Jak się okazuje, warto być upartym w dążeniu do celu. Mimo wielu problemów, które stają człowiekowi na drodze, dzięki uporowi można zrealizować zamierzony cel. Do tego oczywiście dochodzi ciężka praca, bez której nie osiągnie się nic. Rynek muzyczny w naszym kraju rządzi się własnymi prawami i wiele zespołów przekonało się, że bez naprawdę dużego zaangażowania ze strony własnej ciężko jest zostać dostrzeżonym, nie mówiąc już o wydaniu płyty. Gro bandów w pewnym momencie po prostu pasuje i albo się rozpadają, albo grają tylko i wyłącznie w salkach prób czy też dla znajomych.
Na szczęście do tego grona nie zaliczymy wrocławskiej black/death metalowej formacji Lilla Veneda, która to 1 listopada 2012r. wydała swój pierwszy długogrający album „Diagnosis”. Jest to drugie wydawnictwo zespołu, po dość dobrze przyjętej w środowisku EP-ce „Black Aeon” z 2010 roku. Wartym zaznaczenia jest fakt, że oba krążki zespół wydał własnym sumptem i w dużej mierze rozprowadzał je w ten sam sposób.Nie ma co ukrywać, że zespół ze stolicy Dolnego Śląska swoim graniem Ameryki nie odkrywa i że jego muzyka bierze swoje źródło z fascynacji dźwiękami poznanymi wcześniej. Mam tu na myśli w szczególności gdańskiego Behemotha, który dla lidera Lilly Venedy, Viariana, jest niejako wzorem doskonałości i perfekcji. Moim zdaniem ta forma fascynacji żadnej ujmy nie przynosi.
Co do samej płyty, jest to kolejny krok do przodu i to krok bardzo duży, śmiem twierdzić. Dla uważnego słuchacza, który lubi ten rodzaj muzyki, słychać gołym uchem, że w porównaniu z EP-ką z 2010r. wyraźnie poprawił się (i to znacząco) warsztat muzyczno-kompozycyjny. Ciężka praca na próbach przynosi efekty.
Na „Diagnosis” zespół zamieścił 7 numerów, w tym intro, co moim zdaniem jest ciut za mało, przez to osoba słuchająca tejże płyty może czuć niedosyt, albowiem jest to dość smakowity kąsek dla fanów gatunku.
Jak już pisałem wcześniej, zespół ewoluuje w dobrym, jak uważam, kierunku, a co za tym idzie nie kopiuje twórczości Nergala, a jedynie stawia ją za punkt wyjścia. W kawałkach zawartych na „Diagnosis” da się usłyszeć to, co w metalu najlepsze, tzn. jest szybko, ale są też i zwolnienia; jest growl, ale i są szepty, czyli jednym słowem urozmaicenie. Bardzo dużą rolą spełniają tu instrumenty klawiszowe, które są znakomicie obsługiwane przez niejakiego Flumena (gościa na płycie). Nie ma co ukrywać, że dla młodych wrocławian czas spędzony w szczecińskim At Monroe Studios nie był czasem zmarnowanym, a producenci albumu Arkadiusz i Jarosław Jabłońscy spisali się znakomicie.
Na opisywanym albumie oprócz utworów stricte metalowych znalazł się jeden muzyczny, hmm…, eksperyment, że tak go nazwę. Jest to całkowicie skomponowany przez wspomnianego wyżej Flumena kawałek „Paradise Lost (Weltschmerz)” muzycznie całkowicie oparty na klawiszach plus wolake Viriana oczywiście. Dla wtajemniczonych stylistycznie kojarzyć się może z numerem Vadera „Anamnesis” z EP-ki „Kingdom” (1998).
„Diagnosis” tak samo jak i poprzednie wydawnictwo wrocławian dostępne jest w formie ładnego dla oka digipacka z całkiem ciekawą okładką autorstwa Anny Rosół z Trinity Art. Studios i niezłą jak na warunki finansowe zespołu oprawą graficzną.
Reasumując – bardzo, ale to bardzo udana pozycja dla fanów gatunku black/death. Jest to namacalny dowód na to, że warto inwestować w siebie i dążyć do zamierzonego celu a o poziomie artystycznym świadczy fakt, że Lilla Veneda miała przyjemność otwierać koncerty takich tuzów metalowej sceny jak Lost Soul czy Decapitated, a te zespoły słabych po prostu nie zapraszają.
Ocena: 8/10
Tracklista:
1. Melancholy Of The Echo (Intro)
2. The Black Faced Titan
3. The Perfect Serenity
4. Prophecy Of The Rat King
5. Paradise Lost (Weltschmerz)
6. Voice Of The Unborn
7. Alienation
Wydawca: Lilla Veneda (2012)
Sumo666 : Amen :)
lord_setherial : Wódki i pacierza nigdy nie odmawiam ;)
Sumo666 : Słusznie prawisz Waćpanie :) Polać Ci wódki.