Noc już panowała na nieboskłonie od
paru godzin. W komnacie panowała swoista gra świateł. Z jednej
strony przez wysokie okna o ostrołukowym sklepieniu wpadał blask
księżyca w pełni, z drugiej wesoło tańczący w kominku i na
świecach płomienie ognia. Pomieszczenie było duże. Z jednej
strony okna, z których widok znikał w bezkresnej oddali
horyzontu zlewającego się z ciemnym granatem nieba nakrapianego
gwiazdami. Na lewo od ściany z oknami znajdowały się wielkie
dębowe, dwuskrzydłowe drzwi bogato zdobione smokami i wężami,
obok drzwi mieściła się biblioteczka pełna ksiąg. Nad
biblioteczką wisiały groźnie dwie halabardy i tarcza ze smokiem
oplatającym krzyż. Była to pamiątka po poprzednich pokoleniach i
herb tego domu. Na ścianie naprzeciw okien mieściły się
zawieszone posępnie miecze, pistolety, topory, a u podnóża
ściany płonął kominek, pod którym leżała skóra
niedźwiedzia. Na przeciwległym końcu komnaty od drzwi stało
monstrualnych rozmiarów łoże z czerwoną pościelą zdobioną
złotymi nićmi i baldachimem. Na środku komnaty stał stół
z trzema świecznikami, stosem ksiąg i srebrnym, bogato zdobionym w
motywy smoków kielichem napełnionym do połowy winem. Pan na
zamku- hrabia Bartolomius był człowiekiem wysokim i szczupłym.
Jego czarne czarne odzienie kontrastowało z białymi rękawami i
kołnierzem koszuli. Jego długie, brązowe włosy spływały na
czarną, podbitą od spodu czerwienią spiętą srebrną broszą w
kształcie liścia dębu. Piwnymi oczami wertował grubą, oprawioną
w skórę księgę. Co pewien czas popijał wino. Nagle cichą
melodię ognia w kominku zakłóciło rytmiczne pukanie do
drzwi.
-Kto tam ? - zapytał hrabia. Uchyliły
się drzwi, a zza nich wyłonił się służący.
-Panie, jakaś kobieta z sygnetem z
Pańskim herbem chce się z Tobą widzieć- odpowiedział lokaj
-Wpuśćcie- dał przyzwolenie
Bartolomius.
W tych niespokojnych czasach trzeba
było uważać na wszystkich, zwłaszcza, że mieszkańcy pobliskiej
wioski nie pałali sympatią do hrabiego, zwłaszcza, że ten
odwrócił się od Kościoła. Zamek miał zamkniętą bramę,
a strzegła go zawsze drużyna przyboczna hrabiego. Po chwili weszła
do komnaty kobieca postać przystrojona w ciemnozieloną suknię i
ciemnozieloną opończę ze złotym gryfem. Twarz jej zasłaniał
kaptur, ale widząc hrabiego opuściła nakrycie głowy i ukazała
swoje długie jasne jak słoma włosy i brązowe oczy.
-Witaj Lorelay – przywitał się
Bartolomius całując przybyłą kobietę.
-Witam Cię Bartoloius'ie –
odpowiedziała kobieta.
-Cóż Cię sprowadza o tej porze
? - zapytał się.
-Mam złe wieści z dworu – odparła
Lorelei będąca kochanką hrabiego i jego szpiegiem na dworze
królewskim - Kardynał Carius chce Ci wytoczyć proces o
herezję. Uciekaj, puki możesz. Jutro chce z oddziałem gwardii
kardynalskiej siłą Ciebie pojmać.
-Nigdy mu się nie poddam ! - wycedził
przez zęby Bartolomius
-Uciekaj Skarbie! - krzyknęła dama –
Czeka straszna śmierć na stosie lub podczas tortur. Nie masz szans
z oddziałem kardynała.
-Najwyżej- odpowiedział – nie ugnę
się.
-W takim razie tak będzie lepiej dla
Ciebie najukochańszy – mówiąc to Lorelei wyciągnęła zza
pasa sztylet i pchnęła Bartolomiusa prosto w serce, bo zabiło go
natychmiast. Pocałowała go i powiedziała – przynajmniej nie
cierpiałeś.
Po tym wyszła karząc służbie, żeby
nie przeszkadzała panu. Mieli dopiero rano odkryć, że ich władca
nie żyje. Opuściła zamek. Lecz inkwizycja nie spała i mrok nocy
nie zasłaniał czujnych oczu agentów kardynała. Następnego
dnia, kiedy okolicę obiegła wiadomość o śmierci hrabiego,
pojmano Lorelei pod zarzutem zabójstwa i konszachtów z
heretykiem. Dzięki wstawiennictwu króla i swojemu pochodzeniu
pokazano jej proces jednej z wieśniaczek i dano wybór: albo
odrazu się przyznaje do herezji, zostanie ścięta i potem spalona,
albo nie przyzna się i zostanie przesłuchana bez możliwości
stracenia przed spaleniem. Nie przyznała się. Przez trzy dni
biskup, kat i sędziowie starali się wydobyć z niej zeznania. Od
prostych szczypiec po najwymyślniejsze twory myśli inkwizycyjnej
nic nie dawały. Trzeciego dnia nie wytrzymała. Przyznała się.
Miała pójść na stos następnego dnia.
Wstał ranek, na rynku miejskim ułożono
stos ze szczap drewna, straż kardynalska ochraniała misterną
konstrukcję. Poza Lorelei miała zostać spalona jeszcze jedna
kobieta. Od samego rana było tam pełno ludzi. Kiedy słońce
przesunęło się jeszcze trochę w swej codziennej wędrówce
po nieboskłonie, na targ wyjechał wóz ze skazanymi. Były to
Lorelei i wieśniaczka posądzona o czary. Przywiązano ich do pala
na środku stosu, a biskup pytał się, czy wyrzekają się diabła.
Wszyscy się wyrzekli, na co kapłan puścił ich dusze w pokoju.
Następnie kat podpalił stos. Delikatne języki ognia gwałtownie
stawały się coraz silniejsze. Zaczęły trawić skatowane podczas
procesu ciała heretyczek. Ich wędrówki życia dobiegały
końca, ale był to koniec straszliwy i długi. Po paru dniach nikt
już nie pamiętał już o Lorelei, świat toczył się dalej, a
Kościół szukał dalej czarownic i heretyków...
nicky_nf : ech.. zgadzam się z Margott...jakoś tak nie bardzo mi to podchodzi... w sumi...
margott : oj nie podoba mi się niestety. Mnóstwo błędów- ortografia pół bie...
Horsea : Wyobraźnia bujna ;) Opisy ok. Trochę szwankują dialogi. Jak dla mnie mał...