Od niedawna mamy w kraju bardzo tanie loty z Polski do Finladii. Korzystajac z okazji, że jeszcze jesteśmy w Unii Europejskiej można wybrać się do krainy tysiąca jezior na dość drogie wczasy albo na jeden z licznych tamtejszych letnich koncertów. Ruisrock to jeden z najstarszych europejskich festiwali. Był to pierwszy raz, kiedy udało mi się na niego wybrać. Ogromna trzydniowa impreza odbywa sie na wyspie Ruisallo niedaleko Turku.
Festiwal co roku odwiedza kilkadziesiąt tysięcy osób. Spotkać też można sporo Polaków. Ruisallo znajduje się około dziesięć kilometrów od centrum Turku i jest bardzo ładną zieloną wyspą na zatoce prowadzącej do lokalnego portu. Oprócz koncertów odbywających się aż na kilku scenach, warte podziwu są m.in. przepływające co jakiś czas ogromne statki pasażerskie i transportowe. W ciągu zaledwie paru dni festiwalu można było zobaczyć takie zespoły jak: Life Of Agony, Porcupine Tree, Ensiferum, Amorphis, Nightwish, Sonata Arctica, Ministry, The 69 Eyes, HIM, Bullet For My Valentine, Apocalyptica i wiele wiele innych.Na teren koncertów nie można wnosić między innymi alkoholu (oczywiście Polak potrafi...), płynów w szklanych butelkach oraz co ciekawe - parasoli. Gdy zaczyna padać, a trzeba przyznać, że w Finlandii leje często - las parasoli uniemożliwia zobaczenie czegokolwiek na scenie. Z Kaupatori - centrum Turku - przez cały czas trwania festiwalu jeżdżą co chwila autobusy tak, że dojechać i wyjechać można w niemal każdym momencie. Oczywiście, tuż przed rozpoczęciem i zaraz po zakończeniu koncertów tłok jest nieziemski. Autobusy dowożą ludzi pod sam most, kilka kilometrów od miejsca imprezy. Ruisallo jest rezerwatem i do samego terenu koncertów trzeba już dojść pieszo. Wzdłuż trasy porozstawiani są cały czas ochroniarze. Ponieważ w Finlandii ludzie zachowują się dość rozsądnie, więc rola stróżów to głównie wskazywanie drogi co bardziej naprutym uczestnikom imprezy. Co więcej , odbywają się tam całe rodzinne wycieczki w celu... zbierania śmieci. Puszki i butelki kosztują po kilkanaście centów, a w czasie festiwalu można zrobić na nich niezły biznes. Do tego Finowie mają hopla na punkcie ekologii.
Występy odbywają się na czterech scenach: Niittylava (niebieska), Teltta (pomarańczowa), Paviljonkilava (czerwona) i Rantalava. Organizacja ich jest na tyle zmyślna, że koncerty albo wcale ze sobą nie kolidują, albo w tym samym czasie odbywają się występy w zupełnie rożnych klimatach muzycznych tak, by widzowie nie mieli problemów ze zdecydowaniem się, gdzie iść. Osobiście miałem takowy dylemat tylko raz między Nightwish a Ministry, więc wybrałem Nightwish, ponieważ nie miałem jeszcze okazji widzieć go w nowym składzie.
Dzień pierwszy festiwalu zaczął się dla mnie doskonale, bo występem zespołu, który kiedyś bardzo lubiłem, a nie słuchałem go chyba z piętnaście lat. Szczerze mówiąc myślałem, że Life Of Agony już dawno nie istnieje. Grupa zadebiutowała kiedyś genialną płytą "River Runs Red" i od tego czasu więcej o nim niej słyszałem. Powstały potem jeszcze trzy kolejne albumy, ale chyba nie powtórzyły sukcesu "River...". Byłem bardzo ciekawy jak Life Of Agony się zaprezentuje. Jak się okazało prawie wszystkie utwory pochodziły z pierwszej płyty. Poleciały wszystkie hiciory: "This Time", "Underground", "River Runs Red" czy "Bad Seed". Było też trochę utworów, których nie znałem ,więc pewnie z nowszych wydawnictw. Brzmiały całkiem poprawnie, jednak żadna z tych nowych piosenek nie wpadła mi w ucho - może kiedyś do nich wrócę.
