Cisza. Uczucie bezgranicznego spokoju, brak dźwięków tak ostry, że niemal namacalny. Delikatny oddech wiatru, pełznący bezgłośnie nad milczącą, błękitną tonią oceanu. I światło… Światło, w którym tonie sylwetka małej dziewczynki. Przenikający przez nią blask, kojący zmysły, przepędzający strach, tak jak wiatr rozprasza burzowe chmury.
Uczucie bezdennej, nieuzasadnionej błogości, zupełnie tak jakby można było uwierzyć, że problemy nie istnieją, jakby troski były złudzeniem, żałosnym żartem rozpływającym się w sennym obłoku. Wątła chmura, z której kapią pomarańczowe krople spokoju. Dziewczynka powoli otworzyła oczy, by się temu przyjrzeć, nasycić głód dziecięcej ciekawości, sprawić by jej oczy uwierzyły w każdy otaczający ją cud. Spojone radością źrenicę rozwarły się z wrażenia… Jej niewielka sylwetka dziesięcioletniej dziewczynki była ukryta między tysiącami soczyście zielonych liści wielkiego drzewa. Jego konar wyrastał bezpośrednio z wody, a grube, dumnie rozpościerające się gałęzie królowały nad spokojnym przeźroczem. Nie było widać nawet skrawka lądu, nie było słychać krzyku mew. Tylko ona i to drzewo… Bez poczucia czasu, bez dźwięków. Jakby wszystkie zegarki przestały działać, jakby ktoś wyciszył pilotem cały świat. Tylko ona i jej śmiech… Dookoła nie było niczego poza ciągnącą się w nieskończoność morską tonią. Jej świeży zapach wdzierał się do płuc dziewczynki, a ona wdychała go z wdzięcznością, zamykając oczy z rozkoszy. Na niebie nie było ani jednej chmurki, nienaturalnie jasny blask słońca spowijał wszystko w bladej łunie zaczepionej aż o kanty horyzontu.
Dziewczynka wstała ostrożnie, balansując na gałęzi, niby cyrkowiec na linie. Liście wyginały się w leniwym tańcu, smagane tchnieniem morza. Bose stopy dziecka wędrowały w swoiście majestatyczny sposób po starym konarze, a jej koszula nocna delikatnie muskała jej ciało. Dziecko zsunęło się powolutku na niższe gałęzie i przykucnęła na jednej z nich, zanurzając dłoń w zimnej wodzie, obserwując rozchodzące się po niej kręgi, które zmąciły lustrzane przeźrocze. Uklęknęła i przyjrzała się swojej twarzy w wodnym odbiciu. Jej kruczo czarne włosy pieściły jej rumiane policzki i twarz, nie naznaczoną jeszcze trudami życia. Czarne kosmyki zanurzyły się w wodzie, przywodząc na myśl sięgające po dziewczynkę dłonie śmierci, dla których nie było tu miejsca. Przejechała palcem po wodzie zastanawiając się nad tym kim jest… jak brzmi jej imię? Skąd się tu wzięła? Ale czy to ma jakieś znaczenie? Przecież nic nie musi, jest wolna… Szczęśliwa w swej samotności. Nie podlega niczyim rozkazom, bo to ona jest tu panią swego losu. Może wszystko…
Wolnym, lecz zdecydowanym ruchem postawiła stopę na lodowatej powierzchni wody. Gdyby chciała, mogłaby się wzbić w powietrze, gdyby tylko chciała, mogłaby spacerować w chmurach… Gdyby tylko zechciała, mogłaby chodzić po wodzie… Bez cienia strachu stanęła na błękitnym lustrze, obserwując wędrujące po nim obręcze. Ruszyła przed siebie, smagana dotykiem słonecznych promieni. Przecież to ona jest tu władczynią. Gdyby chciała, niebo pokryłoby się granatem nocy. Jak za dotknięciem magicznej różdżki , słońce oblało by się srebrnym rumieńcem.
