created by ruda
* * *
Tivie obudziła się wcześnie rano. Otworzyła oczy i zobaczyła jakieś rozmazane kształty. Gwałtownie podniosła się z łóżka i przeszywający ból nad sercem przypomniał jej, co się działo poprzedniego dnia. Rozejrzała się po namiocie, ale nikogo w nim nie zobaczyła. Wstała z łóżka i założyła swój czarny płaszcz. Nigdzie nie mogła znaleźć miecza.
- Tego szukasz? - spytał ktoś stojący w wejściu do namiotu. Nie widziała twarzy, bo słońce bardzo świeciło. Postać weszła i wtedy Tivie poznała króla. Miała wrażenie, że przed nią stoi zupełnie inna osoba.
- Taak… ale… - nie mogła wykrztusić słowa.
- Nic nie mów… Chciałem cię przeprosić…- zaczął podając jej miecz.
- Mój królu, to ja powinnam cię przeprosić za moje oszustwo, ale teraz już wiesz dlaczego muszę się ukrywać…
- Nie, to ja przepraszam za moje gorzkie słowa. Pod moją nieobecność jakiś czarodziej zabił moją rodzinę. Byłem na wojnie, kiedy doszła mnie wieść, że wróg zaatakował zamek. Ruszyłem z powrotem z małym oddziałem, ale kiedy dotarłem, było już za późno - król wyjrzał przez małe okienko, wiatr poruszał liście, a jeden z nich oderwał się od gałęzi i wleciał do namiotu, upadając pod stopami Tivie - znalazłem moją siostrę…była… wyglądała strasznie… umierała… powiedziała mi kto to zrobił, a potem… umarła. Poprzysiągłem zemstę. Od tamtej pory szukam tego, kto pozbawił mnie całej rodziny. Dlatego nie lubię magii… nie potrafię ci spojrzeć w oczy. A wiesz dlaczego? - zwrócił się ku niej.
Nie odpowiedziała.
- Ze strachu. Boję się, że kiedy to zrobię, zobaczę tamtego czarnoksiężnika. Wiem, że to głupie…
- To wcale nie jest głupie…każdy się czegoś boi…
- Ale nie ty… w wirze walki wyglądasz jak smok. Widziałem jak walczyłaś z nuulem - żaden z twoich czynów, czy ruchów nie przejawiał strachu…
- Głupcem jest ten, który niczego się nie boi. Ja również się boję. Boję się Rady. Boję się, że zabierze mi więcej niż tylko moc…życie…
- Obronię cię, jeśli przysięgniesz mi jedno.
- Dla ciebie, królu, zawsze - powiedziała, wiedząc, że nawet najpotężniejsza armia jej nie ocali.
- Jeśli pomożesz mi znaleźć i pokonać mordercę.
- Na serce Wiecznego Lasu, przysięgam, że ci pomogę, królu.
- Dziwna ta przysięga, ale wystarczy - powiedział i uśmiechnął się.
- Wieczny Las jest domem elfów. Domem mojego serca i duszy… Moim domem…
* * *
„Widzisz, to ta czarodziejka, która uratowała króla” , „Nie żartuj, przecież króla uratował Teme, ten co pokonał Gaussa” - takie słowa towarzyszyły Tivie, kiedy przechodziła przez obóz. Sprawiała, że rycerze momentalnie milkli i odwracali za nią głowy. Większość czasu spędzała na polanie z Vicimem. Carnack wciąż nie mógł się otrząsnąć. Nie rozmawiał z nią, chyba że już musiał, a to zdarzało się dość często. Kiedy siedziała na polanie nucąc jakąś smutną piosenkę, usłyszała czyjeś kroki. Nie musiała się odwracać, ponieważ po ciężkim chodzie poznała Niedźwiedzia. Vicim przegalopował koło niego i zatrzymał się tuż przy Tivie.
- Jutro wyruszmy na zamek. Król prosi cię do swojego namiotu - powiedział gorzko i odwrócił się.
- Zaczekaj…
Wstała i podeszła do niego. Spojrzała mu głęboko w szare oczy. Odwrócił wzrok. Nie mógł znieść jej przeszywającego spojrzenia.
- Carnack, wiesz, że byłeś moim przyjacielem odkąd do was dołączyłam. Nadal nim jesteś… Wiem, że was oszukałam, a kłamstwo, zwłaszcza takie - bardzo boli… Musisz mnie zrozumieć…
- Bądź cicho! - krzyknął, a w obozie wszystko umilkło, nasłuchując - Ty nic nie rozumiesz! Nie wiesz…nic…
Vicim oparł o niego swoją głowę i parsknął. Carnack spojrzał na niego i poklepał.
- Wiem więcej niż ci się wydaje. Czarodzieje potrafią więcej niż tylko rzucać czary zmywające naczynia - powiedziała i uśmiechnęła się tajemniczo.
Carnack spojrzał na nią z przestrachem w oczach.
- Potrafisz czytać w myślach? - wyszeptał.
- Nie, ale elfy nauczyły mnie pewnej bardzo przydatnej sztuki - obserwacji - uśmiechnęła się szeroko widząc jego minę - W końcu cię zrozumiałam, teraz ty musisz zrozumieć mnie…
Wskoczyła na Vicima i pogalopowała do obozu. Kaptur opadł, a wiatr rozwiał jej włosy. Teraz Carnack zrozumiał co miała na myśli…
* * *
Weszła do namiotu króla i kiedy go zobaczyła, uklękła.
- Wzywałeś mnie królu? - spytała nie wstając.
- Tak, musimy porozmawiać. Wstań i podejdź bliżej.
Tivie podeszła parę kroków, ale król wciąż powtarzał:
- Bliżej. Usiądź przy mnie - i wskazał jej bogato zdobione krzesło tuż obok swojego tronu. Z grzeczności usiadła na samym jego brzegu jakby bała się, że je pobrudzi. Zaczęła wpatrywać się w skraj swojego płaszcza, jakby bardzo ją interesowała dziura tam się znajdująca.
- Spójrz na mnie - i kiedy to zrobiła, powiedział - Chcę, żebyś pojechała ze mną do zamku i na jakiś czas zamieszkała tam. - Tivie otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknęła - Jeśli nie chcesz, oczywiście możesz odejść, ale dopiero po wypełnieniu przyrzeczenia. Pamiętasz?
Nie odpowiedziała.
- Będziesz mogła odejść, jeśli znajdziemy mordercę, lub zwolnię cię z przysięgi. To uczciwy układ. Zgadzasz się?
- Jak sobie życzysz królu…
- Nie jak ja sobie życzę, tylko jak ty sobie życzysz - powiedział z naciskiem.
- Zgadzam się - odpowiedziała po namyśle i wstała, myśląc, że to koniec rozmowy, ale król nie dał jej odejść.
- Zostań… Chciałbym, abyś opowiedziała mi o elfach. Nigdy ich nie widziałem. Jakie one są?
Zdziwiło ją to pytanie, ale z chęcią opowiedział wszystko co o nich wiedziała. O złotych polach i lasach, o wszystkim co się działo i dzieje w ich krainie. O świętach, radościach i smutkach. Kiedy skończyła, słońce chyliło się ku zachodowi. Król cały czas patrzał na nią, jakby w jej twarzy widział te wszystkie obrazy.
- Piękne rzeczy mówisz. Mam nadzieję, że kiedyś zobaczę ich krainę.
- Kiedy się bardzo w coś wierzy, można dokonać wszystkiego - ukłoniła się i wyszła, pozostawiając za sobą miłą atmosferę.
Po chwili król zawołał Carnacka.
- Posłuchaj Carnack, chcę żebyś jej pilnował - powiedział.
- Jak sobie życzysz królu, ale czy mogę zapytać po co?
- Spytać możesz, ale czy uzyskasz odpowiedź? - odpowiedział Saris z uśmiechem - Myślę, że będzie się widziała z elfami. Pojedzie tam, mimo że członkowie Rady tam są. Powiedz jej, że wysyłam cię z nią i proszę, aby przyjęła twoją pomoc. Spotkamy się na zamku.
- Dobrze, przekażę. Czy coś jeszcze?
- Nie…lepiej się pospiesz, bo możesz jej nie dogonić.
Carnack wyszedł, a król wstał z tronu.
- Tylko wróćcie żywi - wyszeptał - oboje…
* * *
Tivie galopowała przez pole bitwy i już wbiegała do wąwozu, kiedy usłyszała czyjś głos.
- Tivie! Tivie!
Zatrzymała Vicima i odwróciła się w tamtą stronę. To był Carnack. Dogonił ją, ale raczej nie było to łatwe, sądząc po wyglądzie Wasida, który sapał ciężko.
- Nareszcie cię dogoniłem. Saris…znaczy król, kazał mi z tobą pojechać, żebym służył ci pomocą.
„I tak bym pojechał” - pomyślał.
- Tak powiedział? - spytała z ironią - A czy powiedział coś jeszcze?
- Tak. Kiedy załatwisz swoje sprawy, mamy pojechać od razu na zamek. Będą tam na nas czekać. - Zatem w drogę. Zajmie nam to parę dni, więc nie traćmy czasu na gadanie. Będę jechała wolniej, żeby Wasid mógł nadążyć za Vicimem.
- Wasid to szybki koń, ale przy twoim wygląda jak ziarenko piasku.
Carnack mówił prawdę. Vicim był potężny, ale chyży. Natomiast Wasid był zwykłym kasztanowym koniem, który urodził się po to, aby walczyć. Oba konie ruszyły jednocześnie. Kopyto w kopyto przecięły wąwóz i wbiegły do lasu. Jechali całą noc. Księżyc wyglądał jak przymrużone wielkie smocze oko. Kiedy rankiem wyjechali z lasu zobaczyli dym unoszący się nad wioską przed nimi. Konie zatrzymały się, jakby wyczuwały coś w powietrzu.
- Czujesz to? - spytała Tivie.
- Tak, I wcale mi się to nie podoba. Co tu się stało?
- Nie jestem pewna, musimy sprawdzić.
Zjechali ze wzniesienia i przejechali przez wioskę. Stanęli koło fontanny. Woda była czarna i mętna, a koło jakiegoś domu wisiał człowiek obdarty ze skóry. Naokoło było pełno krwi. To nie było najgorsze. Ten człowiek jeszcze żył. Jęczał dławiąc się własną krwią. Podeszli do niego i zdjęli ze słupa.
- Niiieee!! Odejdźcie!!! Zostawcie mnie!!! - zaczął krzyczeć i wyrywać się, aby w konwulsjach umrzeć. Teraz byli cali we krwi.
- Niech bogowie mają w opiece duszę tego nieszczęśnika. Co tu się stało? - spytał wycierając ręce w swój płaszcz - Czy to sprawka Rady?
- Nie sądzę. To mógł być ten czarnoksiężnik, którego widziałam podczas bitwy.
- Nie widziałem żadnego czarodzieja, oprócz ciebie.
- To ten, który chciał zabić króla. Stał na krawędzi wąwozu. To on wypuścił strzałę.
W domu naprzeciwko coś się stłukło.
- Myślałem, że jesteśmy tu sami - powiedział zdziwiony Carnack.
- Nie całkiem - Tivie zsiadła z konia i wyciągnęła miecz - Zaraz sprawdzimy. Pilnuj tyłów.
Carnack również zsiadł i zaczął obserwować okolicę. Tivie powoli podeszła do chaty . Z góry posypało się trochę słomy, ale okazało się, że to wyjątkowo wielki i ciekawski kruk. Powoli otworzyła drzwi, które zaskrzypiały złowieszczo. Carnack spojrzał na nią, ale pokiwała uspokajająco głową. Weszła do środka, ale ciężko było cokolwiek zobaczyć w tych ciemnościach.
- Zik łagare - wyszeptała zaklęcie i na jej dłoni pojawił się mały płomyk. Nie oświetlał całej izby, ale był lepszy niż nic. Na dworze zarżał koń. Spojrzała w tamtą stronę i wtedy ktoś pojawił się znikąd i przewrócił na nią szafę. Zdążyła tylko zobaczyć jakiś cień, a potem runęła na nią szafa. Kiedy się wygrzebała spod niej, zobaczyła jakiegoś chłopca z jej mieczem w ręku. Mógł mieć najwyżej 10 lat. Była na siebie zła, że dała jakiemuś chłopcu zabrać sobie miecz. Carnack zawołał :
- Co się stało? - zapewne usłyszał hałas.
- Nic, zostań tam gdzie jesteś! - odkrzyknęła.
Powiększyła płomień, a chłopiec cofnął się z krzykiem. Jego ręce trzęsły się, a nogi uginały.
- Nie bój się - powiedziała łagodnie, podchodząc do niego - Nie zrobię ci krzywdy.
Jednak chłopiec był tak przerażony, że nie docierały do niego jej słowa.
- Odejdź, zostaw mnie!
Machnął niezdarnie mieczem i rozbił lampę stojącą na półce. Tivie wyciągnęła do niego rękę.
- Nic ci nie zrobię - spróbowała jeszcze raz - odłóż miecz.
Ale chłopiec wyglądał, jakby był opętany przez demona strachu. Krzyknął i rzucił się na nią. Odsunęła się lekko, a on przebiegł koło niej stając po drugiej stronie izby.
- Cima tai… tasis…
Chłopiec uspokoił się, ale nadal bardzo się bał. Opuścił miecz na tyle, aby w nagłym wypadku mógł go użyć. Był mały, ale ostrożny. Jednak elfia mowa działała uspokajająco na wszystkich. Była jak balsam, który przyłożony do rany, koi ból.
- Jesteś elfem? - spytał spokojnie, ale głos wciąż mu drżał.
- Nie, ale elfy to moi przyjaciele…
- Masz jakiś dowód? - przerwał jej natychmiast. Teraz był bardziej zaciekawiony niż przestraszony.
Tivie uśmiechnęła się.
- Jeśli moja mowa ci nie wystarcza, spójrz na miecz.
Chłopiec spojrzał i zobaczył błyszczące w świetle płomienia napisy. Jego oczy rozbłysły.
- A więc to prawda…to o tobie mówił mój brat…
- A co mówił? - Że uratowałaś króla - powiedział z przejęciem.
- No proszę…jak wieści szybko się rozchodzą - powiedziała ze śmiechem.
- Nie chciałem ci zabierać miecza, ale bałem się, że wrócili - powiedział, jakby nie dosłyszał jej odpowiedzi.
- Kto wróci? Kto to był?
Chłopiec umilkł jakby samo wspomnienie napawało go strachem. Przez chwilę wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale wizja natychmiast zniknęła.
- Oni nie wrócą… a jeśli wrócą, nie pozwolę im cię skrzywdzić… jeśli oddasz mi miecz. Chłopiec powoli podszedł do niej, ale raczej niechętnie oddał jej miecz.
- Nazywam się Tivie, a ty?
- Kisu - powiedział, nieśmiało uścisnąwszy jej dłoń. Była ciepła i miła w dotyku. Tivie zwiększyła płomień do maksimum i rozejrzała się po domu. Wszystkie meble były poprzewracane. W rogu leżał ledwo zaczęty kosz z pędów jakiejś rośliny. Wszystko było porzucone, jakby mieszkańcy opuścili dom w pośpiechu. Kisu wyglądał, jakby nie był całkiem świadomy tego, co tu się stało. Patrzył tępo w ścianę i powoli poruszał ustami. Tivie spojrzała na niego i powiedziała.:
- Niedaleko stąd jest wioska. Zabierzemy cię tam i może wtedy powiesz mi co się tutaj stało. Chłopiec spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem i pokiwał nieznacznie głową.
- My? - spytał dziwnym tonem.
- Jest tu jeszcze ktoś - odpowiedziała - zaraz go poznasz.
- Go? - powtórzył tonem maszyny zadającej wciąż to samo pytanie.
Razem z Tivie wyszedł na zewnątrz. Nadal był jakby nieprzytomny, ale kiedy zobaczył Carnacka, nastąpiła w nim jakaś dziwna zmiana. Zaczął się zachowywać jak normalne dziecko, które po raz pierwszy zobaczyło królewskiego rycerza.
- Na ilu bitwach byłeś? Ilu wrogów zabiłeś?
Kisu zadawał pytania jak starszemu bratu. Z początku Carnack był zadowolony z tego, że ktoś wreszcie zauważył jakim jest bohaterem. Ale Kisu nie zamierzał przestać. W końcu Carnack umilkł. Tivie uśmiechnęła się tylko.
- Kisu, daj mu spokój. Jest zmęczony - powiedziała łagodnie, ale stanowczo. Chłopiec natychmiast umilkł i zaczął patrzeć tępo w przód.
Po jakiejś godzinie dojechali do wioski Amun. Tivie znów rzuciła na siebie czar iluzji.
- Kisu, teraz jestem Teme - powiedziała głębokim głosem - Nie możesz zdradzić kim jestem, rozumiesz?
- Dobrze, choć nie rozumiem…
- Nie musisz - odezwał się Carnack.
Wyjechali z lasu i stanęli pośrodku okrągłego placyku. Wokół nich zebrał się dość spory tłum, oczekujący wyjaśnień ich niezapowiedzianego przybycia. Ludzie przyjęli ich, choć niechętnie. Dopiero kiedy zobaczyli zbroję Carnacka i godło króla na niej, zmienili zdanie. Jeden przez drugiego zaczęli mówić, że mogą się zatrzymać tu, albo tu. W końcu odeszli zawiedzieni, że królewski rycerz będzie nocował w chacie na obrzeżu wioski. Podjechali do wyznaczonej im chaty i puścili konie. Weszli do środka. Chata była mała i schludna. Stały tam tylko dwa łóżka.
- Jakoś się pomieścimy - powiedział Teme.
- Ale wiesz…są dwa łóżka, a nas jest troje… - powiedział Carnack oblewając się szkarłatnym rumieńcem. Kisu wydawał się być poza rzeczywistością. Teme roześmiał się.
- Ja mogę spać w stajni. Szczerze mówiąc, wolałbym pilnować naszych koni, niż spać tutaj. Coś z tym domem jest nie tak…
Na dworze zakrakał kruk.
* * *
Zapadła noc. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, potem całe konstelacje. Smok i Niedźwiedź były dziś nadzwyczaj wyraźne i nie wiedzieć dlaczego, Kruk. Teme leżał na kopie siana, a Vicim spacerował na dworze. W końcu wszedł do środka i położył się obok Wasida. Oba konie zaprzyjaźniły się bardzo. Wyglądały jakby znały się od źrebaka. Teme zamknął oczy i nasłuchiwał odgłosów nocy. Powoli zapadał w sen, kiedy coś zaszeleściło. Błyskawicznie podniósł się i wyciągnął miecz. Z ciemności wyszedł Kisu.
- Przepraszam, myślałem, że nie śpisz…Pójdę sobie…
- Nie, zostań…Carnack śpi?
- Tak głośno chrapie, że byłoby niemożliwe gdyby nie spał…
Teme uśmiechnął się.
- A dlaczego ty nie śpisz?
- Nie mogłem zasnąć…nie przez Carnacka - przez jego twarz przebiegł delikatny uśmiech, który natychmiast zniknął - Kiedy zamykam oczy - widzę ich… jak zabijają…Większość ludzi z wioski zdążyła uciec, ale mój brat - w jego oczach pojawiły się łzy - zabrali go i powiesili przy chacie młynarza! Mieli jakiegoś potwora, który zaczął zjadać mojego brata! Wciąż jeszcze słyszę jego krzyk! - krzyknął i zakrył uszy kręcąc głową na boki.
Tivie zdjęła czar z siebie i podeszła do Kisu. Objęła go i usiadła z nim na kopie siana.
- Ciii… Isa nujo…
Zaczęła nucić, a jej głos rozszedł się po całej wiosce. W jednej chwili psy przestały szczekać, rodzice krzyczeć, a dzieci płakać. Cała wioska pogrążyła się w spokoju.
- Kisu, wiem, że ci ciężko, ale musisz mi powiedzieć kto to był, inaczej jeśli wrócą, nie będziemy się mogli przed nimi bronić… - powiedziała i spojrzała mu głęboko w poczerwieniałe od płaczu oczy. Próbowała odnaleźć w jego spojrzeniu tamte wydarzenia, jak to robiły elfy. Nigdy się jej nie udało, ale teraz stało się coś dziwnego. Poczuła, że jej się uda. Objęła rękami jego głowę i patrzyła w jego oczy, jakby chciała wywiercić w nich dziurę. I wtedy zobaczyła. Widziała jakby przez mgłę. Widziała jak człowiek w czerni wyprowadza z chaty jakiegoś młodzieńca, a gobliny wieszają go przy jednej z chat. Słyszała chrapliwy śmiech goblinów i wrzaski chłopaka.
- Wypuście mnie! Proszę!
Człowiek w czerni roześmiał się, a jego śmiech brzmiał jak łamiące się suche gałęzie.
- Dobrze wiesz, że nie mogę tego zrobić - powiedział, ale spod kaptura niczego nie można było dostrzec - Dzięki tobie dawna potęga Królestwa Sar Soa odrodzi się na nowo!
Chłopak zaczął się szarpać, ale niewiele to dało. Gobliny podeszły i przytrzymały go za ręce i nogi. Człowiek w czerni podszedł bliżej i rozciął mu skórę na brzuchu mieczem. Zanurzył ostrze we krwi, która skapała na ziemię w jedno miejsce. Mężczyzna wokół śladów krwi narysował symbol: Człowiek w czerni wstał i odsunął się od symbolu. Wzniósł ręce do góry i krzyknął:
- Oto ofiara z krwi! Przybądź Wielki Duchu i usłuchaj mego wołania! Jestem pośrednikiem między twoim, a moim światem! Podążaj za mym głosem, a odrodzisz się na nowo! Wzywam Takuro! Jednego z Wielkich! Przybywaj!
Ziemia zaczęła drżeć w miejscu symbolu. Gobliny wyglądały na przestraszone, ale nie ruszyły się z miejsca. Z lasu wyszło trzech jeźdźców ubranych na czarno. Podeszli do człowieka w czerni i zaczęli mówić:
- Życie! Krew! Śmierć!
Gobliny również zaczęły krzyczeć swoimi ochrypłymi głosami:
- Życie! Krew! Śmierć!
Ziemia zatrzęsła się i w miejscu symbolu pojawiła się mała szczelina, która z każdą sekundą zaczęła się poszerzać. W końcu była szeroka na 20 łokci i długa na tyle samo. Była czarna jak smoła i wyglądała jakby nie miała dna. Jakiś Goblin podszedł do niej i spojrzał w dół. Ze środka wydobył się piekielny ryk jakiegoś stwora. Goblin przestraszył się i wpadł do środka wrzeszcząc przeciągle. Ryk powtórzył się tylko tym razem bliżej.
- Takuro! Wielki Duchu! Przybądź na me wezwanie!
Ze szczeliny wydobył się ogień. Wystrzelił w powietrze zapalając pobliskie chaty. Z dziury najpierw wypełzła wielka łapa zakończona przeraźliwymi szponami. Potem druga. W końcu pojawiła się głowa. Pysk osadzony na długiej szyi rozwarł się w przeraźliwym ryku, ukazując paszczę wypełnioną ostrymi jak brzytwa zębami wielkości ramienia dorosłego człowieka. Z głowy wyrastały mu dwa wielkie rogi skierowane do tyłu. Miał jedno wielkie wytrzeszczone w piekielnej złości oko. Czerwone jak ogień. Wydawało się płonąć. Wokół niego były jakieś symbole. Z wielkich nozdrzy wydobywał się straszliwy odór palonego ciała. W końcu potwór oparł tylną łapę o krawędź szczeliny i podciągnął do góry. Miał długi tułów porośnięty łuskami. Z boków wyrastały długie na 10 stóp kolce czarne jak smoła. Ogon był dwa razy dłuższy od jego ciała. Zakończony był wielkimi kolcami. Potwór stanął na czterech łapach i ryknął przeraźliwie. Wyciągnął drugą łapę ze szczeliny, a ta od razu się zamknęła, nie pozostawiając żadnego śladu. Potwór wyprostował się, stając na dwóch tylnych łapach. Był cały czerwony, jak krew młodzieńca wsiąkająca w ziemię. Spojrzał na człowieka w czerni i podszedł do niego. Pazury tylnych łap wbijały się w ziemię, nie pozostawiając żadnego śladu. Ziemia drżała pod każdym jego krokiem. Schylił łeb do człowieka w czerni i zaryczał.
- Dlaczego mnie przyzwałeś? - spytał warkotem, którego nawet gobliny nie mogły znieść. Wrzasnęły i zakryły uszy. Potwór wydobył z siebie ochrypły ryk, który zapewne oznaczał śmiech. Człowiek w czerni stał dalej, a za nim jeźdźcy.
- Życie! Krew! Śmierć! - powiedzieli jeźdźcy.
Potwór spojrzał na nich jednym wyszczerzonym ze złości okiem.
- Długo czekałem na takich jak wy - powiedział, a gobliny znów wrzasnęły - Wielu przed tobą próbowało mnie wezwać, ale nie byli dostatecznie…hmmm…utalentowani - znów się zaśmiał - Jaki masz dowód, na to, że jesteś godzien?
Człowiek w czerni zaśmiał się.
- Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie - powiedział, a potwór ryknął szczerząc do niego kły. To było odważne posunięcie, albo bardzo głupie. Potwór gdyby chciał, mógł pożreć człowieka w czerni i jeźdźców za jednym kłapnięciem paszczy - Mamy dla ciebie ofiarę! - powiedział i wskazał ręką powieszonego za ręce chłopaka.
Potwór spojrzał w tamtą stronę. Zacisnął przednie łapy, a pazury otarły się o siebie wydając dźwięk bardzo podobny do krzeszonych iskier.
- Etailo! Vic! Kichie!
Potwór powoli zaczął zbliżać się do młodzieńca. To było dla goblinów za wiele. Wrzasnęły i potykając się jeden o drugiego zaczęły uciekać. Jeden z nich przewrócił się tuż pod stopami potwora. Ten spojrzał na niego i zionął ogniem z paszczy paląc go doszczętnie. Każdy, nawet potwór brzydził się goblinami. Był już bardzo blisko. Rozwarł długi pysk i ryknął. Z nozdrzy wydobyły się kłęby dymu. Chłopak był zbyt przerażony żeby krzyczeć. Patrzył na potwora. Na jego wytrzeszczone oko.
- Takuro! - krzyknął człowiek w czerni - To jest twoja ofiara! Przyjmij ją od twoich wiernych sług!
Takuro zbliżył paszczę do chłopaka. Wciągnął powietrze ze świstem i wypuścił z przeciągłym pomrukiem. Spojrzał na niego jedynym okiem, wrzasnął i zaczął szarpać pazurami chłopaka. Młodzieniec zaczął krzyczeć. Długo, przeciągle. Ale w pewnym momencie Tivie zdała sobie sprawę, że to nie on krzyczy. To krzyczała ona. Puściła Kisu i odskoczyła od niego. Cała się trzęsła, a Kisu wydawał się nie być świadom tego co zaszło. Ręce piekły ją, jakby dotykała rozżarzonych węgli.
- Teme! Temeee! - dobiegał głos z chaty.
- Carnack! - krzyknęła Tivie i pobiegła do chaty. Wybiegając ze stajni krzyknęła:
- Kisu schowaj się! - ale niewiele do niego dotarło.
Wbiegła do chaty i rozejrzała się wokoło. Carnack leżał twarzą do podłogi. Nikogo innego w chacie nie było. Uklękła przy nim i odwróciła na plecy. Miał szeroko otwarte oczy i wydawał się nie oddychać. - Carnack…fashi nei…fashi!
Carnack mrugnął i głośno złapał oddech. Podniósł się z ziemi przewracając Tivie.
- Teme! Teme! Teme! - krzyczał rozglądając się naokoło.
- Już cicho…jestem…
- Jesteś, jesteś - objął ją i przytulił się. Tivie zastanawiała się co mogło spowodować u niego tak wielki strach.
- Co się stało? - spytała i spojrzała mu w szare oczy.
- Nie wiem - odpowiedział potrząsając głową - Spałem i coś mnie obudziło. Otworzyłem oczy i nade mną stał jakiś człowiek w czarnej szacie. Powiedział coś do mnie i wtedy poczułem straszliwy ból. Jakby jakieś ogromne pazury szarpały mi plecy. Zacząłem krzyczeć i spadłem z łóżka…Więcej nie pamiętam…
- Pokaż mi plecy - powiedziała cicho.
- To nic, pewnie mi się przyśniło - powiedział zakłopotany.
- Pokaż! - krzyknęła.
Carnack nigdy nie widział kogoś tak przestraszonego. Zdjął koszulę i odwrócił się do niej plecami. Tivie podeszła i przesunęła po nich ręką. Nic nie zobaczyła.
- Dobrze, nic się nie sta… - powiedziała i wtedy na jego plecach pojawiły się trzy czerwone ślady pazurów.
- O nie…Na bogów nie!
Upadła na kolana. Oklapła. Jakby przez sekundę uciekło z niej całe życie.
- Co się stało? - spytał Niedźwiedź zakładając koszulę - Powiedz mi.
Tivie nie odpowiedziała. Unikała jego wzroku.
- Ja muszę wiedzieć! - podszedł do niej, złapał za ramię i jednym ruchem postawił na nogi.
Spojrzała na niego smutno.
- To był czarodziej. Rzucił na ciebie Klątwę Przemiany…
Zamilkła i spuściła wzrok.
- I co się stanie? - spytał Carnack ze strachem.
- Zamienisz się w potwora - powiedziała cicho - A ja nic na to nie poradzę…nie potrafię…
Wyszła przez otwarte drzwi na dwór. Carnack nie spuszczał jej z oka. Wyszedł za nią.
- A może ktoś potrafi…
- Ja…nie wiem… co ze mnie za czarodziejka?! - krzyknęła.
Carnack złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę.
- Najlepsza jaką znam - powiedział - Nie poddawaj się…pomyśl…
Zamilkli. Słychać było tylko pohukiwanie sów i szelest liści zgarnianych przez wiatr.
- Za ile…to się stanie? - spytał.
- W czasie przesilenia… czyli za cztery dni, ale nawet tego nie jestem pewna…możemy spróbować dotrzeć do elfów. Znają się na magii bardziej niż ja…
- A więc jest nadzieja…
- Tak. Ale szanse są bardzo małe…być może elfy poradzą sobie wspierane przez siły natury, ale musielibyśmy jechać cały dzień i noc, albo i dłużej…Wasid może nie wytrzymać…
- Wasid to silny koń i da radę…
- Musielibyśmy wziąć ze sobą Kisu…On został w stajni!
Szybko pobiegła w tamtą stronę, a Carnack z nią. Wbiegła do środka. Konie stały niespokojnie grzebiąc kopytami w ziemi, a Kisu nigdzie nie było.
- Kisu! Kisu! - wołał Carnack.
- Nie krzycz - powiedziała do niego, a ona natychmiast umilkł - On go zabrał…wiedział, że pobiegnę do ciebie i go zabrał…już nic nie możemy dla niego zrobić…
- Co on z nim zrobi? - spytał.
- Zamieni w swojego sługę…Kisu już nie będzie człowiekiem…będzie gebbeth…
- Czym będzie?
- Gebbeth…kukiełką, w której nie ma duszy…
- Przykro mi, że tak się stało…gdybym cię nie zawołał, Kisu byłby bezpieczny…
- Tak, ale nie znamy zamiarów tego czarodzieja…równie dobrze mógł cię zabić… - wyszła ze stajni - Musimy ruszać…natychmiast…
Księżyc był w pełnie. Tivie i Carnack galopowali przez pola i farmy. Ludzie wychodzili z domów, aby zobaczyć jeźdźców, ale kiedy spoglądali w tamtą stronę - już ich nie było. Przez pierwszy dzień przejechali sporą odległość, ale do Wiecznego Lasu było jeszcze daleko. Carnack nadal wyglądał dobrze. Po zmroku zatrzymali się na postój przy rzece Wii. Konie były zmęczone, Tivie też. Spoglądała na Carnacka zbyt często.
- Nic mi nie jest! Jeśli poczuję się gorzej to ci powiem! - krzyknął, kiedy spytała po raz któryś, jak się czuje.
- Martwię się! - odkrzyknęła ze złością - Nie znam czarów przemiany tak dobrze i nie wiem czego się mogę po tobie spodziewać!
- Jeśli będę miał zamiar się na ciebie rzucić to ci powiem!
- Dobrze! O nic więcej nie spytam!
Każde z nich odeszło w przeciwny kąt polany. Tivie usiadła pod wielką sosną, a Carnack na brzegu rzeki. Zaczęło padać. Carnack zaczął się wściekać i ukrył twarz w dłoniach. Po pewnym czasie Tivie podeszła do niego i wyczarowała tarczę.
- Jak widzę, zaklęcia obrony przydają się nie tylko w trakcie walki - powiedział oschle, kiedy rzęsisty deszcz przestał kapać mu na głowę.
- Carnack?
- Tak?