Ledwie skończył grać Life Of Agony, a trzeba było powoli przenosić się na kolejną scenę, gdzie ustawiało się już Ensiferum. Nie jestem jakimś wielkim fanem tego zespołu, ale muzyka mi się podoba. Grupa wyskoczyła na scenę przybrana w barwy bojowe - jak na pagan metal przystało, a pod scenę nie dało sie wcisnąć nawet szpilki. Muzycy zagrali przekrojowy materiał, po trochu z każdego albumu. Mankament stanowił fakt, że był to chyba jedyny koncert, na którym nagłośnienie wokalu pozostawiało wiele do życzenia.
Potem przyszedł czas na to co tygrysy lubią najbardziej czyli Amorphis. Zespół zagrał przede wszystkim utwory z "Silent Waters". Tomi Joutsen spisywał się świetnie. Osobiście wolałem głos Passi Koskinnena, którego image też bardziej pasował do Amorphis, ale Finowie podobno wolą nowego wokalistę, gdyż wprowadził trochę więcej dynamiki do zespołu. Amorphis zagrało między innymi: "On Rich And Poor", "Divinity", "Silent Waters", "Better Unborn", "House Of Sleep" oraz "Alone" i "Magic And Mayhem". Wszystko wypadło dobrze; nie podobały mi się jedynie "Divinity" i "Alone", które lepiej wychodziły w wykonaniu Passi'ego.
Emocje po Amorphis były tak duże, że na Sonacie Arctice postanowiłem już sobie zrobić przerwę i zainstalować się w jednym z wodopojów. Piwo i cider - bo tylko to można było dostać na festiwalu, sprzedawane było w specjalnie do tego przystosowanych wydzielonych terenach i nie można było nic tam wnieść ani wynieść. Kiepsko się z nich obserwowało scenę, ale dźwięk słychać było dość dobrze. W każdym razie Sonata Arctica zagrała nieźle.
Po Sonacie zaczęliśmy się powoli przemieszczać w stronę sceny, gdzie zagrać miał Nightwish po drodze wpadając na ekipę Empiku. Było do przewidzenia, że na płycie będą dziać się sceny dantejskie, bo show miał być specjalny, z pokazami ogni sztucznych i dopóki wszystkie nie wypaliły pod scenę nie wpuszczano nawet fotografów. Nightwish rozpoczął grać, kiedy w Finalndii zaczęło się powoli ściemniać czyli koło północy. Fajerwerki były takie sobie - zespół przystąpił do śpiewania. Dla mnie ani Tarja bez Nightwish ani Nightwish bez Tarji nie reprezentują już nic ciekawego. Do tego do gustu nie przypadła mi Annette. Reszcie publiczności chyba też. Annette ubiera się koszmarnie i nie bardzo umie złapać kontakt z publicznością. Wybranie Szwedki jako wokalistki samo w sobie ze strony Tuomasa było dość przewrotnym żartem. Ponieważ mówienie po szwedzku jest dla Finów dość obraźliwe, więc Annette posługiwała się na szczęście dla nas, ale chyba nie po myśli publiczności - językiem angielskim. Na szczęście jak zawsze dobrze dogadywał się z fanami Marco Hietala. I to chyba on nadaje obecnie Nightwish charakteru. Zespół zagrał większość swoich hiciorów. Kawałki z "Dark Passion Play" jeszcze jakoś brzmiały. Ale ze starszymi Anette po prostu sobie nie radzi. Publiczność jednak wytrwała do końca, wszyscy razem pchaliśmy się po ciemku do autobusów by dostać się do miasta.
Dzień drugi festiwalu Ruisrock rozpocząłem od zespołu Poets Of The Fall, do którego wysłuchania zostałem namówiony. Zespół gra dość lekki rock z progresywnymi elementami, ale raczej nic specjalnie ciekawego. Dotrwałem jakoś do końca tylko dlatego, że na tej samej scenie zaraz po nich ukazać się miał Opeth. Opeth przedstawiać raczej nie trzeba. Tu publiczność również zleciała się tłumnie. Kapela zagrała głównie kawałki z "Watershed". Pojawiły się "Coil", "The Lotus Eater" oraz "Porcelain Heart". Było też parę nagrań z płyt starszych. Pierwszy raz dopiero widziałem Opeth na żywo i zrobił na mnie niezłe wrażenie - kawałki brzmiały tak profesjonalnie jak na płytach. Był to z pewnością jeden z najlepszych koncertów na Ruisrock.
Zaraz po Opeth przenieśliśmy się z powrotem na Paviljonkilava, gdzie już niedługo wystąpić mieli The 69 Eyes. Pod sceną gromadził się gotycki tłumek, by zająć jak najlepsze miejsca. Wszyscy dyskutowali głównie o strojach w jakich tego wieczoru może zaprezentować się kapela. Koncert rozpoczął się ku uciesze gawiedzi efektownym wyjściem Jyrki'ego w trupiej masce. Wampiry z Hellsinek zagrały między innymi: "Devils", "Perfect Skin", "Dance To The Moon", "Ghost", "Berlin", "The Chair", "Never Say Die". Z okazji niedawnej rocznicy śmierci Morrisona zagrali również cover The Doors - "L.A. Woman", a na koniec jak to zwykle robią - "Lost Boys".
Hanoi Rocks to zespół, który ma chyba ze 20 lat i okres jego świetności już dawno minął razem z modą na glam rock. Band rozpadł sie jakoś w latach osiemdziesiątych i od tego czasu wokalisty Michaela Moora nikt nigdy nie widział trzeźwego na ulicy. Parę lat temu zespół wznowił działalność a koncerty grupy cieszą się popularnością, zwłaszcza wśród starszego audytorium. Pod sceną rzeczywiście był tłok, a zespól dał nieziemski show. Nie wiem, ile lat może mieć Moore, ale takiego wigoru pozazdrościć mu mogą nastolatki. Biegał po scenie, wspinał sie na rusztowania - nie dość, że nie spadł to jeszcze wychodziło mu równoczesne śpiewanie. Zespół zagrał najbardziej popularne kawałki ze swego repertuaru, a pod koniec trochę coverów.
The Ark to jeden z kilku szwedzkich zespołów, które pojawiły się na festiwalu. Wybrałem się by go zobaczyć, gdyż to podobno żywa legenda, ale nie zrobili na mnie tak dobrego wrażenia jak Hanoi Rocks. Kiedy zespół śpiewa w kółko o tym, że na świecie powinien zapanować pokój i miłość oznacza to zwykle, że jest już w ostatnim etapie swojej twórczości i śpieszno mu do grobu. To ten typ glam rocka, za którym nie przepadam, wiec resztę koncertu spędziłem na pogawędkach z przedstawicielkami rosyjskich mrocznych portali. Na posterunku pozostałem - tym bardziej, że po zapadnięciu zmroku miał się pokazać on - HIM.
Występ Ville'go zapowiedział sam Bam Margera, który przybył do Turku specjalnie na Ruisrock. Ville Valo pokazał się w dobrej kondycji. Chyba nawet za dobrej, bo trochę przytył od tego niepalenia. Pokazał się też, nie jak to dotychczas bywało z butelką wina, tylko z Red Bullem. Valo zaśpiewał między innymi "Wicked Game", "The Beginning Of The End", "Join Me", "Razorblade Kiss", "Lazarus Heart" oraz "In Joy And Sorrow". Pod koniec pojawił się też "Rebel Yell" Billy'ego Idola. Ponieważ był to już ostatni koncert tego dnia festiwalu, grzecznie jak sardynki zapakowaliśmy sie w autobus i opuściliśmy Ruisallo.
