Nikt nie mówił, że umieranie to łatwa rzecz. Tym bardziej dziwię się tym, którzy umierają nagle, przeszyci na wskroś nieszczęśliwym przypadkiem, bądź rozdarci płomiennym mieczem losu.
Zamknąłem oczy i w wewnętrznym hałasie milczenia, patrzyłem na różową ciemność pod wewnętrzną częścią powieki. Kiedy już umrę, to co dalej?
Umieranie, to cholernie ciężka rzecz. Tyle odpowiedzi i tylko jedno pytanie.
Gdybym trafił w ciąg reinkarnacyjny, to który wybrać? Ten buddyjski? Może ten wedyjski? Nie, jestem mięsożercą i nie śpieszno mi, aby stać się pokarmem moich wnuków. Może będą wegetarianami? Lepiej więc zginąć i zostać zjedzony przez rodzinę.
Odrzuciłem te niedorzeczności i pocieszyłem się, że religie stworzone z naturalnej potrzeby wiary człowieka, są mało prawdopodobne.
Czeka mnie szeol? Otchłań? Bliżej niesprecyzowany stan, w którym moja troistość freudowska, zostanie sprasowana i sprowadzona do niezbyt precyzyjnego „ja”, które jakimś cudem (wbrew logicznym filozofom greckim) będzie trwało w tej krainie cieni? Nie, nie. Znowu odrzuciłem tą koncepcję. Jest zbyt niejasna. Tym bardziej, że w koncepcji judaistycznej, aż za bardzo łączy się z koncepcją Limbus Patrum Tomasza z Akwinu. To mnie przeraża – dobrym chrześcijaninem nie byłem.
Skoro mowa o mojej rodzimej religii. Czyli czeka mnie sąd.
Tak oto biurokracja dopadła mnie nawet w tak intymnej chwili, jaką jest umieranie.
Teraz poważnie (ze śmierci nie można żartować). Jak to jest być prawowiernym chrześcijaninem i trafić przed oblicze Boga? (Milcz, milcz przebrzydły Marcelu Ayme!).
Uwaga, Wysoki Sąd idzie!
Do obszernej sali – oczywiście bogato zdobionej, w stylu barokowym, gdzie pełno przepychu i rubasznych serafinów, tym razem obrzydliwie żywych – wkroczyło nadobne grono Trójcy i zasiadło na jednym krześle. Po prawej stronie (patrząc od strony grona sędziowskiego), przy czarnym stoliku, na którym palą się czerwone świece, stoi skarłowaciały diabeł i gładzi się po koziej bródce. Po lewej stronie stoję ja. Gdy już wszyscy usiedli, odezwał się Bóg:
Sprawa numer (bardzo długi, trwający niespełna dwie minuty). Oskarżony (ja), czy przyznaje się do stawianych mu zarzutów?
Wysoki sądzie, ja jeszcze nie usłyszałem zarzutów.
W takim razie głos oddaję panu prokuratorowi.
Diabeł zatarł ręce i już miałem nadzieję, że powie: „kawa gratisss”, lecz zamiast tego, rozpoczęła się długa litania zarzutów. Czasami ze zdumieniem przysłuchiwałem się konkretnym godzinom, datom i współrzędnym geograficznym, gdzie ów czyn – wysoce haniebny – miał miejsce.
Czy oskarżony zrozumiał treść zarzutów?
Tak – odpowiedziałem, rozumiejąc czemu Bóg żyje w wieczności.
Czy oskarżony przyznaje się do winy?
Tak – posiedzę tutaj jeszcze jedną chwilę wieczności, a diabli mnie wezmą.
O co oskarżony prosi Najwyższy Sąd?
O miłosierdzie (lekcje religii nie poszły na marne).
Sprawa numer (niepełne dwie minutowieczności – neologizm prawie jak z reklamy plusa) zakończona; oskarżony zostaje zbawiony. Sąd skazuje oskarżonego na bilion lat drobnych robót publicznych w czyśćcu.
Chyba na to się nie zgodzę. Co zatem czeka nas po śmierci? Gnostyckie zaślubiny? Ateistyczne Nic? Biedny ojciec Parmenides, musi się w grobie przewracać... przecież Nic to już Coś, bo Nic istnieć nie może!!
Umieranie to taka ciężka sprawa. Może to ta niepewność, którą przecież nie ja wybrałem. Niepewność i Wątpienie. Czyżby to nas czekało po śmierci?
Kto ma rację – religia która ma dziesięć tysięcy lat? Sześć tysięcy? Dwa tysiące? Czy może ludzkość, która wątpi i powodowana niepewnością wciąż szuka, stwarza, obala i znowu buduje świątynie, aby choć na moment odciągnąć uwagę od lęku przed śmiercią. To co poznane, przestaje być straszne.
Dotarłem do kasy. Ziemia delikatnie zafalowała mi pod stopami – ze zmęczenia, ze znużenia. Spojrzałem na samotną butelkę coli leżącą pomiędzy listewkami z napisem „następny klient”. Wokoło piętrzyły się kolorowe wzgórza zakupów. Doniosłem mój skromny wkład do miejsca docelowego. Chociaż to tak niewiele, mimo że mój zakup skazany jest na anonimowość i zginie w upiornych zębach kapitalistycznej maszyny marketu, dotrwałem do końca i nie umarłem.
Żyję.
To moja religia.