- Przepraszam, to moja wina, że…Od kiedy do was dołączyłam wszystkim przynoszę pecha. Najpierw ktoś chciał zabić króla, a teraz ty zmieniasz się w potwora…Gauss miał rację… - dodała cicho.
- To nie twoja wina…Najwyraźniej tak musiało być…ja cię nie winię, król też…raczej - powiedział i odwrócił wzrok.
- Carnack, nie pozwolę abyś zamienił się w potwora, a jeśli…nie uda mi się, wiedz, że zawsze będziesz moim przyjacielem…zawsze…
Położyła się Carnackowi na kolanach, a on położył jej rękę na głowie. Mimo że Tivie spała, tarcza nie zniknęła przez całą noc. Wiele lat później opowiadano o nich wiele historii. Jedne bliższe, a drugie dalsze prawdzie. Tivie i Carnack spali nieświadomi czyjejś obecności. W dali zakrakał kruk… Tivie obudziła się późno. Carnacka nie było. Wstała i umyła twarz w rzece.
- Co ty robiłeś? - spytała Vicima, kiedy czyściła mu sierść. Wasid również był cały w błocie. Vicim zarżał w odpowiedzi.
Wyczyściła oba konie i rozpaliła ognisko. Carnack nie wracał. Zastanawiała się już, czy nie pójść go szukać, ale po chwili wyszedł z lasu niosąc w ręce królika.
- Mam dla nas śniadanie - powiedział i rzucił go koło ogniska.
Tivie już miała coś powiedzieć, ale zdążyła się ugryźć w język. Bez słowa zaczęła oprawiać królika Po zjedzonym posiłku ( - Może tu zostaniemy jeszcze trochę? , - Nie możemy! ) ruszyli w dalszą drogę. Tivie rzadko się odzywała, natomiast Carnack nie mógł przestać mówić.
- Dlaczego Gauss nazwał cię elfickim zdrajcą? - spytał po przeskoczeniu wielkiego pnia.
Tivie zwolniła i spuściła wzrok.
- Gauss wiedział, że jestem kobietą…
- Ale skąd, przecież… - natychmiast umilkł dostrzegając jej spojrzenie.
- Zanim opuściłam elfy, lubiłam chodzić sama po lesie. Któregoś dnia spotkałam chłopaka niewiele starszego ode mnie. Siedział pod moim ulubionym drzewem, w moim ulubionym miejscu. Zobaczył mnie. Chciałam uciec, ale jakoś przekonał mnie żebym została. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się jakbyśmy znali się od bardzo dawna. Spotykaliśmy się prawie codziennie. Wydawał się być godny zaufania, więc po miesiącach spotkań, postanowiłam, że pokażę mu wioskę elfów. Kiedy ktoś wchodził w głąb Wiecznego Lasu i szedł tą samą ścieżką co poprzednio, wydawało mu się, że droga jest zupełnie inna. Tak też było z tym chłopakiem. Ja jako przyjaciel elfów byłam odporna na te czary. Obiecał, że nikomu nie powie…obiecał…ale cóż, zostawił na ścieżce znaki. Kiedy następnym razem poszłam się z nim spotkać, jego nie było. Usłyszałam krzyki. Pobiegłam do wioski i zobaczyłam, jak jacyś ludzie niszczą domy i ogrody elfów. Wyczarowałam tarczę, ponieważ elfy nie chciały krzywdzić niewinnych. Wolały same zginąć, niż zabić kogoś. Wtedy wszystko ucichło, a z tłumu wyszedł ten, którego uważałam za przyjaciela. Pokazał na mnie palcem i powiedział:
- Czarodziejom nie można ufać! To ona was zdradziła!
Czułam, jak setki par oczu zwrócone są na mnie. Czułam palący wstyd. Nie panowałam jeszcze dość dobrze nad mocą i kiedy posłałam w ich stronę ogniste strzały, trafiły, choć chciałam ich tylko przestraszyć. Zapewne do dzisiaj mają ślady…
Carnack pomyślał o bliznach na twarzy Gaussa.
- Ale co ma wspólnego z… - zaczął, ale Tivie nie dała mu dokończyć.
- Tym chłopakiem był Gauss…
Carnacka zatkało. Przez chwilę nie wiedział co ma powiedzieć.
- Gauss jest największym…- spróbował znaleźć słowo określające Gaussa, ale jak widać, na człowieka takiego jak Gauss nie było określeń.
Tivie uśmiechnęła się smutno.
- Ale dlaczego Gauss walczył z tobą w obozie? Przecież wiedział co potrafisz…
- Wtedy nie byłam tak dobra jak teraz. Przez te parę lat dużo się nauczyłam. Elfy pozwoliły mi zostać, ale już nigdy więcej nie potrafiłam im spojrzeć w oczy. Przestałam się odzywać. Unikałam ich, aż Rada dowiedziała się gdzie jestem i uciekłam bez pożegnania. Nie ma dnia, żebym nie czuła wstydu. Nawet teraz, po tylu latach ciężko mi zaufać komukolwiek.
- Więc mogę czuć się wyróżniony? - spytał Carnack z uśmiechem.
- Tak, możesz - zaśmiała się.
Zapadła niezręczna cisza. Nagle, kiedy przeskakiwali nad powalonym pniem drzewa, Carnack spadł z konia. Tivie odwróciła się i zobaczyła jego zdziwioną minę. Wyglądał tak, jakby jakaś niewidzialna ręka siłą go ściągnęła. Z wielkim pluskiem wpadł w błoto. Tivie natychmiast zeskoczyła z konia i podbiegła do niego.
- Co się stało? - spytała przerażona.
- Poczułem się bardzo dziwnie. Jakbym przestał być sobą - spojrzał na swoje ręce, które nabrały dziwnego fioletowego koloru i trzęsły się okropnie. Żyły jakby napęczniały i stały się bardzo widoczne. Można było zobaczyć przepływającą w nich krew. Na jego twarzy pojawiły się kropelki potu.
- To się dzieje zbyt szybko! - krzyknęła - Do wioski mamy jeszcze cały dzień drogi, a ty już się zmieniasz! Musimy ruszać! Vicim poniesie nas oboje!
Pomogła mu wsiąść na konia, a sama usiadła za nim. Ruszyła z kopyta wciąż poganiając Vicima. Wasid posłusznie biegł za nimi, ale jako zwykły koń, miał trudności z dotrzymaniem im kroku. Carnack nieprzytomnie chwiał się w siodle, ale Tivie nie pozwoliła mu spaść. Dochodziło południe. Konie były zmęczone, ale Tivie nie pozwoliła im długo odpocząć. Zatrzymali się na chwilę przy jednej z odnóg rzeki Wii i po chwili biegli dalej. Krajobraz zmieniał się nieustannie. Jałowa sucha ziemia przeszła w gęste bujne lasy. Rana nad sercem zasklepiła się, ale im bliżej byli Wiecznego Lasu, tym bardziej dawała się we znaki. Tivie była zmęczona. Od pewnego czasu musiała utrzymywać w siodle nie tylko siebie, ale i Carnacka. Biegli niestrudzenie, aż przed nimi pojawił się las. Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy przeskoczyli mały potok i wbiegli do lasu. Carnack wyglądał coraz gorzej. Miał spuszczoną głowę i mamrotał coś niezrozumiale.
- Jesteśmy już blisko - wyszeptała, kiedy znaleźli się bliżej starszych drzew, tworzących swojego rodzaju granicę.
- Zostaw mnie - powiedział słabym głosem i spróbował zejść z konia, ale Tivie powstrzymała go, chociaż z niemałym trudem.
- Nie zostawię cię, choćby zaatakowało nas sto olbrzymów! Wytrzymaj!
Przebiegli między dwoma potężnymi drzewami, a Carnack jęknął i zakrył oczy.
- Zapomniałam! Usu! - krzyknęła, a Vicim natychmiast zatrzymał się. Za nimi w znacznej odległości biegł Wasid. Wyglądał jakby ten bieg pochłonął jego całe rezerwy energii.
- Las cię nie zna i może ci zrobić krzywdę - powiedziała, kiedy dwa potężne konary podpełzły do nich jak gigantyczne dżdżownice. Tivie urwała kawałek swojej bluzki i zawiązała Carnackowi oczy. Poruszył się nieznacznie, jakby chciał wyrazić opinię o tym posunięciu. Zabrała mu miecz i przerzuciła go przez plecy. Pasek był za długi, ale za to bardzo wygodny.
- Nie ruszaj się - powiedziała - Nic ci nie zrobią.
Ale to nie pocieszyło Carnacka. Wyglądał jakby miał zamiar stamtąd uciec. Poruszył się nieznacznie, kiedy dwa konary delikatnie go dotknęły. Natychmiast się wyprostowały, jakby się zastanawiały dlaczego ktoś się ich boi. - Nie ruszaj się - rozkazała Tivie kiedy konary ponownie zaczęły „oglądać” Carnacka. W końcu odsunęły się i zniknęły, kiedy nie znalazły żadnej broni. W tym czasie Wasid zdążył ich dogonić, ale bał się wejść w głąb lasu. Tivie zawołała go:
- Isa cim nei…chodź…
Wasid posłusznie ruszył za nimi choć trochę chwiejnie. Carnack był zgięty wpół. Jedynym powodem, dla którego nie spadł - była Tivie. Pogoniła konia i już galopowali leśną ścieżką. W miarę jak zagłębiali się w las, coraz bardziej odczuwała piekący ból w miejscu rany. Jakby pod skórą coś się poruszało. Wydawało się, że kiedy przebiegają koło drzew, one odwracają za nimi konary i szepczą coś do siebie. Tivie nie zwracała na nie uwagi. Vicim bardzo dobrze znał drogę i sam wybierał najkrótszą ścieżkę. W pewnym momencie Carnack zaczął się szarpać i wyć. Próbował się wyrwać z uścisku, ale Tivie pomimo bólu, trzymała go mocno. Zakręciło jej się w głowie, ale nie spadła. Całą siłę woli włożyła w dojechanie do celu. Widziała już bramę zbudowaną z nieznanego drzewa. Jednym zaklęciem otworzyła ją i wbiegła na centralny plac. Elfy w popłochu wybiegały spod kopyt Vicima. Zatrzymała się i rozejrzała wokoło. Była prawie nieprzytomna. Tak jak zawsze część domów stała na ziemi, a część wpleciona była w drzewa. Carnack się wyrywał, a ona przestała cokolwiek czuć. Słyszała jak elfy podchodzą do nich powoli i mówią coś do siebie, ale Tivie nie rozumiała z tego ani słowa. Poczuła przeszywający ból nad sercem i osunęła się na ziemię, wciąż trzymając Carnacka.
- Pomóżcie mu - wyszeptała, nie słyszała własnego głosu - Ktoś rzucił na niego Klątwę Przemiany. Pomóżcie…
Nad głową widziała jakieś blade zielone ogniki, które z każdą chwilą wirowały coraz szybciej. Słyszała jakieś przyciszone głosy i czyjś krzyk. Potem nastąpiła ciemność…
c.n.d.
* * *
Tivie obudziła się wcześnie rano. Otworzyła oczy i zobaczyła jakieś rozmazane kształty. Gwałtownie podniosła się z łóżka i przeszywający ból nad sercem przypomniał jej, co się działo poprzedniego dnia. Rozejrzała się po namiocie, ale nikogo w nim nie zobaczyła. Wstała z łóżka i założyła swój czarny płaszcz. Nigdzie nie mogła znaleźć miecza.
- Tego szukasz? - spytał ktoś stojący w wejściu do namiotu. Nie widziała twarzy, bo słońce bardzo świeciło. Postać weszła i wtedy Tivie poznała króla. Miała wrażenie, że przed nią stoi zupełnie inna osoba.
- Taak… ale… - nie mogła wykrztusić słowa.
- Nic nie mów… Chciałem cię przeprosić…- zaczął podając jej miecz.
- Mój królu, to ja powinnam cię przeprosić za moje oszustwo, ale teraz już wiesz dlaczego muszę się ukrywać…
- Nie, to ja przepraszam za moje gorzkie słowa. Pod moją nieobecność jakiś czarodziej zabił moją rodzinę. Byłem na wojnie, kiedy doszła mnie wieść, że wróg zaatakował zamek. Ruszyłem z powrotem z małym oddziałem, ale kiedy dotarłem, było już za późno - król wyjrzał przez małe okienko, wiatr poruszał liście, a jeden z nich oderwał się od gałęzi i wleciał do namiotu, upadając pod stopami Tivie - znalazłem moją siostrę…była… wyglądała strasznie… umierała… powiedziała mi kto to zrobił, a potem… umarła. Poprzysiągłem zemstę. Od tamtej pory szukam tego, kto pozbawił mnie całej rodziny. Dlatego nie lubię magii… nie potrafię ci spojrzeć w oczy. A wiesz dlaczego? - zwrócił się ku niej.
Nie odpowiedziała.
- Ze strachu. Boję się, że kiedy to zrobię, zobaczę tamtego czarnoksiężnika. Wiem, że to głupie…
- To wcale nie jest głupie…każdy się czegoś boi…
- Ale nie ty… w wirze walki wyglądasz jak smok. Widziałem jak walczyłaś z nuulem - żaden z twoich czynów, czy ruchów nie przejawiał strachu…
- Głupcem jest ten, który niczego się nie boi. Ja również się boję. Boję się Rady. Boję się, że zabierze mi więcej niż tylko moc…życie…
- Obronię cię, jeśli przysięgniesz mi jedno.
- Dla ciebie, królu, zawsze - powiedziała, wiedząc, że nawet najpotężniejsza armia jej nie ocali.
- Jeśli pomożesz mi znaleźć i pokonać mordercę.
- Na serce Wiecznego Lasu, przysięgam, że ci pomogę, królu.
- Dziwna ta przysięga, ale wystarczy - powiedział i uśmiechnął się.
- Wieczny Las jest domem elfów. Domem mojego serca i duszy… Moim domem…
* * *
„Widzisz, to ta czarodziejka, która uratowała króla” , „Nie żartuj, przecież króla uratował Teme, ten co pokonał Gaussa” - takie słowa towarzyszyły Tivie, kiedy przechodziła przez obóz. Sprawiała, że rycerze momentalnie milkli i odwracali za nią głowy. Większość czasu spędzała na polanie z Vicimem. Carnack wciąż nie mógł się otrząsnąć. Nie rozmawiał z nią, chyba że już musiał, a to zdarzało się dość często. Kiedy siedziała na polanie nucąc jakąś smutną piosenkę, usłyszała czyjeś kroki. Nie musiała się odwracać, ponieważ po ciężkim chodzie poznała Niedźwiedzia. Vicim przegalopował koło niego i zatrzymał się tuż przy Tivie.
- Jutro wyruszmy na zamek. Król prosi cię do swojego namiotu - powiedział gorzko i odwrócił się.
- Zaczekaj…
Wstała i podeszła do niego. Spojrzała mu głęboko w szare oczy. Odwrócił wzrok. Nie mógł znieść jej przeszywającego spojrzenia.
- Carnack, wiesz, że byłeś moim przyjacielem odkąd do was dołączyłam. Nadal nim jesteś… Wiem, że was oszukałam, a kłamstwo, zwłaszcza takie - bardzo boli… Musisz mnie zrozumieć…
- Bądź cicho! - krzyknął, a w obozie wszystko umilkło, nasłuchując - Ty nic nie rozumiesz! Nie wiesz…nic…
Vicim oparł o niego swoją głowę i parsknął. Carnack spojrzał na niego i poklepał.
- Wiem więcej niż ci się wydaje. Czarodzieje potrafią więcej niż tylko rzucać czary zmywające naczynia - powiedziała i uśmiechnęła się tajemniczo.
Carnack spojrzał na nią z przestrachem w oczach.
- Potrafisz czytać w myślach? - wyszeptał.
- Nie, ale elfy nauczyły mnie pewnej bardzo przydatnej sztuki - obserwacji - uśmiechnęła się szeroko widząc jego minę - W końcu cię zrozumiałam, teraz ty musisz zrozumieć mnie…
Wskoczyła na Vicima i pogalopowała do obozu. Kaptur opadł, a wiatr rozwiał jej włosy. Teraz Carnack zrozumiał co miała na myśli…
* * *
Weszła do namiotu króla i kiedy go zobaczyła, uklękła.
- Wzywałeś mnie królu? - spytała nie wstając.
- Tak, musimy porozmawiać. Wstań i podejdź bliżej.
Tivie podeszła parę kroków, ale król wciąż powtarzał:
- Bliżej. Usiądź przy mnie - i wskazał jej bogato zdobione krzesło tuż obok swojego tronu. Z grzeczności usiadła na samym jego brzegu jakby bała się, że je pobrudzi. Zaczęła wpatrywać się w skraj swojego płaszcza, jakby bardzo ją interesowała dziura tam się znajdująca.
- Spójrz na mnie - i kiedy to zrobiła, powiedział - Chcę, żebyś pojechała ze mną do zamku i na jakiś czas zamieszkała tam. - Tivie otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale natychmiast je zamknęła - Jeśli nie chcesz, oczywiście możesz odejść, ale dopiero po wypełnieniu przyrzeczenia. Pamiętasz?
Nie odpowiedziała.
- Będziesz mogła odejść, jeśli znajdziemy mordercę, lub zwolnię cię z przysięgi. To uczciwy układ. Zgadzasz się?
- Jak sobie życzysz królu…
- Nie jak ja sobie życzę, tylko jak ty sobie życzysz - powiedział z naciskiem.
- Zgadzam się - odpowiedziała po namyśle i wstała, myśląc, że to koniec rozmowy, ale król nie dał jej odejść.
- Zostań… Chciałbym, abyś opowiedziała mi o elfach. Nigdy ich nie widziałem. Jakie one są?
Zdziwiło ją to pytanie, ale z chęcią opowiedział wszystko co o nich wiedziała. O złotych polach i lasach, o wszystkim co się działo i dzieje w ich krainie. O świętach, radościach i smutkach. Kiedy skończyła, słońce chyliło się ku zachodowi. Król cały czas patrzał na nią, jakby w jej twarzy widział te wszystkie obrazy.
- Piękne rzeczy mówisz. Mam nadzieję, że kiedyś zobaczę ich krainę.
- Kiedy się bardzo w coś wierzy, można dokonać wszystkiego - ukłoniła się i wyszła, pozostawiając za sobą miłą atmosferę.
Po chwili król zawołał Carnacka.
- Posłuchaj Carnack, chcę żebyś jej pilnował - powiedział.
- Jak sobie życzysz królu, ale czy mogę zapytać po co?
- Spytać możesz, ale czy uzyskasz odpowiedź? - odpowiedział Saris z uśmiechem - Myślę, że będzie się widziała z elfami. Pojedzie tam, mimo że członkowie Rady tam są. Powiedz jej, że wysyłam cię z nią i proszę, aby przyjęła twoją pomoc. Spotkamy się na zamku.
- Dobrze, przekażę. Czy coś jeszcze?
- Nie…lepiej się pospiesz, bo możesz jej nie dogonić.
Carnack wyszedł, a król wstał z tronu.
- Tylko wróćcie żywi - wyszeptał - oboje…
* * *
Tivie galopowała przez pole bitwy i już wbiegała do wąwozu, kiedy usłyszała czyjś głos.
- Tivie! Tivie!
Zatrzymała Vicima i odwróciła się w tamtą stronę. To był Carnack. Dogonił ją, ale raczej nie było to łatwe, sądząc po wyglądzie Wasida, który sapał ciężko.
- Nareszcie cię dogoniłem. Saris…znaczy król, kazał mi z tobą pojechać, żebym służył ci pomocą.
„I tak bym pojechał” - pomyślał.
- Tak powiedział? - spytała z ironią - A czy powiedział coś jeszcze?
- Tak. Kiedy załatwisz swoje sprawy, mamy pojechać od razu na zamek. Będą tam na nas czekać. - Zatem w drogę. Zajmie nam to parę dni, więc nie traćmy czasu na gadanie. Będę jechała wolniej, żeby Wasid mógł nadążyć za Vicimem.
- Wasid to szybki koń, ale przy twoim wygląda jak ziarenko piasku.
Carnack mówił prawdę. Vicim był potężny, ale chyży. Natomiast Wasid był zwykłym kasztanowym koniem, który urodził się po to, aby walczyć. Oba konie ruszyły jednocześnie. Kopyto w kopyto przecięły wąwóz i wbiegły do lasu. Jechali całą noc. Księżyc wyglądał jak przymrużone wielkie smocze oko. Kiedy rankiem wyjechali z lasu zobaczyli dym unoszący się nad wioską przed nimi. Konie zatrzymały się, jakby wyczuwały coś w powietrzu.
- Czujesz to? - spytała Tivie.
- Tak, I wcale mi się to nie podoba. Co tu się stało?
- Nie jestem pewna, musimy sprawdzić.
Zjechali ze wzniesienia i przejechali przez wioskę. Stanęli koło fontanny. Woda była czarna i mętna, a koło jakiegoś domu wisiał człowiek obdarty ze skóry. Naokoło było pełno krwi. To nie było najgorsze. Ten człowiek jeszcze żył. Jęczał dławiąc się własną krwią. Podeszli do niego i zdjęli ze słupa.
- Niiieee!! Odejdźcie!!! Zostawcie mnie!!! - zaczął krzyczeć i wyrywać się, aby w konwulsjach umrzeć. Teraz byli cali we krwi.
- Niech bogowie mają w opiece duszę tego nieszczęśnika. Co tu się stało? - spytał wycierając ręce w swój płaszcz - Czy to sprawka Rady?
- Nie sądzę. To mógł być ten czarnoksiężnik, którego widziałam podczas bitwy.
- Nie widziałem żadnego czarodzieja, oprócz ciebie.
- To ten, który chciał zabić króla. Stał na krawędzi wąwozu. To on wypuścił strzałę.
W domu naprzeciwko coś się stłukło.
- Myślałem, że jesteśmy tu sami - powiedział zdziwiony Carnack.
- Nie całkiem - Tivie zsiadła z konia i wyciągnęła miecz - Zaraz sprawdzimy. Pilnuj tyłów.
Carnack również zsiadł i zaczął obserwować okolicę. Tivie powoli podeszła do chaty . Z góry posypało się trochę słomy, ale okazało się, że to wyjątkowo wielki i ciekawski kruk. Powoli otworzyła drzwi, które zaskrzypiały złowieszczo. Carnack spojrzał na nią, ale pokiwała uspokajająco głową. Weszła do środka, ale ciężko było cokolwiek zobaczyć w tych ciemnościach.
- Zik łagare - wyszeptała zaklęcie i na jej dłoni pojawił się mały płomyk. Nie oświetlał całej izby, ale był lepszy niż nic. Na dworze zarżał koń. Spojrzała w tamtą stronę i wtedy ktoś pojawił się znikąd i przewrócił na nią szafę. Zdążyła tylko zobaczyć jakiś cień, a potem runęła na nią szafa. Kiedy się wygrzebała spod niej, zobaczyła jakiegoś chłopca z jej mieczem w ręku. Mógł mieć najwyżej 10 lat. Była na siebie zła, że dała jakiemuś chłopcu zabrać sobie miecz. Carnack zawołał :
- Co się stało? - zapewne usłyszał hałas.
- Nic, zostań tam gdzie jesteś! - odkrzyknęła.
Powiększyła płomień, a chłopiec cofnął się z krzykiem. Jego ręce trzęsły się, a nogi uginały.
- Nie bój się - powiedziała łagodnie, podchodząc do niego - Nie zrobię ci krzywdy.
Jednak chłopiec był tak przerażony, że nie docierały do niego jej słowa.
- Odejdź, zostaw mnie!
Machnął niezdarnie mieczem i rozbił lampę stojącą na półce. Tivie wyciągnęła do niego rękę.
- Nic ci nie zrobię - spróbowała jeszcze raz - odłóż miecz.
Ale chłopiec wyglądał, jakby był opętany przez demona strachu. Krzyknął i rzucił się na nią. Odsunęła się lekko, a on przebiegł koło niej stając po drugiej stronie izby.
- Cima tai… tasis…
Chłopiec uspokoił się, ale nadal bardzo się bał. Opuścił miecz na tyle, aby w nagłym wypadku mógł go użyć. Był mały, ale ostrożny. Jednak elfia mowa działała uspokajająco na wszystkich. Była jak balsam, który przyłożony do rany, koi ból.
- Jesteś elfem? - spytał spokojnie, ale głos wciąż mu drżał.
- Nie, ale elfy to moi przyjaciele…
- Masz jakiś dowód? - przerwał jej natychmiast. Teraz był bardziej zaciekawiony niż przestraszony.
Tivie uśmiechnęła się.
- Jeśli moja mowa ci nie wystarcza, spójrz na miecz.
Chłopiec spojrzał i zobaczył błyszczące w świetle płomienia napisy. Jego oczy rozbłysły.
- A więc to prawda…to o tobie mówił mój brat…
- A co mówił? - Że uratowałaś króla - powiedział z przejęciem.
- No proszę…jak wieści szybko się rozchodzą - powiedziała ze śmiechem.
- Nie chciałem ci zabierać miecza, ale bałem się, że wrócili - powiedział, jakby nie dosłyszał jej odpowiedzi.
- Kto wróci? Kto to był?
Chłopiec umilkł jakby samo wspomnienie napawało go strachem. Przez chwilę wydawało się, że chce coś powiedzieć, ale wizja natychmiast zniknęła.
- Oni nie wrócą… a jeśli wrócą, nie pozwolę im cię skrzywdzić… jeśli oddasz mi miecz. Chłopiec powoli podszedł do niej, ale raczej niechętnie oddał jej miecz.
- Nazywam się Tivie, a ty?
- Kisu - powiedział, nieśmiało uścisnąwszy jej dłoń. Była ciepła i miła w dotyku. Tivie zwiększyła płomień do maksimum i rozejrzała się po domu. Wszystkie meble były poprzewracane. W rogu leżał ledwo zaczęty kosz z pędów jakiejś rośliny. Wszystko było porzucone, jakby mieszkańcy opuścili dom w pośpiechu. Kisu wyglądał, jakby nie był całkiem świadomy tego, co tu się stało. Patrzył tępo w ścianę i powoli poruszał ustami. Tivie spojrzała na niego i powiedziała.:
- Niedaleko stąd jest wioska. Zabierzemy cię tam i może wtedy powiesz mi co się tutaj stało. Chłopiec spojrzał na nią nieprzytomnym wzrokiem i pokiwał nieznacznie głową.
- My? - spytał dziwnym tonem.
- Jest tu jeszcze ktoś - odpowiedziała - zaraz go poznasz.
- Go? - powtórzył tonem maszyny zadającej wciąż to samo pytanie.
Razem z Tivie wyszedł na zewnątrz. Nadal był jakby nieprzytomny, ale kiedy zobaczył Carnacka, nastąpiła w nim jakaś dziwna zmiana. Zaczął się zachowywać jak normalne dziecko, które po raz pierwszy zobaczyło królewskiego rycerza.
- Na ilu bitwach byłeś? Ilu wrogów zabiłeś?
Kisu zadawał pytania jak starszemu bratu. Z początku Carnack był zadowolony z tego, że ktoś wreszcie zauważył jakim jest bohaterem. Ale Kisu nie zamierzał przestać. W końcu Carnack umilkł. Tivie uśmiechnęła się tylko.
- Kisu, daj mu spokój. Jest zmęczony - powiedziała łagodnie, ale stanowczo. Chłopiec natychmiast umilkł i zaczął patrzeć tępo w przód.
Po jakiejś godzinie dojechali do wioski Amun. Tivie znów rzuciła na siebie czar iluzji.
- Kisu, teraz jestem Teme - powiedziała głębokim głosem - Nie możesz zdradzić kim jestem, rozumiesz?
- Dobrze, choć nie rozumiem…
- Nie musisz - odezwał się Carnack.
Wyjechali z lasu i stanęli pośrodku okrągłego placyku. Wokół nich zebrał się dość spory tłum, oczekujący wyjaśnień ich niezapowiedzianego przybycia. Ludzie przyjęli ich, choć niechętnie. Dopiero kiedy zobaczyli zbroję Carnacka i godło króla na niej, zmienili zdanie. Jeden przez drugiego zaczęli mówić, że mogą się zatrzymać tu, albo tu. W końcu odeszli zawiedzieni, że królewski rycerz będzie nocował w chacie na obrzeżu wioski. Podjechali do wyznaczonej im chaty i puścili konie. Weszli do środka. Chata była mała i schludna. Stały tam tylko dwa łóżka.
- Jakoś się pomieścimy - powiedział Teme.
- Ale wiesz…są dwa łóżka, a nas jest troje… - powiedział Carnack oblewając się szkarłatnym rumieńcem. Kisu wydawał się być poza rzeczywistością. Teme roześmiał się.
- Ja mogę spać w stajni. Szczerze mówiąc, wolałbym pilnować naszych koni, niż spać tutaj. Coś z tym domem jest nie tak…
Na dworze zakrakał kruk.
* * *
Zapadła noc. Na niebie pojawiły się pierwsze gwiazdy, potem całe konstelacje. Smok i Niedźwiedź były dziś nadzwyczaj wyraźne i nie wiedzieć dlaczego, Kruk. Teme leżał na kopie siana, a Vicim spacerował na dworze. W końcu wszedł do środka i położył się obok Wasida. Oba konie zaprzyjaźniły się bardzo. Wyglądały jakby znały się od źrebaka. Teme zamknął oczy i nasłuchiwał odgłosów nocy. Powoli zapadał w sen, kiedy coś zaszeleściło. Błyskawicznie podniósł się i wyciągnął miecz. Z ciemności wyszedł Kisu.
- Przepraszam, myślałem, że nie śpisz…Pójdę sobie…
- Nie, zostań…Carnack śpi?
- Tak głośno chrapie, że byłoby niemożliwe gdyby nie spał…
Teme uśmiechnął się.
- A dlaczego ty nie śpisz?
- Nie mogłem zasnąć…nie przez Carnacka - przez jego twarz przebiegł delikatny uśmiech, który natychmiast zniknął - Kiedy zamykam oczy - widzę ich… jak zabijają…Większość ludzi z wioski zdążyła uciec, ale mój brat - w jego oczach pojawiły się łzy - zabrali go i powiesili przy chacie młynarza! Mieli jakiegoś potwora, który zaczął zjadać mojego brata! Wciąż jeszcze słyszę jego krzyk! - krzyknął i zakrył uszy kręcąc głową na boki.
Tivie zdjęła czar z siebie i podeszła do Kisu. Objęła go i usiadła z nim na kopie siana.
- Ciii… Isa nujo…
Zaczęła nucić, a jej głos rozszedł się po całej wiosce. W jednej chwili psy przestały szczekać, rodzice krzyczeć, a dzieci płakać. Cała wioska pogrążyła się w spokoju.
- Kisu, wiem, że ci ciężko, ale musisz mi powiedzieć kto to był, inaczej jeśli wrócą, nie będziemy się mogli przed nimi bronić… - powiedziała i spojrzała mu głęboko w poczerwieniałe od płaczu oczy. Próbowała odnaleźć w jego spojrzeniu tamte wydarzenia, jak to robiły elfy. Nigdy się jej nie udało, ale teraz stało się coś dziwnego. Poczuła, że jej się uda. Objęła rękami jego głowę i patrzyła w jego oczy, jakby chciała wywiercić w nich dziurę. I wtedy zobaczyła. Widziała jakby przez mgłę. Widziała jak człowiek w czerni wyprowadza z chaty jakiegoś młodzieńca, a gobliny wieszają go przy jednej z chat. Słyszała chrapliwy śmiech goblinów i wrzaski chłopaka.
- Wypuście mnie! Proszę!
Człowiek w czerni roześmiał się, a jego śmiech brzmiał jak łamiące się suche gałęzie.
- Dobrze wiesz, że nie mogę tego zrobić - powiedział, ale spod kaptura niczego nie można było dostrzec - Dzięki tobie dawna potęga Królestwa Sar Soa odrodzi się na nowo!
Chłopak zaczął się szarpać, ale niewiele to dało. Gobliny podeszły i przytrzymały go za ręce i nogi. Człowiek w czerni podszedł bliżej i rozciął mu skórę na brzuchu mieczem. Zanurzył ostrze we krwi, która skapała na ziemię w jedno miejsce. Mężczyzna wokół śladów krwi narysował symbol: Człowiek w czerni wstał i odsunął się od symbolu. Wzniósł ręce do góry i krzyknął:
- Oto ofiara z krwi! Przybądź Wielki Duchu i usłuchaj mego wołania! Jestem pośrednikiem między twoim, a moim światem! Podążaj za mym głosem, a odrodzisz się na nowo! Wzywam Takuro! Jednego z Wielkich! Przybywaj!
Ziemia zaczęła drżeć w miejscu symbolu. Gobliny wyglądały na przestraszone, ale nie ruszyły się z miejsca. Z lasu wyszło trzech jeźdźców ubranych na czarno. Podeszli do człowieka w czerni i zaczęli mówić:
- Życie! Krew! Śmierć!