W dzień trzeci postanowiłem opuścić poranne koncerty. Nie dałem namówić się na Terasbetoni, bo krew i tak miała się lać wieczorem na Turisas. Zdecydowałem się wybrać dopiero na brytyjski Bullet For My Valentine. Kapele tego typu zwykłem nazywać na prywatny użytek Emo Metalem. Bulleci coś tam wykonują, ale ja nic w ich muzyce ciekawego znaleźć nie potrafię. Chłopaki są za to ładnie uczesani i mają sporą grupę fanek, które okupowały pierwsze rzędy. Muzycy za dużo gadali, za mało grali, a humor był mało wyszukany. W połowie koncertu dałem sobie spokój i poszedłem na chwilę opłukać gardło, ponieważ na tej samej scenie zainstalować się za chwilę miała Apocalyptica.
Apocalyptice towarzyszył lokalny bębniarz, jednak nie zdołałem zapamiętać jego imienia. Zespół zaczął apokaliptycznym intrem, a następnie na ruszt poszły znane covery Metalliki: "Fight Fire With Fire", "Seek And Destroy" i "Enter Sandman". Zagrali też cover Davida Bowie "The Pretty Things Are Going To Hell" oraz trochę utworów z najnowszej płyty, między innymi sam "Worlds Collide", "I'm Not Jesus" i "Sweet And Safe". Nie obyło sie też bez klasyki (Grieg) oraz Rammstein ("Seemann"). Muzycy dali z siebie wszystko, pękały struny i łamały sie smyczki. Eicca wykonywał karkołomne solówki. Nie lubię cover bandów, ale Apocalyptica jest wyjątkiem.
Turisas było bardzo miłym akcentem na koniec festiwalu. Zespół nazwał się od mitycznej krainy staroskandynawskiego boga wojny i gra połączenie battle metalu z folkiem, a wszystko to trochę z przymrużeniem oka. W instrumentarium mamy poza standardowym zestawem skrzypce oraz akordeon z bardzo sympatyczną zresztą akordeonistką. Zespół odstawił nieziemski show, tym bardziej, że materiał z koncertu z Ruisrock ma znaleźć się na ich pierwszym DVD. Publiczność pomagała jak mogła. Turisas ma w swoim repertuarze piosenki zarówno w jezyku fińskim jak i angielskim. Zagrali między innymi swój popisowy numer "To Holmgard And Beyond", "Battle Metal", pijacki "One More", a także cover Boney M "Rasputin". Ten utwór zresztą wykonuje nie wiadomo czemu chyba co druga fińskia kapela. Poza tym pojawiły się chyba wszystkie utwory z najnowszej płyty "The Varangian Way".
Festiwal na pewno pozostawi niesamowite wspomnienia i sporo nowych znajomości. Jeżeli chodzi o organizację to po prostu bajka. Śmieci sprzątane są na bieżąco, papier w toaletach jest nawet o północy, a imprezowicze ochraniani są od początku do końca, choć tak naprawdę nie wiadomo przed czym - Finlandia jest krajem bardzo przyjacielskim i spokojnym. Na koncertach ustawiane są podesty dla niepełnosprawnych, gdzie można wjechać na wózku inwalidzkim i cały czas mieć dobry widok na scenę. Jedynym minusem są tak naprawdę ceny. 7 euro za frytki i 5 za piwo to lekka przesada. Do tego na afterparty raczej nie ma co liczyć, gdy się samemu czegoś nie zorganizuje, bo kluby w Turku zamykane są dość wcześnie. W porównaniu jednak z koncertami w Niemczech czy Anglii, Finowie z pewnością się lepiej bawią i mimo wysokich cen zdecydowanie więcej piją. Ruisrock polecam każdemu tak samo jak Tuska, z którego relacja niebawem. Zamiast tracić czas i nerwy na polskie festiwale z kiepskim składem można dołożyć trochę pieniędzy i pobawić się w przyzwoitych warunkach nie klejąc się od kurzu i błota. Dodatkowo unikalna przyroda i wspaniali ludzie zapewniają niesamowite wspomnienia.
http://www.darkplanet.pl/modules.php?name=usergallery&op=show_photo&id=44443