krążek zdecydowanie bardziej dojrzały i jeszcze bardziej emocjonalny niż "Aura" - to właśnie emocje grają tu główną rolę, zespół już od początku swojego istnienia wiedział co chce osiągnąć swoją muzyką. Odkąd chłopcy powołali do życia ten zespół chcieli za pomocą muzyki, docierać do ludzkich emocji tworząc coś swojego, opierając się jednak na gigantach takiego grania jak Isis czy Neurosis. Muzycznie "Eathshine" jest po prostu rewelacyjny i po raz kolejny daje nam niezwykle silny ładunek emocjonalny, który stał się już wizytówką tego zespołu. Delikatne gitarowe zagrywki, połączone ze wspaniałym brzmieniem syntezatorów, które czasem przeradzają się w rockowe uderzenie; to wszystko sprawia, że "Earthshine" to istna podróż w głąb samego siebie - w świat nadziei, rozczarowań ale także tych szczęśliwych chwil, które przeżywaliśmy w przeszłości. Najlepszymi tego przykładami są tu zdecydowanie fenomenalny "Fall of Leviathan", spokojny "White Gardens", a także zimna i piękna zarazem "Siberia".


Dobra, tym razem zejdziemy do nieco bardziej przyziemnych problemów, bo o ile pod względem muzycznym "Earthshine'owi" nie można zarzucić nic, tak pod względem technicznym jest tu po prostu źle, by nie rzec fatalnie! Nie wiem, czy Pan Preisner słyszał poprzedni materiał grupy, jednak śmiem w to wątpić, gdyż brzmienie "Aura" było naprawdę znakomite i niczego mu nie brakowało. Tymczasem "Earthshine" brzmi bardziej jak materiał z próby, niż jak coś co przeszło przez jakikolwiek remiks. O ile same syntezatory brzmią jeszcze ok, tak gitary są nagrane zdecydowanie za cicho, a im samym brakuje mocy, która była znana z debiutu. W dodatku są zagłuszane przez suche i nijakie brzmienie perkusji, w której werbel brzmi po prostu okropnie i przez to nie nadaje muzyce odpowiedniej głębi, która w tego typie muzyce to wręcz rzecz podstawowa. Mógłbym to wybaczyć, gdybyśmy mówili tu o debiucie, a tymczasem mamy duże nazwisko, które stoi za produkcją, a do tego nazwę Mystic. Co się stało? Czemu materiał, który powinien wynieść grupę jeszcze wyżej, brzmi tak okropnie?


Obok takiej wpadki nie mogę przejść obojętnie. Muzycznie mamy tu do czynienia ze wspaniałym materiałem, który zostaje stłamszony przez fatalne brzmienie. Przykro mi panowie, ale techniczne aspekty są równie ważne w odbiorze. Nie róbcie tego więcej! Upewnijcie się następnym razem, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik i że wydacie album, który nie tylko jest muzycznie wspaniały, ale także nie będzie odrzucał technicznymi babolami. Tym bardziej, że wyrósł wam potężny konkurent, którym jest Obscure Sphinx i któremu na debiucie nic nie brakuje. Jesteście naprawdę wspaniałym zespołem, dajecie niesamowite show na koncertach, w dodatku zaczynacie wychodzić poza granice naszego kraju. Sprawiacie, że wielu z nas jest dumnych, że mamy taki zespół w Polsce, który nie jebie ciągle tego samego na jedno kopyto. Nie zmarnujcie tego na następnym materiale i tym razem dajcie nam arcydzieło. "Earthshine" był naprawdę bliski tego, żeby ten status osiągnąć, ale położyły go przyziemne, techniczne sprawy.


Niestety, na chwilę obecną "Eartshine" mogę dać tylko 6.5, pewnie i dałbym więcej, gdyby nie genialny i fenomenalny "Anaesthetic Inhalation Ritual" waszych przyjaciół z Obscure Sphinx, któremu nic nie brakuje. Tym niemniej polecam przesłuchać "Earthshine", bo mimo wszystko jest to krążek wart grzechu i zapewniam, że pod względem ładunku emocjonalnego tylko AIR jest trochę lepszy od "Earthshine". Mam nadzieję, że kolejny materiał będzie już tym, z którego ten zespół będzie powszechnie znany i tego wam życzę chłopaki z całego serca!


Ocena: 6,5/10


Lista utworów:


1.These Days, Glory Days
2.The Fall Of Leviathan
3.Waiting For The World To Turn Back
4.Caravans
5.White Gardens
6.Hypothermia
7.Siberia
8.Cemetery Of Frozen Ships


Wydawca: Mystic Productions (2011)

Komentarze
luter : Przyznam, że i mi brzmienie przez pierwsze odsłuchu nie pasowało. Ni...
jedras666 : I na tym może zakończmy to przekomarzanie ok?;)
skoggtroll : aż chyba wezmę i posłucham :) Chyba podświadomie zrobili...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły