Zmierzch Bogów
Wracać wciąż do domu Le Guin
Blog :

Rybka

Mickiewicz is back! Yo!

Wieczór był gorący i parny, lecz nad jeziorem czuło się miły chłód i rześki powiew od tafli wodnej. Od strony pól płynął usypiający zapach świeżo skoszonej trawy. Pan Adam siedział w rozmarzeniu pod starym dębem, wspominając rozkoszne krągłości młodej Hanki, dziewczyny ze wsi, z którą zawarł tego dnia bliższą znajomość wśród łanów dorodnych zbóż. Podczas ich upojnego sam na sam kochankom szumiały kłosy pszenicy, żyta i gryki, słodko pachniała dzięcielina. Wydawało się, że cała przyroda z przyjemnością patrzy na to, jak dwójka ludzi oddaje się najstarszej przyjemności świata. I tylko paskudna końska mucha, zwana wśród ludu diabelskim gzem, ubzdurała sobie w swoim głupiutkim łebku, że miarowo kołyszący się wśród zieleni zadek poety  stanowi wspaniały  stół biesiadny. Czy skusiła ją niezwykła biel skóry pana Adama czy też jej gładkość - tego mistrz pióra nigdy się nie dowiedział. Poczuł tylko, jak paskudny owad z obrzydliwym brzęczeniem wgryza się w jeden z jego nadobnych pośladków w momencie, gdy wieszcz był już bliski wybuchu skumulowanej w okolicy lędźwi namiętności.

Ten drobny i nieprzyjemny incydent nie dozwolił poecie dokończyć rozpoczętego dzieła.  Pan Adam, mężczyzna delikatny oraz czuły na wszelki ból i niewygody, zareagował na owadzie ugryzienie ucieczką w omdlenie, zaś hoża dziewucha, nie mogąc doczekać się z jego strony upragnionej reakcji, która wyniosłaby ją na wyżyny niebiańskiej szczęśliwości,  wyślizgnęła się spod bezwładnego ciała kochanka i wróciła do wsi. Nieszczęsny poeta leżał zaś osamotniony, zupełnie pozbawiony czucia, wystawiając swą bladą i bezbronną pupę ku swawolnemu słońcu, które z ochotą zaczęło ją ogrzewać i przydawać jej apetycznego, różowego odcienia.

Na szczęście omdlenie nie trwało długo i pan Adam zdołał uratować swoje delikatne ciało przed spaleniem, uchodząc z nieprzyjaznego pola nad jezioro. Tam umościł się na miękkiej trawie i zmęczony wydarzeniami dnia zasnął, by wieczorem obudzić się rześkim, wypoczętym, choć też nieco nadjedzonym przez zalegające w nadbrzeżnych krzakach stada komarów.

Z miejsca, gdzie spoczywał poeta, rozciągał się przepyszny widok. Woda jeziora, w której odbijało się zachodzące słońce, mieniła się różnymi odcieniami czerwieni i błyszczała niczym żywe srebro, wzbudzając w młodym mężczyźnie szczery zachwyt. Panu Adamowi, patrzącemu na piękny, wieczorny spektakl przyrody zrobiło się tak jakoś tkliwie i błogo na sercu i w duszy. Wróciły wspomnienia ciepłych letnich wieczorów, spędzanych nad wodą w towarzystwie sióstr i braci i  zasłyszane w dzieciństwie straszne opowieści o wodnych boginkach, zamieszkujących tak urokliwe miejsca. Żyły te prześliczne panny w podwodnych pałacach, pełnych kolorowych muszli i złocistych rybek, brały się zaś z topielic – dziewcząt, które popełniły kiedyś samobójstwo. Martwe ciała nieszczęsnych istot miał ożywiać zły duch, który w zamian za dar nieprzemijającej urody zmuszał wodnice do wciągania pod wodę podrosłych chłopców, jurnych parobczaków i pijanych chłopów, wracających po nocy z karczem.  Dziewczęta kusiły nieostrożnych mężczyzn swoimi wdziękami, słały ku nieroztropnym chłopiętom wabiące znaki i skinienia, powodując, że ofiary same rwały się na spotkanie śmierci w zimnych nurtach jezior i rzek. Odstraszyć rusałki mogła tylko żarliwie wypowiedziana w czas modlitwa, a i to pod warunkiem, że płynęłaby z czystego, nieskażonego nadmierną chutliwością serca.

- „Ach, gdybyż i mnie pokazała się jakaś piękna wodnica” – wyszeptał w rozmarzeniu pan Adam, zapominając zupełnie o tym, że czasami nieopatrznie wymówione życzenia się sprawdzają. A była to właśnie pora dziwów i czarów, kiedy złe moce swawolą po świecie, podsłuchując myśli w ludzkich głowach i płatając smiertelnikom złośliwe figle. W pobliżu poety musiał snadź kryć się jakiś bies czy chochlik, bo oto przed oczami młodzieńca poczęło rozgrywać się dziwne widowisko. Najpierw w trzcinach zaszumiał żałośnie wiatr, następnie po gładzi wodnej przebiegły znienacka swawolne srebrne bąbelki, które zaczęły formować się w lekką, jakby utkaną z mgły i promieni słonecznych niewieścią postać. Na oczach zdumionego, ale i oczarowanego zjawiskiem poety, kształtowała się urocza dziewczęca główka, ozdobiona dwojgiem długich, pszenicznych warkoczy, gładka szyja i ramiona, przechodzące niżej w dwie rozkoszne krągłości, ozdobione u szczytów słodkimi jak wisienki soskami. Patrząc na te wspaniałości pan Adam  poczuł przyjemne mrowienie w dole brzucha i rosnące podniecenie, w miarę jak  dziwne zjawisko stawało się coraz to bardziej realne i urokliwe.

Kiedy zakończył się fantastyczny proces tworzenia ślicznej dziewoi,  wodnica rzuciła panu Adamowi powłóczyste spojrzenie i ruszyła powoli, krocząc po tafli jeziora, w jego kierunku. Oniemiałemu z podziwu poecie rusałka zdała się prawdziwą boginią. Z każdym krokiem wydawała mu się urodziwsza i godna zachwytu. Gdy stopy panienki dotknęły nadbrzeżnego piasku pan Adam był już w niej na zabój zakochany. Jego serce waliło niczym oszalałe, oczy zaszły mgłą i zaschło mu w ustach, jakby był głupiutkim, dopiero wchodzącym w życie sztubakiem, a nie znanym w wielkim świecie poetą i łamaczem damskich serc. I choć chciał paść na kolana i wyznać pięknej nieznajomej szaleńczą miłość, ubierając swe słowa w cały czar i powab poezji, to stał bezgłosy, wpatrując się  tylko w urokliwą nieznajomą roznamiętnionym, pełnym pożądań wzrokiem.

Widząc stan poety rusałka uśmiechnęła się leciutko, ukazawszy zza różanych warg perłowe ząbki, po czym, pochyliwszy się lekko, zadała mu pytanie, dziwnym, starczym i zupełnie nie pasującym do swojego wyglądu głosem:

- „Panoczku, a nie wiecie aby czy już Wacek, łajdus jeden, krowy do obory zegnał?”

- „Nnnnnnie wiem.” – wyjąkał poeta, nie rozumiejąc w istocie co odpowiada i o co właściwie chodzi.

- „Szkoda.” – zaskrzeczała wodnica – „Kiebyż zegnał to mliko my by wydoili, a tak, psia jego mać, czekać na głuptoka trzeba!”.

Po tej dziwnej przemowie śliczna dziewoja tupnęła bosą stópką w piasek i rozpłynęła się w gęsty obłoczek pary, który osiadł na twarzy, włosach i ubraniu pana Adama. Poeta, przemoczony i zbity  z tropu patrzył jeszcze przez chwilę w miejsce, gdzie przed momentem stała jego bogdanka, po czym odwrócił się na pięcie i wolnym krokiem, jak somnambulik, powlókł ku wsi, ku chałupie wójta. Tam złożył swą skołataną głowę na miękkich poduszkach, podesłanych zapobiegliwą ręką zacnej wójtowej i długo w nocy rozmyślał jeszcze o  tajemniczym i niezwykłym spotkaniu, podczas którego poznał  zakochanie od pierwszego wejrzenia.

Kilka dni później, z tęsknoty za uroczą rusałką, w głowie poety narodziła się słodka ballada. A zaczynała się ona tak:

„Od dworu, spod lasa, z wioski,

Smutna wybiega dziewica,

Rozpuściła na wiatr włoski

I łzami skropiła lica.

 

Przybiega na koniec łączki,

Gdzie w jezioro wpada rzeka;

Załamuje białe rączki

I tak żałośnie narzeka:

 

"O wy, co mieszkacie w wodzie,

Siostry moje Świtezianki,

Słuchajcie w ciężkiej przygodzie

Głosu zdradzonej kochanki.”

Komentarze
Stary_Zgred : Główkujcie chłopcy, główkujcie - ten pomysł z Justinem Biebere...
Rochu : Justin być może odpadł w przebiegach dlatego, że Zgred nie jest lezbi...
Rochu : A czemu jednak staruszkowie, a nie gimnazjalistki? Przeca o ile wiem od 15 (czy...
Średnia ocena: 0
Oceny: 0
starstarstarstarstar

Podobne artykuły