Wrotycz przedstawia: Nie ma takiej chwili, której nie dałoby się przytwierdzić do cienkich nitek i powiesić na plakacie, nie ma takiego dźwięku, którego nie można sprowadzić na deski poznańskiej Piwnicy 21. Udało się! Kolejny raz. Długo musieliście czekać na tę relację, ale to musi rosnąć... Rosło wtedy przez cały wieczór... Wybuchło wraz z "Holy War" i jeszcze dym się unosi...
Są takie godziny, które mijają przez palce niespostrzeżenie, ten czas z Coph Nią mam jeszcze w dłoni - ciśnie się na usta... Zaczęło się niewinnie, jak powiadają. Oddech Sondy wniósł dumnie klimat zamierzony. Godnie wprowadzono nas w wyziewy elektroniczno - dark ambientowe. Troszkę jednak nie mogłam się doczekać głównego dania - bez urazy dla wszystkich fanów Sondy.
Wielka gwiazda wieczoru skromnie wkroczyła na scenę, nie tak, jak można byłoby sobie wyobrazić początek koncertu jednego z gigantów gatunku. Chociaż w sumie nie wiem jak powinno wyglądać takie wejście. Nie wtopili się w tło jednak, jak poprzedni projekt, choć skromnie zaczęli występ. Miałam poczucie przez chwilę, że nie wyglądają na sceniczne osobowości, że coś się nie komponuje. Jakieś echo dnia wczorajszego uderza o deski...Jakby grali pierwszy raz... Jakby się peszyli. Jakby dziwnie musieli się wdrożyć. Między utworami była taka zachowawcza cisza, nawet kiedy trwały oklaski... "Oh, You don't really mean that" - w ten sposób wokalista rozproszył ten dziwny klimat zażenowania, gdy biliśmy brawo. Było to, jak to ująć... hmm - urocze. Tak Coph Nia, Drodzy Państwo, okazała się uroczym zespołem! Pomimo mroku, jaki zasiali dookoła i pomimo systematycznym krzyków-ryków, patrzyłam na nich, jak na nieśmiałych typków (to chyba dobrze?). Nawet zimnie wyziewy grobowe nie odebrały mi klimatu ciepła, gdy obserwowałam ich - miotających się na scenie.
Takie utwory jak "Angel Of The East...", "Stigmata Martyr", "Prime Mover", "To Fix The Shadow" uzmysłowiły mi, że ten projekt rządzi na scenie ambientowej. Utwór "Our Lady Of The Stars" bez żeńskiego wokalu też się świetnie zaprezentował. "Lord Of The Air" na żywo zabrzmiał genialnie, jednak i tak wolę wersję studyjną. To niesamowite, pomimo że wizualizacje się nie sprawdziły, ten klimat i nastrój kameralnej ciszy i podziemnego napięcia został zachowany.
"We fall, we die, and then we rise...". Ot, takie wspomnienie nieśmiałe... Duchowe przeżycie specyficznego Pana M. W końcu rozniosło nas w pył. "Religious Experience" przeszło na publiczność. Pozostaliśmy z niedosytem i świętą wojną rozbijającą myśli echem. Zapewne tamtego wieczoru „Holy War” stało się swoistym hymnem.
Nie omieszkam sobie podarować i wyrazić swego ubolewania pod adresem publiczności. Jak można było po koncercie tak po prostu udać się do domów? Jacup_H wgniótł w ziemię te zgliszcza powojenne. Nie powiem, kto się bawił! Ja osobiście wyżyłam się, a jego set okazał się świetnym stylowym kontrastem dla pierwszej części tego wyjątkowego spotkania w Piwnicy 21. Oby więcej takich terrorystycznych pneumatycznych wstrząsów! Ciekawe wizualizacje przyciągnęły poszczególne jednostki do karmienia się przedziwnymi obrazami. Tak, były dziwne...
Wrotycz Recors donosi: Są takie chwile, które grzęzną pod skórą zapamiętane. Kolejny świetny koncert przechodzi do spisu udanych imprez.
Dziękuję bardzo właśnie za tę.
amorphous : W naszej galerii znajdują się już zdjęcia z koncertu wykonane przez K...