Świat napędzany myślami dziewczynki, posłusznie okrył się zasłoną nocy. Złota kula została naznaczona licznymi kraterami, zamieniając się w księżyc. Jego mdła poświata drgała w wodnym odbiciu. To oczywiste, że ona może tu wszystko; może dotknąć nieba, a w miejscu tym ukaże się gwiazda. Wyciągnęła dłoń wystawiając palec. Niebo było przyjemnie chłodne w dotyku. Gdy cofnęła palec, biały punkt na niebie zamigotał wesoło. Zrobiła to ponownie i jeszcze raz, wypełniając świat pulsującym światłem, łącząc własne gwiazdy we własne gwiazdozbiory, nie znane nauce, ani też żadnemu innemu człowiekowi. To jej dzieło. Dlaczego miałaby się nim dzielić? Pod wodą, tuż pod stopami dziewczynki przemknęły ławice ryb o tęczowych barwach, znikąd pojawił się na niebie klucz ptaków o wielkich ogonach. Szum ich skrzydeł zmącił ciszę, zlewając się z nutami ich pieśni, tworząc niespisaną symfonię, która powstała tylko dla jej uszu… Bo to jej przestrzeń, bo to jej świat. Jej własne miejsce, gdzie powietrze, którym oddycha należy tylko do niej. Może tu wszystko… może…
Nagle, odległy grzmot zatrząsł fundamentem spokoju. Śpiew ptaków umilkł. Dziewczynka zakryła oczy rękami by nie wiedzieć jak każdy z nich momentalnie usycha, zamieniając się w obrzydliwe wspomnienie piękna. Poczuła jakiś ruch w wodzie pod swoimi stopami i spojrzawszy w dół, zdążyła tylko zobaczyć opadające w czarne odmęty szkielety ryb. Patrząc w dół, dostrzegła w odbiciu, że z niebem dzieje się coś złego. Ze zduszonym okrzykiem przyklejonym do jej ust, poderwała wzrok ku górze. Po czarnym nieboskłonie rozchodziła się pajęczyna pęknięć; ze szpar wypełzały cienie zlewające się z barwami nocy. Gdzieś za sobą usłyszała przejmujący syk; to gwiazdy zaczęły odlepiać się od nieba i spadały płonąc, gasnąc w lodowatej wodzie, wyrzucając w górę słupy pary. Dziecko poczuło, że woda na której stoi zaczęła nagle ją parzyć – spokojna dotąd tafla pokryła się bąblami będącymi ucieleśnieniem gorąca. W jednej chwili dziewczynka zdała sobie sprawę, że jej wiara w to miejsce odpłynęła wraz z jej wszechmocą. Za późna konkluzja zaowocowała nieszczęściem. Dziewczynka runęła w dół, nie znajdując już w wodzie oparcia i na chwilę całkowicie pod nią znikając. Machając rozpaczliwie rękoma, wypłynęła na powierzchnię, przebijając głową wzburzoną taflę. Przeraźliwy zgrzyt przeszył ją całą przez uszy aż do mózgu możliwie najbardziej okrężną drogą. Krzyknęła, gdy wielki kawał nieba oderwał się od reszty i z impetem wpadł do wody, wznosząc falę, która rzuciła dziewczynką. Ocean zapłonął od setek białych punktów. Dziecko otworzyło oczy pod wodą a z jej ust wypłynęły bąble zawierające w sobie skoncentrowanego topielca krzyku. Emanujące trupią poświatą meduzy zmierzały w jej kierunku, a ich światło rozczepiało zwartą kutynę ciemnych, wodnych odmętów. Starając się jak może, dziewczynka ponownie wynurzyła się, natychmiast nabierając łapczywie powietrza w udręczone płuca. Ze zdziwieniem zobaczyła, że oderwany element nieba dryfuje na powierzchni. Popłynęła w jego stronę, kątem oka widząc jak po kopule nieba rozbiegają się bezkształtne istoty utkane z najgłębszego cienia, wychodzące z dziury w niebie. Część z nich już płynęła w stronę dziewczynki, ślizgając się na falach. Wspięła się na unoszący się na wodzie fragment nieba i ze zdziwieniem odkryła, że stojąc na nim, spogląda z góry jakby przez bezkształtne okno na inny świat, bardzo podobny do tego w którym ona sama się znajduje. Różnica polegała na tym, że tam panował spokój, o którym zdążyła już zapomnieć, a siedzący tam mężczyzna trzymał się kurczowo gałęzi, rozglądając się z lękiem. Chciała zawołać go na pomoc, ale jej krzyk został zamordowany przez huk, gdy kolejny kawał nieba runął w dół. Macki meduz zaczęły oplatać jej tymczasowe schronienie, a ścigające ją cienie już sunęły po pomieszanych strukturach rzeczywistości. Dziewczynka wydała zduszony okrzyk i przeskoczyła na dryfujący obok drugi kawałek nieba. I znów patrzyła z góry na cudzą przestrzeń – tym razem była to staruszka siedząca na najwyższej gałęzi. Trzymała w ramionach niemowlę, a jej ubranie było podarte. Nie tracąc czasu, dziecko przeskoczyło na swoje drzewo, gdzie usiadła, wtuliwszy twarz w swą mokrą koszulę nocną. Kilkanaście kawałków nieboskłonu uderzyło o powierzchnię wody. Istoty cienia wypełniały już cały świat, a światło meduz prześwitywało między ich ciałami.
Dziewczynka płakała…
Musiała wracać…
Leciała świetlistym tunelem, kolorowe błyski były widoczne nawet przez jej zaciśnięte powieki. I wtedy poczuła, że ląduje w ciepłych pościelach, a na ustach czuje smak krwi. Gdzieś z oddali dobiegł czyjś głos: „Odzyskaliśmy ją. Serce ruszyło. Żyje…”.
Decadence : Muszę przyznać, że naprawdę niezłe, zaś tytuł w pierwszej c...
Wild_Child : Muszę przyznać, że naprawdę niezłe, zaś tytuł w pierwszej c...
Cricket : Pośród mdławego blasku świec i upojnego chóru nocy, siedzący n...