Oxbow to zespół poszukujący, nieprzewidywalny, lubiący zaskakiwać. Kapela, która przez ponad dwadzieścia lat pozostaje absolutnie odrębnym, niepodobnym do nikogo, mocno odrealnionym bytem, na skale tak wielką, że ze spokojem można stwierdzić, iż drugiej tak zjawiskowej formacji, na tej planecie nie znajdziecie. Ale za nim na scenie Eugene Robinson rozpoczął diabelski rytuał zdzierania głosu (całkiem możliwe, że i o krtań niechybnie zahaczył), w roli supportu wystąpiła miejscowa kapela Terrible Disease, która z całą pewnością nie rozczarowała.
Młody zespół z początku wydawał się trochę stremowany. Szczególnie perkusista, który gubił swoje pałeczki nader często. Wyliczać ile to raz musiał je zbierać z podłogi nie zamierzam, bo jego akurat za ten występ wypada mi pochwalić najmocniej. Sekcja rytmiczna zabrzmiała naprawdę ciężko, ale trzeba przyznać przy tym, że w pełni zawodowo. Panowie grają pomysłowo, wplątując w swoje agresywne kompozycje, ożywcze pauzy, przełamania rytmu i ciekawe zmiany tempa. Wstydu na pewno nie było. Ale oszukiwać przesadnie też nie zamierzam, bo choć w naszym kraju ciągle mało jest zespołów poruszających się po noise rockowych zakamarkach, przed kapelą jeszcze sporo pracy. Takie granie rzeczywiście ma racje bytu, tylko gitary zdecydowanie za mało, a dużo, zdecydowanie za dużo śpiewania. Przeciągane linie wokalne, trochę przesadnie „rozpychają” muzyczną przestrzeń, którą możnaby w bardziej pomysłowy sposób zagospodarować, dopełniając tym samym swoje brzmienie w sposób bardziej okazały. Tak, czy siak w przerwie, znalazło się kilka powodów by wypić za zdrowie grupy. I jeśli tylko nie zabraknie im determinacji, a i los okaże się dla nich łaskawy, to w przyszłości, okazji do wzniesienia toastu, może być zdecydowanie więcej.Z dwadzieścia, może trzydzieści minut później…
To nie był długi koncert, raptem niecała godzina. Cały set podzielony był na dwie części. Pierwszą, bardzo krótką, w pełni akustyczną, składającą się z dwóch numerów, rozpoczęli od Geometry of Business, z ich ostatniej płyty The Narcotic Story. Z albumu, który na koncercie była najsilniej eksploatowana. Z „prądem”, czy też nie Eugene nie oszczędzał się, ani na moment, ani przez chwile. Mocno ciemiężył swój gardziel. Z początku krążył on wokół reszty kapeli, która rozstawiła się na środku sali i wygodnie usadowiła swoje tyłki na krzesełkach. Dąsał się w naciągniętej prawie na oczy czapce, wypluwając przy tym co krok kolejne słowo. Całość jego scenicznego zachowania wydawała się być dopracowane w każdym szczególe. Bo i dziwne pozy, i osobliwy krok, i odpowiednia mimika twarzy, robiły potworne wrażenie. A kto poczuł na sobie jego wzrok, kto go widział na żywo z bliska, zapamięta zapewne ten moment na bardzo długo. Szczególnie, że w klubie Katakumby było mało miejsca, na to by ukryć się przed jego spojrzeniem. Przed druzgocącym dźwiękiem gitary Niko Wenner’a w Bull’s Eye, kiedy ten podpiął się już pod wzmacniacz, też nie dało się uciec. Skazani na pożarcie, skazani na oszałamiająca perfekcje wykonawczą, można było tylko skomleć o więcej. I udało się. Na pierwszy bis Lucky. Utwór który wskrzesił chyba największe pokłady histerii w oczach fanów zespołu. Kolejny kawałek 1000 – umazany w brudzie noise rocka, konający z każdą kolejną sekundą w ponurym krzyku gitary, pomieszanej z głosem wokalisty, poprowadził publiczność na skraj szaleństwa. Oxbow w wydaniu na żywo to czysty dynamit, twór doskonały, godzący i konsolidujący wszystkie rozrzuty stylistyczne. I to brzmienie! Jak wspaniale, że pisząc relacje z tego koncertu, nadal gości w mojej głowie. A to doprawdy zakrawać może na cud.
Po występie panowie cierpliwie składali autografy i długo rozmawiali z publicznością. Udowodnili tym samym, że nie są napuszonymi, przepompowanymi gwiazdami. Ciężko jest uwierzyć w te durne plotki, że zwady na koncercie szukają, bo to normalne chłopaki są i tyle. To ta muzyka. To wszystko wina muzyki Oxbow, która grzebie żywcem dobre obyczaje. Na amen!