Stał rozglądając się bezmyślnie i dopiero po chwili uświadomił sobie gdzie jest i na co patrzy. Jakby dusza jego miała mniejsze stopy i nadążyć za nim nie mogla w jego wielkich kapciach. W końcu doczłapując się i potykając o próg, niezgrabnie wpadając, wróciła do niego i ożył. Nie ujrzał niczego czego wcześniej by nie widział i chcąc zdjąć okulary zorientował się, że zostawił je w pokoju.
Niebo było czyste, w pewnym sensie. Było na nim tylko to co zdołał ujrzeć mimo swojej wady. Było także przyjemnie delikatnie rozmazane, w gradiencie. Nie mógł dostrzec wyraźnych ostrych kształtów. Potężny okragły księżyc nie był idealnie wyciętym okręgiem, przepaloną dziurą na czarnej tafli. Wyglądał jak wielka biała łata z towarzyszącymi mu mniejszymi jasnymi gwiazdami - plamki, których brzegi zdążyły już wsiąknąć w materiał, a których jeszcze nie zdażył wysuszyć nadciągający dzień.
Przypomniał sobie, że gdy był dzieckiem, matka jego miała wielki granatowy aż czarny fartuch kuchenny w białe kropki z wielką biała kieszonką po środku, na brzuchu. Mamo? Zapytał pod nosem, chyba za późno już na kolację ale czy nie za wcześnie też na śniadanie? Uśmiechnął się, dzecinada, pomyślał, przecież mama śpi obok ojca.
Położył się w łóżku, na wznak jak zawsze nogi złączając i dłonie składając na piersiach. Na zamknietych powiekach oglądał projekcję nocnej scenerii. Niebo to specyficzny kucharz, zastanawiał się, za dnia chyba nigdy tak w głowach nie mieszał jak w nocy.
KostucH : Cieszę się bardzo z waszych słów uznania. Miło czytać, że jak...
litea : Ma w sobie coś wyjątkowego :) Gdzieniegdzie brakuje mi przecinka, al...