Zmiany, zmiany, zmiany. Slayer zapowiadał, że chce nagrać album inny i ta sztuka się mu udała, a to oczywiście nie spodobało się fanom. Wydany w 1998 roku „Diabolus In Musica” zebrał bardzo słabe recenzje i wywołał ogólne niezadowolenie. Dlaczego? Nie wiem. To znaczy oczywiście się domyślam, że większość osób uważa, że jak ktoś kiedyś nagrał „Reign In Blood” to już zawsze musi grać tak samo. Tymczasem Slayer poeksperymentował z brzmieniem, zagrał wolniej, mniej intensywnie i już się zrobiła z tego wielka afera. Dla mnie zupełnie niesłusznie, bo „Diabolus In Musica” to świetny album, w którym zespół zaprezentował nowe rozwiązania, ale jednocześnie pozostał sobą.
Jakby ktoś nie wierzył to niech posłucha sobie „Perversions Of Pain”. Jest to sto procent Slayera w Slayerze i pod względem gitar i wokalu. Znakomity numer z agresją i melodyjnym refrenem. Takich fragmentów, gdzie po pierwszej nutce słychać, że to Slayer, jest więcej. Muzyka w dalszym ciągu jest agresywna i zabójcza i nie ma mowy o żadnym odpuszczaniu.
Co więc tak rozzłościło spragnioną krwi gawiedź? Na pewno przesterowane brzmienie, pewne psychodeliczne zwolnienia oraz odejście od czystego thrashu w stronę bardziej nowoczesnych dźwięków. Taki „Love To Hate” to jest wręcz hardcoreowy numer, a „Desire” w połowie stary Slayer, a w połowie jest rozciągnięty w topornym klimacie. Co z tego jednak skoro oba są to fantastyczne kawałki. Tak samo jak „In The Name Of God”. Znowu zawiewa hardcorem, znowu jest zwolnienie, znowu gitary i wokal brzmią jakoś komputerowo, ale znowu jest to totalna jazda i masakrujący numer: „Antichrist is the name of God”.
Dla mnie ogromnym plusem tej płyty są wokale. Tom drze się strasznie zachowując tą niesamowitą melodyjność swojego głosu i w ten sposób wzbogaca muzykę potężną porcją dodatkowej energii. Taki „Stain Of Mind” to w jego wykonaniu mistrzostwo świata. Tak samo jak kilka innych fragmentów na „Diabolus In Musica”.
Jeżeli chodzi o zdjęcia z okładki to Slayer znowu przenosi nas do obozów koncentracyjnych, choć w tekstach nie ma o tym ani słowa. Tradycyjnie jednak dużo w nich wojny. Dalej jest więc ostro, bezkompromisowo i bezkonkurencyjnie. Slayer wciąż jest doskonały muzycznie, przytłacza ciężarem, tnie solówkami i zachwyca melodyką. Slayer wciąż jest wielki i potężny. A jak się komuś nie podoba to trudno, jego problem.
Tracklista:
01. Bitter Peace
02. Death's Head
03. Stain Of Mind
04. Overt Enemy
05. Perversions Of Pain
06. Love To Hate
07. Desire
08. In The Name Of God
09. Scrum
10. Screaming From The Sky
11. Wicked
12. Point
Wydawca: American (1998)
Ocena szkolna: 5+
DEMONEMOON : Bogus swietnie zlapal sedno. Trzeba sluchac!
leprosy : Płyty Slayer dzielę na wybitne, bardzo dobre oraz dobre, ta akurat mieści...
Bogdan : Brak slow to koniec slayera!!!!