Gdy tak patrzyłam na dzieciaki tańczące pogo pod sceną i starszych stojących z boku, mimo, że to dla nich punk był rzeczywistością a nie mitem, jak dla młodszych, to tak jakoś żal mi się zrobiło. Te brudne brzmienia nie mają już „drugiego dna”. Wprawdzie anarchia i bunt dla samego buntu to może niezbyt chlubne idee, ale to one sprawiały, że te proste piosneczki z wykrzyczanym tekstem zyskiwały na autentyczności.
Została tylko otoczka, legenda. Nieliczne centra alternatywne jak Rozbrat, ze swoją działalnością kulturalną i protestacyjną, są niczym słowo „not” dopisywane do haseł PUNK’S DEAD innym kolorem farby, choć w haśle nie ma już na nie miejsca.
Ale może taki jest los większości kontrkultur? Mogą zaistnieć tylko, gdy spełnia się życzenie „obyś żył w ciekawych czasach”. Wobec tego Konik powinien się urodzić gdzieś w Stanach w połowie lat 60 ubiegłego wieku, lub w Polsce u schyłku XIX stulecia.
A może się mylę? Może ciągle jeszcze punk to coś więcej niż agrafka w uchu i anarchia na klapie plecaka?