Gobliny również zaczęły krzyczeć swoimi ochrypłymi głosami:
- Życie! Krew! Śmierć!
Ziemia zatrzęsła się i w miejscu symbolu pojawiła się mała szczelina, która z każdą sekundą zaczęła się poszerzać. W końcu była szeroka na 20 łokci i długa na tyle samo. Była czarna jak smoła i wyglądała jakby nie miała dna. Jakiś Goblin podszedł do niej i spojrzał w dół. Ze środka wydobył się piekielny ryk jakiegoś stwora. Goblin przestraszył się i wpadł do środka wrzeszcząc przeciągle. Ryk powtórzył się tylko tym razem bliżej.
- Takuro! Wielki Duchu! Przybądź na me wezwanie!
Ze szczeliny wydobył się ogień. Wystrzelił w powietrze zapalając pobliskie chaty. Z dziury najpierw wypełzła wielka łapa zakończona przeraźliwymi szponami. Potem druga. W końcu pojawiła się głowa. Pysk osadzony na długiej szyi rozwarł się w przeraźliwym ryku, ukazując paszczę wypełnioną ostrymi jak brzytwa zębami wielkości ramienia dorosłego człowieka. Z głowy wyrastały mu dwa wielkie rogi skierowane do tyłu. Miał jedno wielkie wytrzeszczone w piekielnej złości oko. Czerwone jak ogień. Wydawało się płonąć. Wokół niego były jakieś symbole. Z wielkich nozdrzy wydobywał się straszliwy odór palonego ciała. W końcu potwór oparł tylną łapę o krawędź szczeliny i podciągnął do góry. Miał długi tułów porośnięty łuskami. Z boków wyrastały długie na 10 stóp kolce czarne jak smoła. Ogon był dwa razy dłuższy od jego ciała. Zakończony był wielkimi kolcami. Potwór stanął na czterech łapach i ryknął przeraźliwie. Wyciągnął drugą łapę ze szczeliny, a ta od razu się zamknęła, nie pozostawiając żadnego śladu. Potwór wyprostował się, stając na dwóch tylnych łapach. Był cały czerwony, jak krew młodzieńca wsiąkająca w ziemię. Spojrzał na człowieka w czerni i podszedł do niego. Pazury tylnych łap wbijały się w ziemię, nie pozostawiając żadnego śladu. Ziemia drżała pod każdym jego krokiem. Schylił łeb do człowieka w czerni i zaryczał.
- Dlaczego mnie przyzwałeś? - spytał warkotem, którego nawet gobliny nie mogły znieść. Wrzasnęły i zakryły uszy. Potwór wydobył z siebie ochrypły ryk, który zapewne oznaczał śmiech. Człowiek w czerni stał dalej, a za nim jeźdźcy.
- Życie! Krew! Śmierć! - powiedzieli jeźdźcy.
Potwór spojrzał na nich jednym wyszczerzonym ze złości okiem.
- Długo czekałem na takich jak wy - powiedział, a gobliny znów wrzasnęły - Wielu przed tobą próbowało mnie wezwać, ale nie byli dostatecznie…hmmm…utalentowani - znów się zaśmiał - Jaki masz dowód, na to, że jesteś godzien?
Człowiek w czerni zaśmiał się.
- Dowiesz się wszystkiego w swoim czasie - powiedział, a potwór ryknął szczerząc do niego kły. To było odważne posunięcie, albo bardzo głupie. Potwór gdyby chciał, mógł pożreć człowieka w czerni i jeźdźców za jednym kłapnięciem paszczy - Mamy dla ciebie ofiarę! - powiedział i wskazał ręką powieszonego za ręce chłopaka.
Potwór spojrzał w tamtą stronę. Zacisnął przednie łapy, a pazury otarły się o siebie wydając dźwięk bardzo podobny do krzeszonych iskier.
- Etailo! Vic! Kichie!
Potwór powoli zaczął zbliżać się do młodzieńca. To było dla goblinów za wiele. Wrzasnęły i potykając się jeden o drugiego zaczęły uciekać. Jeden z nich przewrócił się tuż pod stopami potwora. Ten spojrzał na niego i zionął ogniem z paszczy paląc go doszczętnie. Każdy, nawet potwór brzydził się goblinami. Był już bardzo blisko. Rozwarł długi pysk i ryknął. Z nozdrzy wydobyły się kłęby dymu. Chłopak był zbyt przerażony żeby krzyczeć. Patrzył na potwora. Na jego wytrzeszczone oko.
- Takuro! - krzyknął człowiek w czerni - To jest twoja ofiara! Przyjmij ją od twoich wiernych sług!
Takuro zbliżył paszczę do chłopaka. Wciągnął powietrze ze świstem i wypuścił z przeciągłym pomrukiem. Spojrzał na niego jedynym okiem, wrzasnął i zaczął szarpać pazurami chłopaka. Młodzieniec zaczął krzyczeć. Długo, przeciągle. Ale w pewnym momencie Tivie zdała sobie sprawę, że to nie on krzyczy. To krzyczała ona. Puściła Kisu i odskoczyła od niego. Cała się trzęsła, a Kisu wydawał się nie być świadom tego co zaszło. Ręce piekły ją, jakby dotykała rozżarzonych węgli.
- Teme! Temeee! - dobiegał głos z chaty.
- Carnack! - krzyknęła Tivie i pobiegła do chaty. Wybiegając ze stajni krzyknęła:
- Kisu schowaj się! - ale niewiele do niego dotarło.
Wbiegła do chaty i rozejrzała się wokoło. Carnack leżał twarzą do podłogi. Nikogo innego w chacie nie było. Uklękła przy nim i odwróciła na plecy. Miał szeroko otwarte oczy i wydawał się nie oddychać. - Carnack…fashi nei…fashi!
Carnack mrugnął i głośno złapał oddech. Podniósł się z ziemi przewracając Tivie.
- Teme! Teme! Teme! - krzyczał rozglądając się naokoło.
- Już cicho…jestem…
- Jesteś, jesteś - objął ją i przytulił się. Tivie zastanawiała się co mogło spowodować u niego tak wielki strach.
- Co się stało? - spytała i spojrzała mu w szare oczy.
- Nie wiem - odpowiedział potrząsając głową - Spałem i coś mnie obudziło. Otworzyłem oczy i nade mną stał jakiś człowiek w czarnej szacie. Powiedział coś do mnie i wtedy poczułem straszliwy ból. Jakby jakieś ogromne pazury szarpały mi plecy. Zacząłem krzyczeć i spadłem z łóżka…Więcej nie pamiętam…
- Pokaż mi plecy - powiedziała cicho.
- To nic, pewnie mi się przyśniło - powiedział zakłopotany.
- Pokaż! - krzyknęła.
Carnack nigdy nie widział kogoś tak przestraszonego. Zdjął koszulę i odwrócił się do niej plecami. Tivie podeszła i przesunęła po nich ręką. Nic nie zobaczyła.
- Dobrze, nic się nie sta… - powiedziała i wtedy na jego plecach pojawiły się trzy czerwone ślady pazurów.
- O nie…Na bogów nie!
Upadła na kolana. Oklapła. Jakby przez sekundę uciekło z niej całe życie.
- Co się stało? - spytał Niedźwiedź zakładając koszulę - Powiedz mi.
Tivie nie odpowiedziała. Unikała jego wzroku.
- Ja muszę wiedzieć! - podszedł do niej, złapał za ramię i jednym ruchem postawił na nogi.
Spojrzała na niego smutno.
- To był czarodziej. Rzucił na ciebie Klątwę Przemiany…
Zamilkła i spuściła wzrok.
- I co się stanie? - spytał Carnack ze strachem.
- Zamienisz się w potwora - powiedziała cicho - A ja nic na to nie poradzę…nie potrafię…
Wyszła przez otwarte drzwi na dwór. Carnack nie spuszczał jej z oka. Wyszedł za nią.
- A może ktoś potrafi…
- Ja…nie wiem… co ze mnie za czarodziejka?! - krzyknęła.
Carnack złapał ją za ramię i odwrócił w swoją stronę.
- Najlepsza jaką znam - powiedział - Nie poddawaj się…pomyśl…
Zamilkli. Słychać było tylko pohukiwanie sów i szelest liści zgarnianych przez wiatr.
- Za ile…to się stanie? - spytał.
- W czasie przesilenia… czyli za cztery dni, ale nawet tego nie jestem pewna…możemy spróbować dotrzeć do elfów. Znają się na magii bardziej niż ja…
- A więc jest nadzieja…
- Tak. Ale szanse są bardzo małe…być może elfy poradzą sobie wspierane przez siły natury, ale musielibyśmy jechać cały dzień i noc, albo i dłużej…Wasid może nie wytrzymać…
- Wasid to silny koń i da radę…
- Musielibyśmy wziąć ze sobą Kisu…On został w stajni!
Szybko pobiegła w tamtą stronę, a Carnack z nią. Wbiegła do środka. Konie stały niespokojnie grzebiąc kopytami w ziemi, a Kisu nigdzie nie było.
- Kisu! Kisu! - wołał Carnack.
- Nie krzycz - powiedziała do niego, a ona natychmiast umilkł - On go zabrał…wiedział, że pobiegnę do ciebie i go zabrał…już nic nie możemy dla niego zrobić…
- Co on z nim zrobi? - spytał.
- Zamieni w swojego sługę…Kisu już nie będzie człowiekiem…będzie gebbeth…
- Czym będzie?
- Gebbeth…kukiełką, w której nie ma duszy…
- Przykro mi, że tak się stało…gdybym cię nie zawołał, Kisu byłby bezpieczny…
- Tak, ale nie znamy zamiarów tego czarodzieja…równie dobrze mógł cię zabić… - wyszła ze stajni - Musimy ruszać…natychmiast…
Księżyc był w pełnie. Tivie i Carnack galopowali przez pola i farmy. Ludzie wychodzili z domów, aby zobaczyć jeźdźców, ale kiedy spoglądali w tamtą stronę - już ich nie było. Przez pierwszy dzień przejechali sporą odległość, ale do Wiecznego Lasu było jeszcze daleko. Carnack nadal wyglądał dobrze. Po zmroku zatrzymali się na postój przy rzece Wii. Konie były zmęczone, Tivie też. Spoglądała na Carnacka zbyt często.
- Nic mi nie jest! Jeśli poczuję się gorzej to ci powiem! - krzyknął, kiedy spytała po raz któryś, jak się czuje.
- Martwię się! - odkrzyknęła ze złością - Nie znam czarów przemiany tak dobrze i nie wiem czego się mogę po tobie spodziewać!
- Jeśli będę miał zamiar się na ciebie rzucić to ci powiem!
- Dobrze! O nic więcej nie spytam!
Każde z nich odeszło w przeciwny kąt polany. Tivie usiadła pod wielką sosną, a Carnack na brzegu rzeki. Zaczęło padać. Carnack zaczął się wściekać i ukrył twarz w dłoniach. Po pewnym czasie Tivie podeszła do niego i wyczarowała tarczę.
- Jak widzę, zaklęcia obrony przydają się nie tylko w trakcie walki - powiedział oschle, kiedy rzęsisty deszcz przestał kapać mu na głowę.
- Carnack?
- Tak?
- Przepraszam, to moja wina, że…Od kiedy do was dołączyłam wszystkim przynoszę pecha. Najpierw ktoś chciał zabić króla, a teraz ty zmieniasz się w potwora…Gauss miał rację… - dodała cicho.
- To nie twoja wina…Najwyraźniej tak musiało być…ja cię nie winię, król też…raczej - powiedział i odwrócił wzrok.
- Carnack, nie pozwolę abyś zamienił się w potwora, a jeśli…nie uda mi się, wiedz, że zawsze będziesz moim przyjacielem…zawsze…
Położyła się Carnackowi na kolanach, a on położył jej rękę na głowie. Mimo że Tivie spała, tarcza nie zniknęła przez całą noc. Wiele lat później opowiadano o nich wiele historii. Jedne bliższe, a drugie dalsze prawdzie. Tivie i Carnack spali nieświadomi czyjejś obecności. W dali zakrakał kruk… Tivie obudziła się późno. Carnacka nie było. Wstała i umyła twarz w rzece.
- Co ty robiłeś? - spytała Vicima, kiedy czyściła mu sierść. Wasid również był cały w błocie. Vicim zarżał w odpowiedzi.
Wyczyściła oba konie i rozpaliła ognisko. Carnack nie wracał. Zastanawiała się już, czy nie pójść go szukać, ale po chwili wyszedł z lasu niosąc w ręce królika.
- Mam dla nas śniadanie - powiedział i rzucił go koło ogniska.
Tivie już miała coś powiedzieć, ale zdążyła się ugryźć w język. Bez słowa zaczęła oprawiać królika Po zjedzonym posiłku ( - Może tu zostaniemy jeszcze trochę? , - Nie możemy! ) ruszyli w dalszą drogę. Tivie rzadko się odzywała, natomiast Carnack nie mógł przestać mówić.
- Dlaczego Gauss nazwał cię elfickim zdrajcą? - spytał po przeskoczeniu wielkiego pnia.
Tivie zwolniła i spuściła wzrok.
- Gauss wiedział, że jestem kobietą…
- Ale skąd, przecież… - natychmiast umilkł dostrzegając jej spojrzenie.
- Zanim opuściłam elfy, lubiłam chodzić sama po lesie. Któregoś dnia spotkałam chłopaka niewiele starszego ode mnie. Siedział pod moim ulubionym drzewem, w moim ulubionym miejscu. Zobaczył mnie. Chciałam uciec, ale jakoś przekonał mnie żebym została. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się jakbyśmy znali się od bardzo dawna. Spotykaliśmy się prawie codziennie. Wydawał się być godny zaufania, więc po miesiącach spotkań, postanowiłam, że pokażę mu wioskę elfów. Kiedy ktoś wchodził w głąb Wiecznego Lasu i szedł tą samą ścieżką co poprzednio, wydawało mu się, że droga jest zupełnie inna. Tak też było z tym chłopakiem. Ja jako przyjaciel elfów byłam odporna na te czary. Obiecał, że nikomu nie powie…obiecał…ale cóż, zostawił na ścieżce znaki. Kiedy następnym razem poszłam się z nim spotkać, jego nie było. Usłyszałam krzyki. Pobiegłam do wioski i zobaczyłam, jak jacyś ludzie niszczą domy i ogrody elfów. Wyczarowałam tarczę, ponieważ elfy nie chciały krzywdzić niewinnych. Wolały same zginąć, niż zabić kogoś. Wtedy wszystko ucichło, a z tłumu wyszedł ten, którego uważałam za przyjaciela. Pokazał na mnie palcem i powiedział:
- Czarodziejom nie można ufać! To ona was zdradziła!
Czułam, jak setki par oczu zwrócone są na mnie. Czułam palący wstyd. Nie panowałam jeszcze dość dobrze nad mocą i kiedy posłałam w ich stronę ogniste strzały, trafiły, choć chciałam ich tylko przestraszyć. Zapewne do dzisiaj mają ślady…
Carnack pomyślał o bliznach na twarzy Gaussa.
- Ale co ma wspólnego z… - zaczął, ale Tivie nie dała mu dokończyć.
- Tym chłopakiem był Gauss…
Carnacka zatkało. Przez chwilę nie wiedział co ma powiedzieć.
- Gauss jest największym…- spróbował znaleźć słowo określające Gaussa, ale jak widać, na człowieka takiego jak Gauss nie było określeń.
Tivie uśmiechnęła się smutno.
- Ale dlaczego Gauss walczył z tobą w obozie? Przecież wiedział co potrafisz…
- Wtedy nie byłam tak dobra jak teraz. Przez te parę lat dużo się nauczyłam. Elfy pozwoliły mi zostać, ale już nigdy więcej nie potrafiłam im spojrzeć w oczy. Przestałam się odzywać. Unikałam ich, aż Rada dowiedziała się gdzie jestem i uciekłam bez pożegnania. Nie ma dnia, żebym nie czuła wstydu. Nawet teraz, po tylu latach ciężko mi zaufać komukolwiek.
- Więc mogę czuć się wyróżniony? - spytał Carnack z uśmiechem.
- Tak, możesz - zaśmiała się.
Zapadła niezręczna cisza. Nagle, kiedy przeskakiwali nad powalonym pniem drzewa, Carnack spadł z konia. Tivie odwróciła się i zobaczyła jego zdziwioną minę. Wyglądał tak, jakby jakaś niewidzialna ręka siłą go ściągnęła. Z wielkim pluskiem wpadł w błoto. Tivie natychmiast zeskoczyła z konia i podbiegła do niego.
- Co się stało? - spytała przerażona.
- Poczułem się bardzo dziwnie. Jakbym przestał być sobą - spojrzał na swoje ręce, które nabrały dziwnego fioletowego koloru i trzęsły się okropnie. Żyły jakby napęczniały i stały się bardzo widoczne. Można było zobaczyć przepływającą w nich krew. Na jego twarzy pojawiły się kropelki potu.
- To się dzieje zbyt szybko! - krzyknęła - Do wioski mamy jeszcze cały dzień drogi, a ty już się zmieniasz! Musimy ruszać! Vicim poniesie nas oboje!
Pomogła mu wsiąść na konia, a sama usiadła za nim. Ruszyła z kopyta wciąż poganiając Vicima. Wasid posłusznie biegł za nimi, ale jako zwykły koń, miał trudności z dotrzymaniem im kroku. Carnack nieprzytomnie chwiał się w siodle, ale Tivie nie pozwoliła mu spaść. Dochodziło południe. Konie były zmęczone, ale Tivie nie pozwoliła im długo odpocząć. Zatrzymali się na chwilę przy jednej z odnóg rzeki Wii i po chwili biegli dalej. Krajobraz zmieniał się nieustannie. Jałowa sucha ziemia przeszła w gęste bujne lasy. Rana nad sercem zasklepiła się, ale im bliżej byli Wiecznego Lasu, tym bardziej dawała się we znaki. Tivie była zmęczona. Od pewnego czasu musiała utrzymywać w siodle nie tylko siebie, ale i Carnacka. Biegli niestrudzenie, aż przed nimi pojawił się las. Słońce chyliło się ku zachodowi, kiedy przeskoczyli mały potok i wbiegli do lasu. Carnack wyglądał coraz gorzej. Miał spuszczoną głowę i mamrotał coś niezrozumiale.
- Jesteśmy już blisko - wyszeptała, kiedy znaleźli się bliżej starszych drzew, tworzących swojego rodzaju granicę.
- Zostaw mnie - powiedział słabym głosem i spróbował zejść z konia, ale Tivie powstrzymała go, chociaż z niemałym trudem.
- Nie zostawię cię, choćby zaatakowało nas sto olbrzymów! Wytrzymaj!
Przebiegli między dwoma potężnymi drzewami, a Carnack jęknął i zakrył oczy.
- Zapomniałam! Usu! - krzyknęła, a Vicim natychmiast zatrzymał się. Za nimi w znacznej odległości biegł Wasid. Wyglądał jakby ten bieg pochłonął jego całe rezerwy energii.
- Las cię nie zna i może ci zrobić krzywdę - powiedziała, kiedy dwa potężne konary podpełzły do nich jak gigantyczne dżdżownice. Tivie urwała kawałek swojej bluzki i zawiązała Carnackowi oczy. Poruszył się nieznacznie, jakby chciał wyrazić opinię o tym posunięciu. Zabrała mu miecz i przerzuciła go przez plecy. Pasek był za długi, ale za to bardzo wygodny.
- Nie ruszaj się - powiedziała - Nic ci nie zrobią.
Ale to nie pocieszyło Carnacka. Wyglądał jakby miał zamiar stamtąd uciec. Poruszył się nieznacznie, kiedy dwa konary delikatnie go dotknęły. Natychmiast się wyprostowały, jakby się zastanawiały dlaczego ktoś się ich boi. - Nie ruszaj się - rozkazała Tivie kiedy konary ponownie zaczęły „oglądać” Carnacka. W końcu odsunęły się i zniknęły, kiedy nie znalazły żadnej broni. W tym czasie Wasid zdążył ich dogonić, ale bał się wejść w głąb lasu. Tivie zawołała go:
- Isa cim nei…chodź…
Wasid posłusznie ruszył za nimi choć trochę chwiejnie. Carnack był zgięty wpół. Jedynym powodem, dla którego nie spadł - była Tivie. Pogoniła konia i już galopowali leśną ścieżką. W miarę jak zagłębiali się w las, coraz bardziej odczuwała piekący ból w miejscu rany. Jakby pod skórą coś się poruszało. Wydawało się, że kiedy przebiegają koło drzew, one odwracają za nimi konary i szepczą coś do siebie. Tivie nie zwracała na nie uwagi. Vicim bardzo dobrze znał drogę i sam wybierał najkrótszą ścieżkę. W pewnym momencie Carnack zaczął się szarpać i wyć. Próbował się wyrwać z uścisku, ale Tivie pomimo bólu, trzymała go mocno. Zakręciło jej się w głowie, ale nie spadła. Całą siłę woli włożyła w dojechanie do celu. Widziała już bramę zbudowaną z nieznanego drzewa. Jednym zaklęciem otworzyła ją i wbiegła na centralny plac. Elfy w popłochu wybiegały spod kopyt Vicima. Zatrzymała się i rozejrzała wokoło. Była prawie nieprzytomna. Tak jak zawsze część domów stała na ziemi, a część wpleciona była w drzewa. Carnack się wyrywał, a ona przestała cokolwiek czuć. Słyszała jak elfy podchodzą do nich powoli i mówią coś do siebie, ale Tivie nie rozumiała z tego ani słowa. Poczuła przeszywający ból nad sercem i osunęła się na ziemię, wciąż trzymając Carnacka.
- Pomóżcie mu - wyszeptała, nie słyszała własnego głosu - Ktoś rzucił na niego Klątwę Przemiany. Pomóżcie…
Nad głową widziała jakieś blade zielone ogniki, które z każdą chwilą wirowały coraz szybciej. Słyszała jakieś przyciszone głosy i czyjś krzyk. Potem nastąpiła ciemność…
c.n.d.